PŁYTA
Budce Suflera należy się pomnik: ekipa Lipki i Cugowskiego od lat dostarcza hitów dla mas. Ich nowy album "Bal wszystkich świętych" nie poraża przebojem w rodzaju "Takie tango", jednak dziesięć zachowawczych utworów z pewnością łatwo zostanie zaakceptowanych przez przeciętnego odbiorcę, bo Romuald Lipko wie, co lubi polska dusza. Ciekawe tylko, ilu fanów Budki, słuchając tych prostych melodii, zauważy wewnętrzne rozterki miłośnika Internetu, piszącego większość tekstów dla rockowej grupy z Lublina?
Wydarzenie: POLSKA
W Warszawskiej Operze Kameralnej zakończył się 10. Festiwal Mozartowski, podczas którego (jak co roku) zaprezentowano wszystkie dzieła sceniczne twórcy "Czarodziejskiego fletu". To wyczyn na skalę światową.
- Kiedy na zjeździe organizatorów Międzynarodowego Roku Mozarta powiedziałem, że będziemy mieć w Warszawie taki festiwal, nikt nie wierzył. Wówczas inicjatywę wystawienia wszystkich oper kompozytora zgłaszał też Nowy Jork. Im się jednak nie udało - wspomina dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej Stefan Sutkowski.
Na spektakle i koncerty połowa biletów została sprzedana jeszcze przed wydrukowaniem pierwszych afiszy. Większość, bo aż dwadzieścia dzieł scenicznych, pokazano w operze kameralnej (m.in. opery komiczne i serio, singspiele, azione sacra, spektakl pantomimiczny). Ponadto w Łazienkach w Teatrze Stanisławowskim można było obejrzeć pantomimę "Pantalone e Colombina", a w teatrze Na Wyspie - zrealizowane z rozmachem nocne widowisko "Thamos", oparte na trzech kantatach wolno-mularskich Mozarta.
Program koncertów muzyki symfonicznej i kameralnej wprawdzie co roku się zmienia, ale do punktów stałych należy "Requiem" czy "Wielka msza c-moll". Do barokowego kościoła seminaryjnego zawsze przychodzą na nie tłumy. Utwory Mozarta grano w tym roku również na Zamku Królewskim, w łazienkowskim pałacu Na Wodzie i galerii rzeźby Starej Pomarańczarni oraz w Muzeum Historycznym m.st. Warszawy.
Dzieła Mozarta stały się jedną ze specjalności Warszawskiej Opery Kameralnej , ale nie ogranicza się ona do tego repertuaru. Jesienią pod hasłem "Nieśmiertelna chimera" rozpoczną się w niej całoroczne obchody czterechsetlecia opery. 6 października zainauguruje je wystawieniem dzieła, które zapoczątkowało historię tego gatunku - "Euridice" Jacopa Periego. Potem odbędzie się IV Festiwal Claudia Monteverdiego, a po nim VIII oper barokowych (drugą już premierę przygotuje wybitny dyrygent francuski Jean-Claude Malgoire; będzie to "Tankred" André Campry). A rok 2001 zespół Sutkowskiego przywita I Festiwalem Gioacchina Rossiniego. Twórczość autora "Cyrulika sewilskiego" wymaga nie lada umiejętności od śpiewaków, ale kilka premier, które już się odbyły, pozwala sądzić, że i to przedsięwzięcie się uda. Kwiecień poświęcony będzie operom staropolskim, a jesienią przyszłego roku po raz pierwszy odbędzie się Festiwal Współczesnych Oper Polskich. Na tę okazję Zygmunt Krauze napisał "Balthazara", a Zbigniew Rudziński "Antygonę".
Warszawska Opera Kameralna powstała czterdzieści trzy lata temu, kiedy artyści Sceny Kameralnej Filharmonii Narodowej z inicjatywy Sutkowskiego wystawili "La serva padrona" Pergolesiego. Aż do roku 1986 zespół nie miał stałej sceny. Po latach z niewielkiej koczowniczej grupy muzyków powstał teatr operowy z prawdziwego zdarzenia, z malutką co prawda sceną, ale za to dwiema orkiestrami, zespołem instrumentów barokowych, chórem i wieloma znakomitymi solistami. Kariery niektórych rozwijają się niezwykle obiecująco - wystarczy wymienić Agnieszkę Kurowską, Olgę Pasiecznik, Adama Kruszewskiego czy Jacka Laszczkowskiego.
