Polowanie na świadka incognito
Jeden z warszawskich sędziów przysłał do Komendy Głównej Policji wezwanie dla świadków incognito, którymi tym razem okazali się najbardziej utajnieni funkcjonariusze policji, oddelegowani do pracy w operacjach specjalnych. Na wezwaniu widniały wszystkie nazwiska. W Są- dzie Apelacyjnym w Poznaniu, gdzie rozpatrywano sprawę zorganizowanej grupy przestępczej, na drzwiach sali sądowej wywieszono informację o zaplanowanych przesłuchaniach poszczególnych świadków incognito. Podobne sytuacje zdarzały się także w poznańskim i warszawskim sądzie wojewódzkim: termin przesłuchania osób, które z założenia powinny pozostać anonimowe, zbiegł się z terminem rozprawy z udziałem oskarżonych. W innym procesie świadek i oskarżony dojeżdżali do sądu tym samym pociągiem.
Instytucja świadka incognito, stosowana w polskim prawie od trzech lat, teoretycznie gwarantuje anonimowość osobom zeznającym w bardzo poważnych sprawach karnych, dotyczących głównie przestępczości zorganizowanej i zabójstw. Dotychczasowa praktyka dowodzi jednak, że błędy proceduralne i brak profesjonalizmu niektórych prawników czynią z anonimowości fikcję. - Nieraz widziałem, jak świadkowie incognito przechadzali się po korytarzu sądowym, oczekując na przesłuchanie - przyznaje mecenas Tadeusz de Virion. - Wszyscy uczymy się na błędach. To kwestia braku doświadczenia.
Brakiem doświadczenia nie można jednak tłumaczyć kardynalnych błędów. Podczas procesu gangu z Wołomina w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie z protokołu przesłuchania świadka incognito nie usunięto jego danych personalnych. - Adwokat jednego z oskarżonych skrzętnie wykorzystał błąd prokuratora. Zamiast w imię bezpieczeństwa świadka poinformować o niedopatrzeniu przewodniczącego składu sędziowskiego, wykorzystał ten fakt podczas rozprawy. Świadek został zdekonspirowany - opowiada prokurator Ryszard Kuciński. Sędzia Barbara Piwnik z Sądu Wojewódzkiego w Warszawie zaznacza, że jeżeli nazwisko świadka widniało w aktach, adwokat z racji swoich powinności obrończych ma obowiązek ten fakt wykorzystać. - Przecież działa w interesie klienta. Zdarzało się, że z akt sprawy wprost wynikało, kto jest świadkiem incognito. Nawet jeżeli adwokat nie poruszy tej kwestii podczas procesu, zrobi to sam oskarżony, który przecież zna akta - mówi sędzia Piwnik.
Rafał Ch. (Czarny), skazany za zorganizowanie i kierowanie związkiem przestępczym zajmującym się handlem narkotykami, otwarcie przyznał w sądzie, że wie, kto złożył obciążające go zeznania: "To P., który pracował w lokalu mojej żony". Gangsterzy poznali też dane mężczyzny z Kielc, który widział, jak bandyta strzelił w kolana leżącego na ziemi człowieka. Wkrótce koledzy przestępcy telefonicznie poinformowali go, że "będzie martwy, bo wtrąca się w nie swoje sprawy".
- Przesłuchanie świadka incognito w komendzie lub prokuraturze powiększa grono osób, które wiedzą, kim jest świadek - mówi sędzia Piwnik. Niektórzy, bojąc się rozpoznania przez postronne osoby, proszą funkcjonariuszy uczestniczących w śledztwie, by na czas doprowadzenia do pokoju, w którym planowane jest przesłuchanie, założyć im na głowę worek. Inni życzą sobie, by nałożono im kajdanki: po to, by "ci z komendy myśleli, że jestem przestępcą, a nie świadkiem".
