Czy projekt zjednoczenia Rosji i Białorusi skończy się tylko na deklaracjach?
Opozycjoniści w Mińsku już od dawna ostrzegali, że Aleksander Łukaszenka chce przyłączyć Białoruś do Rosji, ale zagraniczni obserwatorzy traktowali te oświadczenia z rezerwą. Wprawdzie w kwietniu 1996 r. Łukaszenka i Jelcyn podpisali umowę o stowarzyszeniu Rosji i Białorusi, jednak ze strony Rosji nie było widać zainteresowania przyspieszeniem i sformalizowaniem reintegracji. Choć wielu Rosjan z nostalgią wspomina czasy "wielkiego Związku", to trzeźwiej myślący politycy zdawali sobie sprawę z tego, że "zjednoczenie" oznacza przyjęcie na garnuszek Moskwy kraju zrujnowanego polityką ekonomiczną Łukaszenki. Właśnie dlatego bożonarodzeniowa "Deklaracja o dalszym jednoczeniu Rosji i Białorusi" wywołała zaskoczenie - nie tyle z powodu intencji obu prezydentów, ile raczej terminu jej ogłoszenia.
W Rosji nie brakuje zwolenników "zjednoczenia narodów słowiańskich" - Łukaszenka wielokrotnie odbywał triumfalne podróże do kontrolowanych przez komunistów regionów Rosji. Wygląda jednak na to, że ostatnie porozumienie ma służyć głównie obu podpisującym go prezydentom. Nie jest skłonny go lekceważyć Marek Karp, dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich, zwracając uwagę m.in. na to, że zwiększyła się liczba białorusko-rosyjskich umów integracyjnych, a duża część elektoratu obu państw tęskni za ZSRR jako okresem względnej stabilności. Biorąc jednak pod uwagę ograniczenia gospodarcze, zjednoczenie Rosji i Białorusi nadal nie jest przesądzone.
Zdaniem Agnieszki Magdziak-Miszewskiej z Centrum Stosunków Międzynarodowych, ogłoszenie projektu połączenia państwa białoruskiego i rosyjskiego ma wymiar przede wszystkim ideologiczny. W sytuacji strukturalnego kryzysu sukces potrzebny jest zwłaszcza Borysowi Jelcynowi. Może on pokazać, że Moskwa nie straciła swojego znaczenia, że są państwa i narody, dla których Kreml wciąż pozostaje atrakcyjnym partnerem i centrum politycznym. Jednak ostatnią rzeczą, która ucieszyłaby dziś Rosjan, jest świadomość, że oto znajdujący się w niezmiernie trudnej sytuacji ekonomicznej kraj powiększa się o terytorium naznaczone piętnem jeszcze głębszej ekonomicznej zapaści, tworzone w jednej czwartej przez skażone ekologicznie ziemie poczernobylskie. O propagandowy sukces chodzi również Łukaszence, który może pokazać, że jego wieloletnie starania o to, by być traktowanym w Moskwie jako równorzędny partner, przyniosły rezultaty. Dla niego jest to sposób legalnego wkroczenia na rosyjską scenę polityczną.
Prezydent Łukaszenka dopuścił się zdrady stanu, podpisując 25 grudnia w Moskwie nowe porozumienia integracyjne - mówią zgodnie przedstawiciele białoruskiej opozycji. "Nic podobnego, ja tylko dbam o interes kraju i ludzi, którzy wybrali mnie na prezydenta" - odpowiada swoim oponentom Łukaszenka. W Mińsku wszystkich nurtuje pytanie, czy podpisana deklaracja oznacza, iż Białoruś straci niepodległość. Sam Łukaszenka przekonuje naród, że tak się nie stanie. Jednocześnie nie wyklucza, że Białoruś stanie się częścią Federacji Rosyjskiej. Jak można zachować niepodległość w składzie Federacji Rosyjskiej, wie na razie chyba tylko sam Łukaszenka. Na pewno oba kraje będą koordynować politykę zagraniczną i obronną, będą mieć także wspólną granicę. Łukaszenka powiedział, że Białoruś popełniła błąd, wyzbywając się broni atomowej. Jako przykład prawdziwych zamiarów Zachodu w stosunku do państw, które chcą wejść do UE, podał Polskę. Zdaniem Łukaszenki, nasz kraj musi obecnie podejmować bolesne decyzje: modernizować huty, restrukturyzować kopalnie, ograniczać produkcję. "Białoruś decyduje się na sojusz z Rosją, gdyż nikt na Zachodzie na nią nie czeka" - argumentował białoruski prezydent.