KSIĄŻKA
Bez znajomości dziejów Żydów nie da się zrozumieć historii zachodniego świata, tak samo jak bez wiedzy o kulturach klasycznych" - takie motto Piotr Kuncewicz nadał książce "Goj patrzy na Żyda" (wydawnictwo Kopia sp. z o.o.). To przesłanie odnosi autor do współczesności, twierdząc, że "bez sympatii do Żydów nie da się polubić jednoczącej się Europy, jako że to oni za sprawą swej ruchliwości byli naprawdę pierwszymi Europejczykami w dzisiejszym tego słowa znaczeniu".
Zestawiając kulturę chrześcijańską i judaistyczną, Kuncewicz wywiódł z mroków dziejów dwie duchowości, dwie historie myśli i w formie esejów streścił ich dokonania. "Nikt nie wie dokładnie, kiedy powstał naród żydowski - pisze autor. - Sami Żydzi powiadają, że mają pięć tysięcy lat. Może i mają, jeśli liczyć od potopu, od Noego i Sema. Bo najwcześniejszą historię musieli mieć wspólną z innymi ludźmi, a co więcej, muszą to uznać, żeby korzystać z praw braterstwa między narodami, chociaż to pojęcie bywa najczęściej szyderstwem". Dzieje tego braterstwa są często historią urazów i nienawiści. Kuncewicz podkreśla, że pierwsze Kościoły chrześcijańskie, mimo iż dramatycznie skłócone, były niezwykle solidarne w nienawiści do Żydów, a ich wyznawcom nie przychodziło nawet do głowy widzieć w nich "starszych braci w wierze". "Z drugiej strony trzeba przyznać, że i Żydzi nie dali od samego początku chrześcijanom żadnej szansy kompromisu, nie okazali cienia przychylności" - przypomina autor.
To oswajanie się z innością trwało dwa tysiąclecia i do dziś nie jest zakończone. Wprawdzie Kazimierz Wielki cenił tę przedsiębiorczą i ruchliwą nację (Lewko, syn Jordana, był jego najbardziej zaufanym bankierem a Esterka z Opoczna nałożnicą i matką czworga dzieci), ale w tej samej epoce przeciwko niej występowali tak wpływowi dostojnicy kościelni, jak biskup Mikołaj Trąba czy kardynał Zbigniew Oleśnicki. Raz po raz dochodziło do tumultów i pogromów, procesów w związku z rzekomą profanacją hostii czy zabijaniem chrześcijańskich dzieci. Ale to właśnie specyficzny mikroklimat duchowy polskich kresów przyśpieszył dojrzewanie jednego z najciekawszych żydowskich ruchów religijnych - chasydyzmu. Międzyrzecz, Kock, Leżajsk były celem pielgrzymek setek tysięcy pobożnych Żydów złaknionych rady i modlitwy świętych mężów, cadyków. "Cadyk jest doradcą, reprezentantem i ośrodkiem społeczności chasydów, jest jej światłem" - przypomina Kuncewicz. W Polsce narodziła się też szczególna formacja Żydów, jednoznacznie odcinająca się od mistycyzujących współbraci ze wschodu - ruch oświeceniowy haskala. Żydowscy adwokaci, lekarze, profesorowie z początku naszego wieku odżegnywali się od biednych sztetł, "ciemnych i zeszłowiecznych", jak uważali. Chcieli być pełnoprawnymi obywatelami świata nowoczesnego. Kulturze polskiej dali cały panteon wielkości. Haskali zawdzięczamy doktora Janusza Korczaka, Antoniego Słonimskiego i Juliana Tuwima.
Nasz wiek przyniósł kolejną zadrę we wzajemnych stosunkach - żydokomunę. Biedni i pozbawieni perspektyw synowie Abrahama niemal masowo ulegali, jak je dziś nazywamy, komunistycznemu zaczadzeniu, ponieważ tylko ten ustrój obiecywał im równe prawa. A kiedy z racji umiejętności pisania i czytania, które w zrewoltowanych masach należały do rzadkości, zajęli stanowiska komisarzy eksportujących nowy ustrój, zostali w konsekwencji oskarżeni o szerzenie zbrodniczego systemu.
Kuncewicz pisał książkę pięć lat, ale dojrzewał do niej, jak twierdzi, kilkadziesiąt lat. Najpierw jako świadek "epoki pieców" i szoah, później jako student Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a wreszcie jako obserwator powojennych konfliktów polsko-żydowskich. Przypomina, iż nasz powszedni antysemityzm jest zjawiskiem na co dzień nie zauważanym. "Tego rodzaju antysemitą i ja byłem, powtarzając obiegowe opinie i głupie dowcipy, posługując się mową szyderczą w stosunku do Żydów, bo nią właśnie posługujemy się wszyscy - podsumowuje Kuncewicz. - Za lekarstwo uznałem wiedzę o narodzie żydowskim, który w trakcie gromadzenia materiałów źródłowych i pisania książki ogromnie mi zaimponował". (WK)
Budce Suflera należy się pomnik: ekipa Lipki i Cugowskiego od lat dostarcza hitów dla mas. Ich nowy album "Bal wszystkich świętych" nie poraża przebojem w rodzaju "Takie tango", jednak dziesięć zachowawczych utworów z pewnością łatwo zostanie zaakceptowanych przez przeciętnego odbiorcę, bo Romuald Lipko wie, co lubi polska dusza. Ciekawe tylko, ilu fanów Budki, słuchając tych prostych melodii, zauważy wewnętrzne rozterki miłośnika Internetu, piszącego większość tekstów dla rockowej grupy z Lublina?