- Wina za rozszyfrowanie tożsamości świadka incognito leży często po stronie prokuratorów, którzy błędnie sporządzają wypisy z protokołów przesłuchania. Jest w nich zbyt wiele charakterystycznych szczegółów, dzięki którym oskarżony może się zorientować, kto zeznaje przeciwko niemu. Pamiętam sprawę grupy kradnącej samochody i wymuszającej za nie haracze: w aktach podano dzień i godzinę, kiedy złodzieje zaparkowali auto przed posesją świadka. Innym razem nie utajniono miejsca pracy świadka incognito. "Codziennie pracuję w hotelowej recepcji" - odczytano w sądzie. Przestępcy wiedzieli, o jaki hotel chodzi. Takie szczegóły wskazują świadka - podkreśla sędzia Grzegorz Chojnowski, prezes Sądu Wojewódzkiego w Szczecinie.
Właścicielka agencji towarzyskiej w Szczecinie, która ujawniła kulisy działania szantażystów i podpalaczy ze zorganizowanego gangu, ze świadka stała się oskarżoną. Postawiono jej zarzut czerpania korzyści materialnych z cudzego nierządu. Prokurator umorzył sprawę przeciwko gangsterom, gdyż nie zrozumiał, czego chcieli, żądając od kobiety "ułożenia się z nimi". Agencję puszczono tymczasem z dymem. - Trzeba było kilku lat, by inny prokurator odwrócił role. Szantażyści i podpalacze, o których wówczas chodziło, byli powiązani z największym w Polsce związkiem przestępczym, którym kierował Marek K. - Oczko. Teraz zeznaje przeciwko nim dwudziestu pięciu świadków incognito - komentuje policjant z wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną.
Po wprowadzeniu instytucji anonimowego świadka prokuratorów szkolono, w jaki sposób powinni sporządzać wypisy z protokołu przesłuchań osób objętych klauzulą tajności (jednym z wymogów jest ukrycie płci i okoliczności ułatwiających identyfikację). Kardynalne błędy popełniono już podczas szkolenia. W niektórych prokuraturach wojewódzkich posługiwano się konkretnymi aktami, z których organizatorzy szkoleń nie usunęli nazwisk autentycznych świadków incognito.
Prokuratorzy przekonują, że nie tylko oni popełniają błędy. - W sali sądowej spotykamy się z zarzutami, że z powodu skąpego wypisu z protokołu zeznań świadków ograniczamy oskarżonym prawo do obrony: nie wiedzą, o jakie przestępstwo chodzi, zatem nie mogą się do niego ustosunkować. Wymiar sprawiedliwości domaga się, by w sposób jawny mówić o konkretnym przestępstwie. Zdarza się przecież, że sądy zwracają do prokuratury akta spraw, w których świadkami incognito są osoby pokrzywdzone. Przez takie postawienie sprawy wycofał się świadek incognito, który chciał wystąpić przeciwko przestępcom wymuszającym haracze w lokalach handlowych w prawobrzeżnym Szczecinie - mówi prokurator Anna Gawłowska-Rynkiewicz. Gdy w warszawskim sądzie rozpatrywano sprawę grupy wymuszającej haracze, po świadka incognito wysłano oznakowany policyjny samochód.
Zdaniem prokuratora z Poznania, sędziowie niejednokrotnie źle oceniają wagę rozpatrywanych spraw. Zarządzając przerwę w posiedzeniu sądu zostawiają na stole akta, w których znajdują się wyciągi z przesłuchań świadków incognito oraz ich dane osobowe. Lekceważą procedurę - takie dokumenty każdorazowo powinny trafiać do kasy pancernej. - Instytucja świadka incognito wymaga tajnego obiegu dokumentów, a w sądach nie ma tajnych kancelarii. Wszystkie akta przechodzą przez sekretariat - zauważa nadkomisarz Paweł Biedziak, rzecznik prasowy komendanta głównego policji.
Mecenas Tadeusz de Virion, podobnie jak wielu innych adwokatów, uważa, że instytucja świadka incognito jest ograniczeniem swobody działania wymiaru sprawiedliwości: - Po to, by usprawnić ściganie sprawców przestępstw, ograniczono świętą zasadę bezpośredniości i jawności przesłuchania świadków - to ucieczka prawa przed bezprawiem. Warto jednak pamiętać, że dzięki tej instytucji skazano między innymi członków najgroźniejszych w Polsce gangów: z Wołomina, Pruszkowa i Pomorza Zachodniego. - Zastanawialiśmy się, czy w naszych warunkach rzeczywiście jesteśmy w stanie zapewnić anonimowość świadkom. Błędy, których konsekwencją jest ujawnienie danych osobowych, są przewinieniem o charakterze dyscyplinarnym, lecz dotychczas w ministerstwie znana jest tylko jedna tego typu sprawa - przyznaje dr Barbara Mąkosa-Stępkowska, rzecznik prasowy ministra sprawiedliwości.