Stanisław Szuszkiewicz, Mieczysław Hryb - byli liderzy parlamentu i zarazem twórcy niepodległości państwa - oraz przewodniczący parlamentu XIII kadencji Siamon Szarecki uważają, że Łukaszenka to typ "nowego wodza", który chce mieć dostęp do rosyjskiej broni atomowej. Apelują, aby powstrzymać niebezpieczeństwo, zanim nie będzie za późno. Siamon Szarecki, komentując dla "Wprost" podpisaną w Moskwie deklarację, zgadza się z poglądem, że jest ona potrzebna obu prezydentom. Kadencja Łukaszenki kończy się w lipcu 1999 r., Jelcyna - w roku 2000. Rosyjski Sąd Konstytucyjny stwierdził, że Jelcyn nie może ponownie kandydować na urząd prezydenta. Sytuacja gospodarcza Białorusi jest tak zła - mówi Szarecki - że Łukaszenka nie zdecyduje się na rozpisanie nowych wyborów, gdyż mógłby je przegrać. Doprowadzając do zjednoczenia, obaj prezydenci będą mieli szansę dokonać zmian w konstytucjach swych państw (np. w drodze referendum) i nadal pozostać u władzy.
Białoruska opozycja nie zamierza czekać z założonymi rękami. - Podpisując nowe dokumenty integracyjne, Łukaszenka obudził naszą czujność - mówi Lawon Barszczewski, wiceprzewodniczący opozycyjnego Frontu Narodowego. Już w styczniu odbędzie się kilka demonstracji antyintegracyjnych. Na 29-30 stycznia planowany jest Kongres Sił Demokratycznych, podczas którego ma zostać wypracowana taktyka walki z prezydentem. Być może opozycja zorganizuje własne referendum - nie na temat związku z Rosją, lecz integracji ze strukturami europejskimi. Siamon Szarecki zapowiada, że kierowany przez niego parlament XIII kadencji ogłosi (zgodnie z konstytucją) przeprowadzenie wyborów prezydenckich w 1999 r. Działacze opozycji nie wykluczają, że na Białorusi trzeba będzie utworzyć rząd alternatywny.
Większość obserwatorów jest zdania, że pomysł zjednoczenia skończy się na deklaracjach. Jakie byłyby jednak konsekwencje wprowadzenia go w życie? Ogłaszając zjednoczenie Rosji i Białorusi, zapowiedziano, że na Białorusi zaczną obowiązywać rosyjskie mechanizmy rynkowe. Dla Łukaszenki oznaczałoby to utratę władzy nad gospodarką. Jego możliwość propagandowego oddziaływania na społeczeństwo wynika m.in. z tego, że dysponuje on tzw. szarym budżetem pochodzącym z bezpośredniego administrowania gospodarką. Rosja natomiast musiałaby się liczyć z koniecznością pompowania pieniędzy w Białoruś, co powodowałoby pogłębianie się kryzysu.
- Wprowadzenie w życie projektu zjednoczenia Rosji i Białorusi miałoby ogromne konsekwencje nie tylko dla tych państw, ale także dla Polski i innych ich sąsiadów. Zmieniłaby się geopolityczna mapa kontynentu. Nasza granica z Rosją wydłużyłaby się do kilkuset kilometrów. Ze zdwojoną siłą powróciłby problem Kaliningradu i słynnego "korytarza", wzrosłyby także naciski, aby uzyskać szczególne warunki tranzytu z Kaliningradu przez Litwę. Zmieniłaby się sytuacja państw bałtyckich - rosyjskie wpływy stałyby się silniejsze głównie na Litwie i Łotwie. Wszystkie konsekwencje, jakie dziś można sobie wyobrazić, są negatywne - twierdzi Agnieszka Magdziak- Miszewska. - Nastąpiłby znaczny wzrost napięcia w regionie, zwłaszcza że jednoczą się kraje, z których jeden ma ustrój totalitarny, a drugi quasi-demokratyczny, oba zaś znajdują się w bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej i potrzebują spektakularnego sukcesu. Oba też zwykły się posługiwać w swej propagandzie obrazem wroga. Dotyczy to przede wszystkim Polski, którą wielokrotnie przedstawiano w ten sposób i w Rosji, i na Białorusi.