Wydarzenie: POLSKA
W Warszawskiej Operze Kameralnej zakończył się 10. Festiwal Mozartowski, podczas którego (jak co roku) zaprezentowano wszystkie dzieła sceniczne twórcy "Czarodziejskiego fletu". To wyczyn na skalę światową.
- Kiedy na zjeździe organizatorów Międzynarodowego Roku Mozarta powiedziałem, że będziemy mieć w Warszawie taki festiwal, nikt nie wierzył. Wówczas inicjatywę wystawienia wszystkich oper kompozytora zgłaszał też Nowy Jork. Im się jednak nie udało - wspomina dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej Stefan Sutkowski.
Na spektakle i koncerty połowa biletów została sprzedana jeszcze przed wydrukowaniem pierwszych afiszy. Większość, bo aż dwadzieścia dzieł scenicznych, pokazano w operze kameralnej (m.in. opery komiczne i serio, singspiele, azione sacra, spektakl pantomimiczny). Ponadto w Łazienkach w Teatrze Stanisławowskim można było obejrzeć pantomimę "Pantalone e Colombina", a w teatrze Na Wyspie - zrealizowane z rozmachem nocne widowisko "Thamos", oparte na trzech kantatach wolno-mularskich Mozarta.
Program koncertów muzyki symfonicznej i kameralnej wprawdzie co roku się zmienia, ale do punktów stałych należy "Requiem" czy "Wielka msza c-moll". Do barokowego kościoła seminaryjnego zawsze przychodzą na nie tłumy. Utwory Mozarta grano w tym roku również na Zamku Królewskim, w łazienkowskim pałacu Na Wodzie i galerii rzeźby Starej Pomarańczarni oraz w Muzeum Historycznym m.st. Warszawy.
Dzieła Mozarta stały się jedną ze specjalności Warszawskiej Opery Kameralnej , ale nie ogranicza się ona do tego repertuaru. Jesienią pod hasłem "Nieśmiertelna chimera" rozpoczną się w niej całoroczne obchody czterechsetlecia opery. 6 października zainauguruje je wystawieniem dzieła, które zapoczątkowało historię tego gatunku - "Euridice" Jacopa Periego. Potem odbędzie się IV Festiwal Claudia Monteverdiego, a po nim VIII oper barokowych (drugą już premierę przygotuje wybitny dyrygent francuski Jean-Claude Malgoire; będzie to "Tankred" André Campry). A rok 2001 zespół Sutkowskiego przywita I Festiwalem Gioacchina Rossiniego. Twórczość autora "Cyrulika sewilskiego" wymaga nie lada umiejętności od śpiewaków, ale kilka premier, które już się odbyły, pozwala sądzić, że i to przedsięwzięcie się uda. Kwiecień poświęcony będzie operom staropolskim, a jesienią przyszłego roku po raz pierwszy odbędzie się Festiwal Współczesnych Oper Polskich. Na tę okazję Zygmunt Krauze napisał "Balthazara", a Zbigniew Rudziński "Antygonę".
Warszawska Opera Kameralna powstała czterdzieści trzy lata temu, kiedy artyści Sceny Kameralnej Filharmonii Narodowej z inicjatywy Sutkowskiego wystawili "La serva padrona" Pergolesiego. Aż do roku 1986 zespół nie miał stałej sceny. Po latach z niewielkiej koczowniczej grupy muzyków powstał teatr operowy z prawdziwego zdarzenia, z malutką co prawda sceną, ale za to dwiema orkiestrami, zespołem instrumentów barokowych, chórem i wieloma znakomitymi solistami. Kariery niektórych rozwijają się niezwykle obiecująco - wystarczy wymienić Agnieszkę Kurowską, Olgę Pasiecznik, Adama Kruszewskiego czy Jacka Laszczkowskiego.
KSIĄŻKA
Bez znajomości dziejów Żydów nie da się zrozumieć historii zachodniego świata, tak samo jak bez wiedzy o kulturach klasycznych" - takie motto Piotr Kuncewicz nadał książce "Goj patrzy na Żyda" (wydawnictwo Kopia sp. z o.o.). To przesłanie odnosi autor do współczesności, twierdząc, że "bez sympatii do Żydów nie da się polubić jednoczącej się Europy, jako że to oni za sprawą swej ruchliwości byli naprawdę pierwszymi Europejczykami w dzisiejszym tego słowa znaczeniu".
