Lęk może zmusić polityków do tego, aby zadbać o innych. Im kraj jest bogatszy, tym większa szansa, że po przegranych wyborach polityk znajdzie jakieś inne, intratne zajęcie
1.Powrót do kraju nawet po parotygodniowej tylko nieobecności zawsze teraz prowadzi do zaskoczeń. I to nie tylko chodzi o brud, smród i ubóstwo, ale także o to, co robią politycy. Robią bardzo wiele, może nawet więcej niż należy. Ludzie ci wpadli w nadmiar pracowitości, dwoją się i troją, zwłaszcza kandydaci na prezydenta. Pozostali zauważyli zbliżające się wybory parlamentarne. Do tego trzeba dodać upały na zmianę z deszczem, gwałtowne skoki ciśnienia i zauważalne zmiany klimatyczne. Oraz powszechny wśród polityków lęk przed ubóstwem. Jak mówi mój dawny znajomy, kiedyś opozycjonista, "do fizyki już nie wrócę, muszę być ministrem". Sfera dostatniego życia, jakie zapewnia pensja parlamentarna czy ministerialna, jest bowiem niebezpiecznie wąska, a choć wczasy na Seszelach są w zasięgu ręki, to wypaść z listy uczestników łatwo. W tym zresztą cała nasza nadzieja, bo lęk może zmusić polityków do tego, aby zadbać o innych. Im kraj jest bogatszy, tym większa szansa, że po przegranych wyborach polityk znajdzie jakieś inne, intratne zajęcie.
2.Nie znam ministra Handkego, ale po wszystkim chciałbym przede wszystkim poznać jego cioteczną siostrę. Oto wreszcie ktoś, kto zna życie i umie liczyć, a po drugie, umie przekonać nawet tak upartego człowieka jak były minister. I podsunąć mu rozwiązanie honorowe, jakim było podanie się do dymisji. I pozostaje ta tajemnica, nad którą głowią się wszyscy, od polityków w telewizji do zwykłych ludzi przy stole: czy minister sam wszystko policzył, ale źle, czy policzyło wszystko źle ministerstwo, czy też jest to kolejny przykład skoku do wody, której nie zbadano? Co roku kilkunastu ludzi ginie albo zostaje kalekami na skutek takiego aktu samobójczej odwagi, lecz czym innym jest nierozsądek osób prywatnych, a czym innym nierozsądek dotyczący publicznych pieniędzy. Parę dni temu pewien burmistrz zaręczał mi, że wyliczenia kosztów nauczycielskich podwyżek i tak są zaniżone, ale co mnie zaskoczyło naprawdę, to wiadomość, że udawał się właśnie na zebranie, gdzie miano policzyć, ile pieniędzy zabrakło w województwie. Dopiero teraz naprawdę liczą! Oglądałem jedną z wielu dyskusji telewizyjnych, w której posłowie zgodzili się tylko co do tego, że minister postąpił honorowo i dał swą dymisją dobry przykład, spierali się jednak, czy był to błąd osobisty (UW), błąd urzędników z ministerstwa (SLD) czy z zimną krwią zaplanowany blef (PSL). Idea, że trzeba wymusić konieczne reformy, choćby nawet nie było na nie pieniędzy, brzmi zresztą tylko na pierwszy rzut oka cynicznie.
3.Koniec profesorów! - donosi "Życie" na pierwszej stronie. A parę dni później czytam, że prezydent Kwaśniewski przeprosi spadkobierców Sztaudyngera za nieuprawnione wykorzystanie fraszki: "Uwaga profesorzy: Geniusze często uczą się najgorzej". Czy "Życie" podaje rękę prezydentowi? Nie, profesorów bierze w obronę mgr Tomasz Merta. Ostrożnie, ale uważa, że nie należy wyrzucać całkiem za burtę tej instytucji. Mgr Merta jest bardziej umiarkowany niż solidarnościowi wieczni adiunkci, którzy przygotowali projekt. Podobny projekt zwalczałem jeszcze w "Przeglądzie Katolickim" pod koniec komuny, ale zwalczać było łatwiej, bo pomysł był reżimowy. Skasować habilitacje, skasować tytuły profesorskie - oto nareszcie łatwa, tania i efektowna reforma. Polska, wiadomo, kraj niedorozwinięty, więc nauka właściwie w nim niepotrzebna, wystarczą profesorowie Harwardu, Oksfordu i Sorbony, a w kraju szkoły wyższe zamiast uniwersytetów. Tylko po co zatrzymywać doktoraty, też ludzie się z nimi męczą, przecież geniusze często uczą się najgorzej, a w dodatku trzeba je potem odbierać posłom. Dobrze się zastanowiwszy, najlepszym środkiem do upowszechnienia wyższego wykształcenia byłoby może nawet zniesienie magistrów. Prezydent nie jest magistrem, pan poseł Anusz też nie, a politycy z nich nie najgorsi. Czyż nie jesteśmy wszyscy inteligentni? Ale tu nagle olśnienie. Czy błąd profesora Handkego to nie jest właśnie ta pułapka, którą zastawiono, żeby skompromitować profesurę? Politycy nienawidzą profesorów, bo - po pierwsze - tytuł profesora jedyny w Rzeczypospolitej, która uznaje tylko osobiste zasługi wykształcenia, a nie odziedziczone tytuły hrabiów, zostaje przy człowieku, nawet gdy przestanie być posłem lub prezydentem, a po drugie - jakoś jest tak w Polsce od dziesięcioleci, że profesor cieszy się najwyższym szacunkiem społecznym, a polityk najniższym. Czy zawiść jest wystarczającym uzasadnieniem ustawy, to się okaże. Póki co radziłem doktorantom i habilitantom pracować nadal niezależnie od prezydenta, Sztaudyngera, "Solidarności", Sejmu i niskich pensji.