W Rosji nie brakuje zwolenników "zjednoczenia narodów słowiańskich" - Łukaszenka wielokrotnie odbywał triumfalne podróże do kontrolowanych przez komunistów regionów Rosji. Wygląda jednak na to, że ostatnie porozumienie ma służyć głównie obu podpisującym go prezydentom. Nie jest skłonny go lekceważyć Marek Karp, dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich, zwracając uwagę m.in. na to, że zwiększyła się liczba białorusko-rosyjskich umów integracyjnych, a duża część elektoratu obu państw tęskni za ZSRR jako okresem względnej stabilności. Biorąc jednak pod uwagę ograniczenia gospodarcze, zjednoczenie Rosji i Białorusi nadal nie jest przesądzone.
Zdaniem Agnieszki Magdziak-Miszewskiej z Centrum Stosunków Międzynarodowych, ogłoszenie projektu połączenia państwa białoruskiego i rosyjskiego ma wymiar przede wszystkim ideologiczny. W sytuacji strukturalnego kryzysu sukces potrzebny jest zwłaszcza Borysowi Jelcynowi. Może on pokazać, że Moskwa nie straciła swojego znaczenia, że są państwa i narody, dla których Kreml wciąż pozostaje atrakcyjnym partnerem i centrum politycznym. Jednak ostatnią rzeczą, która ucieszyłaby dziś Rosjan, jest świadomość, że oto znajdujący się w niezmiernie trudnej sytuacji ekonomicznej kraj powiększa się o terytorium naznaczone piętnem jeszcze głębszej ekonomicznej zapaści, tworzone w jednej czwartej przez skażone ekologicznie ziemie poczernobylskie. O propagandowy sukces chodzi również Łukaszence, który może pokazać, że jego wieloletnie starania o to, by być traktowanym w Moskwie jako równorzędny partner, przyniosły rezultaty. Dla niego jest to sposób legalnego wkroczenia na rosyjską scenę polityczną.
Prezydent Łukaszenka dopuścił się zdrady stanu, podpisując 25 grudnia w Moskwie nowe porozumienia integracyjne - mówią zgodnie przedstawiciele białoruskiej opozycji. "Nic podobnego, ja tylko dbam o interes kraju i ludzi, którzy wybrali mnie na prezydenta" - odpowiada swoim oponentom Łukaszenka. W Mińsku wszystkich nurtuje pytanie, czy podpisana deklaracja oznacza, iż Białoruś straci niepodległość. Sam Łukaszenka przekonuje naród, że tak się nie stanie. Jednocześnie nie wyklucza, że Białoruś stanie się częścią Federacji Rosyjskiej. Jak można zachować niepodległość w składzie Federacji Rosyjskiej, wie na razie chyba tylko sam Łukaszenka. Na pewno oba kraje będą koordynować politykę zagraniczną i obronną, będą mieć także wspólną granicę. Łukaszenka powiedział, że Białoruś popełniła błąd, wyzbywając się broni atomowej. Jako przykład prawdziwych zamiarów Zachodu w stosunku do państw, które chcą wejść do UE, podał Polskę. Zdaniem Łukaszenki, nasz kraj musi obecnie podejmować bolesne decyzje: modernizować huty, restrukturyzować kopalnie, ograniczać produkcję. "Białoruś decyduje się na sojusz z Rosją, gdyż nikt na Zachodzie na nią nie czeka" - argumentował białoruski prezydent.