Zestawiając kulturę chrześcijańską i judaistyczną, Kuncewicz wywiódł z mroków dziejów dwie duchowości, dwie historie myśli i w formie esejów streścił ich dokonania. "Nikt nie wie dokładnie, kiedy powstał naród żydowski - pisze autor. - Sami Żydzi powiadają, że mają pięć tysięcy lat. Może i mają, jeśli liczyć od potopu, od Noego i Sema. Bo najwcześniejszą historię musieli mieć wspólną z innymi ludźmi, a co więcej, muszą to uznać, żeby korzystać z praw braterstwa między narodami, chociaż to pojęcie bywa najczęściej szyderstwem". Dzieje tego braterstwa są często historią urazów i nienawiści. Kuncewicz podkreśla, że pierwsze Kościoły chrześcijańskie, mimo iż dramatycznie skłócone, były niezwykle solidarne w nienawiści do Żydów, a ich wyznawcom nie przychodziło nawet do głowy widzieć w nich "starszych braci w wierze". "Z drugiej strony trzeba przyznać, że i Żydzi nie dali od samego początku chrześcijanom żadnej szansy kompromisu, nie okazali cienia przychylności" - przypomina autor.
To oswajanie się z innością trwało dwa tysiąclecia i do dziś nie jest zakończone. Wprawdzie Kazimierz Wielki cenił tę przedsiębiorczą i ruchliwą nację (Lewko, syn Jordana, był jego najbardziej zaufanym bankierem a Esterka z Opoczna nałożnicą i matką czworga dzieci), ale w tej samej epoce przeciwko niej występowali tak wpływowi dostojnicy kościelni, jak biskup Mikołaj Trąba czy kardynał Zbigniew Oleśnicki. Raz po raz dochodziło do tumultów i pogromów, procesów w związku z rzekomą profanacją hostii czy zabijaniem chrześcijańskich dzieci. Ale to właśnie specyficzny mikroklimat duchowy polskich kresów przyśpieszył dojrzewanie jednego z najciekawszych żydowskich ruchów religijnych - chasydyzmu. Międzyrzecz, Kock, Leżajsk były celem pielgrzymek setek tysięcy pobożnych Żydów złaknionych rady i modlitwy świętych mężów, cadyków. "Cadyk jest doradcą, reprezentantem i ośrodkiem społeczności chasydów, jest jej światłem" - przypomina Kuncewicz. W Polsce narodziła się też szczególna formacja Żydów, jednoznacznie odcinająca się od mistycyzujących współbraci ze wschodu - ruch oświeceniowy haskala. Żydowscy adwokaci, lekarze, profesorowie z początku naszego wieku odżegnywali się od biednych sztetł, "ciemnych i zeszłowiecznych", jak uważali. Chcieli być pełnoprawnymi obywatelami świata nowoczesnego. Kulturze polskiej dali cały panteon wielkości. Haskali zawdzięczamy doktora Janusza Korczaka, Antoniego Słonimskiego i Juliana Tuwima.
Nasz wiek przyniósł kolejną zadrę we wzajemnych stosunkach - żydokomunę. Biedni i pozbawieni perspektyw synowie Abrahama niemal masowo ulegali, jak je dziś nazywamy, komunistycznemu zaczadzeniu, ponieważ tylko ten ustrój obiecywał im równe prawa. A kiedy z racji umiejętności pisania i czytania, które w zrewoltowanych masach należały do rzadkości, zajęli stanowiska komisarzy eksportujących nowy ustrój, zostali w konsekwencji oskarżeni o szerzenie zbrodniczego systemu.
Kuncewicz pisał książkę pięć lat, ale dojrzewał do niej, jak twierdzi, kilkadziesiąt lat. Najpierw jako świadek "epoki pieców" i szoah, później jako student Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a wreszcie jako obserwator powojennych konfliktów polsko-żydowskich. Przypomina, iż nasz powszedni antysemityzm jest zjawiskiem na co dzień nie zauważanym. "Tego rodzaju antysemitą i ja byłem, powtarzając obiegowe opinie i głupie dowcipy, posługując się mową szyderczą w stosunku do Żydów, bo nią właśnie posługujemy się wszyscy - podsumowuje Kuncewicz. - Za lekarstwo uznałem wiedzę o narodzie żydowskim, który w trakcie gromadzenia materiałów źródłowych i pisania książki ogromnie mi zaimponował". (WK)
Więcej możesz przeczytać w 32/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.