Prokurator Barbara Zapaśnik, oskarżająca dwunastu członków zbrojnego związku przestępczego z Pomorza Zachodniego, twierdzi, że nie da się do końca pogodzić prawa oskarżonego do obrony z dobrem śledztwa i pełną anonimowością świadka. - Równowaga jest zachwiana i któraś zasada musi zwyciężyć. Dlaczego ma się to odbyć z korzyścią dla przestępcy? Ryzyko rozszyfrowania tożsamości świadka incognito naraża go na poważne konsekwencje, a przecież nie chodzi o to, by ukarano go tylko dlatego, że domaga się kary za zbrodnie. Dla dobra wymiaru sprawiedliwości musimy maksymalnie chronić takie osoby. W przeciwnym razie ustąpią przed bezprawiem - mówi prokurator Zapaśnik.
Tymczasem procedury w dalszym ciągu bardziej chronią przestępców niż ich ofiary. Komitet Ministrów Rady Europy sugeruje w zaleceniach w sprawie zastraszania świadków i praw do obrony, przyjętych 10 września 1997 r., by pracownicy wymiaru sprawiedliwości rozpatrujący sprawy karne byli szkoleni pod kątem eliminowania ryzyka zastraszania osób składających zeznania. Boją się przecież nie tylko świadkowie incognito, ale także ci, którzy zdecydowali się jawnie wystąpić przed sądem. O swoje zdrowie i życie obawiali się na przykład świadkowie występujący w szczecińskim procesie czterech organizatorów handlu narkotykami na Pomorzu Zachodnim. Zarówno osoby pokrzywdzone, jak i dealerzy nie rozpoznawali oskarżonych, zmieniali swoje wcześniejsze zeznania. Jeden z nich wolał wyjechać za granicę. Proces ruszył z martwego punktu, gdy odczytano obciążające oskarżonych zeznania świadka incognito. Inni odzyskali wówczas pamięć: mówili o wywożeniu do lasu, pobiciach, kopaniu po twarzy, okładaniu kijami baseballowymi, groźbach pozbawienia życia, wydłubania oczu i łamania rąk.
Straszono także świadków występujących w warszawskim procesie gangu Rympałka: jednego z nich, Andrzeja G. (Juniora), zastrzelono w przejściu podziemnym między hotelem Marriott a Dworcem Centralnym. Inny niedoszły świadek, Cezary D., nie zdążył obciążyć swoimi zeznaniami Andrzeja K. (Pershinga), domniemanego szefa pruszkowskiej mafii. Odebrał wezwanie, ale dziesięć dni przed terminem rozprawy został zastrzelony. W samochodzie świadka występującego w sprawie przeciwko bandycie z Bydgoszczy podłożono bombę. Wybuchła, gdy szwagier świadka, chcąc naprawić auto, dotknął klamki. Mężczyzna poniósł śmierć na miejscu.
Instytucja świadka incognito, stosowana w polskim prawie od trzech lat, teoretycznie gwarantuje anonimowość osobom zeznającym w bardzo poważnych sprawach karnych, dotyczących głównie przestępczości zorganizowanej i zabójstw. Dotychczasowa praktyka dowodzi jednak, że błędy proceduralne i brak profesjonalizmu niektórych prawników czynią z anonimowości fikcję. - Nieraz widziałem, jak świadkowie incognito przechadzali się po korytarzu sądowym, oczekując na przesłuchanie - przyznaje mecenas Tadeusz de Virion. - Wszyscy uczymy się na błędach. To kwestia braku doświadczenia.