4.Może bowiem na tym polega polska droga. Mało które lata były tak rewolucyjne jak obecna kadencja władz III Rzeczypospolitej. Zmieniono podział terytorialny i system administracyjny, system ochrony zdrowia i ubezpieczeń publicznych, wreszcie system oświaty. Takim zmianom muszą towarzyszyć błędy i niepowodzenia, to każdy wie. Czyż nie jest rozsądnie więc od razu budować reformę z błędem, a kategorię niepowodzeń zastąpić honorową rezygnacją po ujawnieniu pomyłki? Po kasach chorych profesorowie, po gimbusach podwyżki dla nauczycieli, a także uwłaszczenie powszechne tych, którzy nie wykupili swoich mieszkań. Znów w terenie pytam o koszty, ale burmistrz mówi, że nie ma nic przeciwko temu, bo większość mieszkań i gruntów już sprzedał i właściwie pozbędzie się kłopotu. Inni straszą katastrofą, prawda jest jednak taka, że znów nikt niczego nie policzył.
5.Póki co czekamy na wybory prezydenckie. W Narodzie (używam dużej litery, bo Naród konstytucyjny mam na myśli) daje się zauważyć daleko posunięte zmęczenie. W tych okolicznościach nawet prawda może się przydać. Doszło do tego, że Andrzej Lepper walczy o prawa kobiet, słusznie wskazując na ich dyskryminację płacową. Tyle że już nawet Korwin-Mikke nie wzbudza zainteresowania; większość, gdyby mogła, to w ogóle by na wybory nie poszła, pozostawiając Aleksandrowi Kwaśniewskiemu tytuł dożywotnio. A niech ma tytuł prezydenta, tak jak inni tytuł profesora. I niech tak Trzecia Rzeczpospolita łączy się z Pierwszą, wybierani przez Naród prezydenci z tradycją królów obieralnych.
2.Nie znam ministra Handkego, ale po wszystkim chciałbym przede wszystkim poznać jego cioteczną siostrę. Oto wreszcie ktoś, kto zna życie i umie liczyć, a po drugie, umie przekonać nawet tak upartego człowieka jak były minister. I podsunąć mu rozwiązanie honorowe, jakim było podanie się do dymisji. I pozostaje ta tajemnica, nad którą głowią się wszyscy, od polityków w telewizji do zwykłych ludzi przy stole: czy minister sam wszystko policzył, ale źle, czy policzyło wszystko źle ministerstwo, czy też jest to kolejny przykład skoku do wody, której nie zbadano? Co roku kilkunastu ludzi ginie albo zostaje kalekami na skutek takiego aktu samobójczej odwagi, lecz czym innym jest nierozsądek osób prywatnych, a czym innym nierozsądek dotyczący publicznych pieniędzy. Parę dni temu pewien burmistrz zaręczał mi, że wyliczenia kosztów nauczycielskich podwyżek i tak są zaniżone, ale co mnie zaskoczyło naprawdę, to wiadomość, że udawał się właśnie na zebranie, gdzie miano policzyć, ile pieniędzy zabrakło w województwie. Dopiero teraz naprawdę liczą! Oglądałem jedną z wielu dyskusji telewizyjnych, w której posłowie zgodzili się tylko co do tego, że minister postąpił honorowo i dał swą dymisją dobry przykład, spierali się jednak, czy był to błąd osobisty (UW), błąd urzędników z ministerstwa (SLD) czy z zimną krwią zaplanowany blef (PSL). Idea, że trzeba wymusić konieczne reformy, choćby nawet nie było na nie pieniędzy, brzmi zresztą tylko na pierwszy rzut oka cynicznie.