Stanisław Szuszkiewicz, Mieczysław Hryb - byli liderzy parlamentu i zarazem twórcy niepodległości państwa - oraz przewodniczący parlamentu XIII kadencji Siamon Szarecki uważają, że Łukaszenka to typ "nowego wodza", który chce mieć dostęp do rosyjskiej broni atomowej. Apelują, aby powstrzymać niebezpieczeństwo, zanim nie będzie za późno. Siamon Szarecki, komentując dla "Wprost" podpisaną w Moskwie deklarację, zgadza się z poglądem, że jest ona potrzebna obu prezydentom. Kadencja Łukaszenki kończy się w lipcu 1999 r., Jelcyna - w roku 2000. Rosyjski Sąd Konstytucyjny stwierdził, że Jelcyn nie może ponownie kandydować na urząd prezydenta. Sytuacja gospodarcza Białorusi jest tak zła - mówi Szarecki - że Łukaszenka nie zdecyduje się na rozpisanie nowych wyborów, gdyż mógłby je przegrać. Doprowadzając do zjednoczenia, obaj prezydenci będą mieli szansę dokonać zmian w konstytucjach swych państw (np. w drodze referendum) i nadal pozostać u władzy.
Białoruska opozycja nie zamierza czekać z założonymi rękami. - Podpisując nowe dokumenty integracyjne, Łukaszenka obudził naszą czujność - mówi Lawon Barszczewski, wiceprzewodniczący opozycyjnego Frontu Narodowego. Już w styczniu odbędzie się kilka demonstracji antyintegracyjnych. Na 29-30 stycznia planowany jest Kongres Sił Demokratycznych, podczas którego ma zostać wypracowana taktyka walki z prezydentem. Być może opozycja zorganizuje własne referendum - nie na temat związku z Rosją, lecz integracji ze strukturami europejskimi. Siamon Szarecki zapowiada, że kierowany przez niego parlament XIII kadencji ogłosi (zgodnie z konstytucją) przeprowadzenie wyborów prezydenckich w 1999 r. Działacze opozycji nie wykluczają, że na Białorusi trzeba będzie utworzyć rząd alternatywny.
Większość obserwatorów jest zdania, że pomysł zjednoczenia skończy się na deklaracjach. Jakie byłyby jednak konsekwencje wprowadzenia go w życie? Ogłaszając zjednoczenie Rosji i Białorusi, zapowiedziano, że na Białorusi zaczną obowiązywać rosyjskie mechanizmy rynkowe. Dla Łukaszenki oznaczałoby to utratę władzy nad gospodarką. Jego możliwość propagandowego oddziaływania na społeczeństwo wynika m.in. z tego, że dysponuje on tzw. szarym budżetem pochodzącym z bezpośredniego administrowania gospodarką. Rosja natomiast musiałaby się liczyć z koniecznością pompowania pieniędzy w Białoruś, co powodowałoby pogłębianie się kryzysu.
- Wprowadzenie w życie projektu zjednoczenia Rosji i Białorusi miałoby ogromne konsekwencje nie tylko dla tych państw, ale także dla Polski i innych ich sąsiadów. Zmieniłaby się geopolityczna mapa kontynentu. Nasza granica z Rosją wydłużyłaby się do kilkuset kilometrów. Ze zdwojoną siłą powróciłby problem Kaliningradu i słynnego "korytarza", wzrosłyby także naciski, aby uzyskać szczególne warunki tranzytu z Kaliningradu przez Litwę. Zmieniłaby się sytuacja państw bałtyckich - rosyjskie wpływy stałyby się silniejsze głównie na Litwie i Łotwie. Wszystkie konsekwencje, jakie dziś można sobie wyobrazić, są negatywne - twierdzi Agnieszka Magdziak- Miszewska. - Nastąpiłby znaczny wzrost napięcia w regionie, zwłaszcza że jednoczą się kraje, z których jeden ma ustrój totalitarny, a drugi quasi-demokratyczny, oba zaś znajdują się w bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej i potrzebują spektakularnego sukcesu. Oba też zwykły się posługiwać w swej propagandzie obrazem wroga. Dotyczy to przede wszystkim Polski, którą wielokrotnie przedstawiano w ten sposób i w Rosji, i na Białorusi.
Więcej możesz przeczytać w 1/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.