3.Koniec profesorów! - donosi "Życie" na pierwszej stronie. A parę dni później czytam, że prezydent Kwaśniewski przeprosi spadkobierców Sztaudyngera za nieuprawnione wykorzystanie fraszki: "Uwaga profesorzy: Geniusze często uczą się najgorzej". Czy "Życie" podaje rękę prezydentowi? Nie, profesorów bierze w obronę mgr Tomasz Merta. Ostrożnie, ale uważa, że nie należy wyrzucać całkiem za burtę tej instytucji. Mgr Merta jest bardziej umiarkowany niż solidarnościowi wieczni adiunkci, którzy przygotowali projekt. Podobny projekt zwalczałem jeszcze w "Przeglądzie Katolickim" pod koniec komuny, ale zwalczać było łatwiej, bo pomysł był reżimowy. Skasować habilitacje, skasować tytuły profesorskie - oto nareszcie łatwa, tania i efektowna reforma. Polska, wiadomo, kraj niedorozwinięty, więc nauka właściwie w nim niepotrzebna, wystarczą profesorowie Harwardu, Oksfordu i Sorbony, a w kraju szkoły wyższe zamiast uniwersytetów. Tylko po co zatrzymywać doktoraty, też ludzie się z nimi męczą, przecież geniusze często uczą się najgorzej, a w dodatku trzeba je potem odbierać posłom. Dobrze się zastanowiwszy, najlepszym środkiem do upowszechnienia wyższego wykształcenia byłoby może nawet zniesienie magistrów. Prezydent nie jest magistrem, pan poseł Anusz też nie, a politycy z nich nie najgorsi. Czyż nie jesteśmy wszyscy inteligentni? Ale tu nagle olśnienie. Czy błąd profesora Handkego to nie jest właśnie ta pułapka, którą zastawiono, żeby skompromitować profesurę? Politycy nienawidzą profesorów, bo - po pierwsze - tytuł profesora jedyny w Rzeczypospolitej, która uznaje tylko osobiste zasługi wykształcenia, a nie odziedziczone tytuły hrabiów, zostaje przy człowieku, nawet gdy przestanie być posłem lub prezydentem, a po drugie - jakoś jest tak w Polsce od dziesięcioleci, że profesor cieszy się najwyższym szacunkiem społecznym, a polityk najniższym. Czy zawiść jest wystarczającym uzasadnieniem ustawy, to się okaże. Póki co radziłem doktorantom i habilitantom pracować nadal niezależnie od prezydenta, Sztaudyngera, "Solidarności", Sejmu i niskich pensji.
4.Może bowiem na tym polega polska droga. Mało które lata były tak rewolucyjne jak obecna kadencja władz III Rzeczypospolitej. Zmieniono podział terytorialny i system administracyjny, system ochrony zdrowia i ubezpieczeń publicznych, wreszcie system oświaty. Takim zmianom muszą towarzyszyć błędy i niepowodzenia, to każdy wie. Czyż nie jest rozsądnie więc od razu budować reformę z błędem, a kategorię niepowodzeń zastąpić honorową rezygnacją po ujawnieniu pomyłki? Po kasach chorych profesorowie, po gimbusach podwyżki dla nauczycieli, a także uwłaszczenie powszechne tych, którzy nie wykupili swoich mieszkań. Znów w terenie pytam o koszty, ale burmistrz mówi, że nie ma nic przeciwko temu, bo większość mieszkań i gruntów już sprzedał i właściwie pozbędzie się kłopotu. Inni straszą katastrofą, prawda jest jednak taka, że znów nikt niczego nie policzył.
5.Póki co czekamy na wybory prezydenckie. W Narodzie (używam dużej litery, bo Naród konstytucyjny mam na myśli) daje się zauważyć daleko posunięte zmęczenie. W tych okolicznościach nawet prawda może się przydać. Doszło do tego, że Andrzej Lepper walczy o prawa kobiet, słusznie wskazując na ich dyskryminację płacową. Tyle że już nawet Korwin-Mikke nie wzbudza zainteresowania; większość, gdyby mogła, to w ogóle by na wybory nie poszła, pozostawiając Aleksandrowi Kwaśniewskiemu tytuł dożywotnio. A niech ma tytuł prezydenta, tak jak inni tytuł profesora. I niech tak Trzecia Rzeczpospolita łączy się z Pierwszą, wybierani przez Naród prezydenci z tradycją królów obieralnych.
Więcej możesz przeczytać w 32/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.