Brakiem doświadczenia nie można jednak tłumaczyć kardynalnych błędów. Podczas procesu gangu z Wołomina w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie z protokołu przesłuchania świadka incognito nie usunięto jego danych personalnych. - Adwokat jednego z oskarżonych skrzętnie wykorzystał błąd prokuratora. Zamiast w imię bezpieczeństwa świadka poinformować o niedopatrzeniu przewodniczącego składu sędziowskiego, wykorzystał ten fakt podczas rozprawy. Świadek został zdekonspirowany - opowiada prokurator Ryszard Kuciński. Sędzia Barbara Piwnik z Sądu Wojewódzkiego w Warszawie zaznacza, że jeżeli nazwisko świadka widniało w aktach, adwokat z racji swoich powinności obrończych ma obowiązek ten fakt wykorzystać. - Przecież działa w interesie klienta. Zdarzało się, że z akt sprawy wprost wynikało, kto jest świadkiem incognito. Nawet jeżeli adwokat nie poruszy tej kwestii podczas procesu, zrobi to sam oskarżony, który przecież zna akta - mówi sędzia Piwnik.
Rafał Ch. (Czarny), skazany za zorganizowanie i kierowanie związkiem przestępczym zajmującym się handlem narkotykami, otwarcie przyznał w sądzie, że wie, kto złożył obciążające go zeznania: "To P., który pracował w lokalu mojej żony". Gangsterzy poznali też dane mężczyzny z Kielc, który widział, jak bandyta strzelił w kolana leżącego na ziemi człowieka. Wkrótce koledzy przestępcy telefonicznie poinformowali go, że "będzie martwy, bo wtrąca się w nie swoje sprawy".
- Przesłuchanie świadka incognito w komendzie lub prokuraturze powiększa grono osób, które wiedzą, kim jest świadek - mówi sędzia Piwnik. Niektórzy, bojąc się rozpoznania przez postronne osoby, proszą funkcjonariuszy uczestniczących w śledztwie, by na czas doprowadzenia do pokoju, w którym planowane jest przesłuchanie, założyć im na głowę worek. Inni życzą sobie, by nałożono im kajdanki: po to, by "ci z komendy myśleli, że jestem przestępcą, a nie świadkiem".
- Wina za rozszyfrowanie tożsamości świadka incognito leży często po stronie prokuratorów, którzy błędnie sporządzają wypisy z protokołów przesłuchania. Jest w nich zbyt wiele charakterystycznych szczegółów, dzięki którym oskarżony może się zorientować, kto zeznaje przeciwko niemu. Pamiętam sprawę grupy kradnącej samochody i wymuszającej za nie haracze: w aktach podano dzień i godzinę, kiedy złodzieje zaparkowali auto przed posesją świadka. Innym razem nie utajniono miejsca pracy świadka incognito. "Codziennie pracuję w hotelowej recepcji" - odczytano w sądzie. Przestępcy wiedzieli, o jaki hotel chodzi. Takie szczegóły wskazują świadka - podkreśla sędzia Grzegorz Chojnowski, prezes Sądu Wojewódzkiego w Szczecinie.
Właścicielka agencji towarzyskiej w Szczecinie, która ujawniła kulisy działania szantażystów i podpalaczy ze zorganizowanego gangu, ze świadka stała się oskarżoną. Postawiono jej zarzut czerpania korzyści materialnych z cudzego nierządu. Prokurator umorzył sprawę przeciwko gangsterom, gdyż nie zrozumiał, czego chcieli, żądając od kobiety "ułożenia się z nimi". Agencję puszczono tymczasem z dymem. - Trzeba było kilku lat, by inny prokurator odwrócił role. Szantażyści i podpalacze, o których wówczas chodziło, byli powiązani z największym w Polsce związkiem przestępczym, którym kierował Marek K. - Oczko. Teraz zeznaje przeciwko nim dwudziestu pięciu świadków incognito - komentuje policjant z wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną.
Po wprowadzeniu instytucji anonimowego świadka prokuratorów szkolono, w jaki sposób powinni sporządzać wypisy z protokołu przesłuchań osób objętych klauzulą tajności (jednym z wymogów jest ukrycie płci i okoliczności ułatwiających identyfikację). Kardynalne błędy popełniono już podczas szkolenia. W niektórych prokuraturach wojewódzkich posługiwano się konkretnymi aktami, z których organizatorzy szkoleń nie usunęli nazwisk autentycznych świadków incognito.
Prokuratorzy przekonują, że nie tylko oni popełniają błędy. - W sali sądowej spotykamy się z zarzutami, że z powodu skąpego wypisu z protokołu zeznań świadków ograniczamy oskarżonym prawo do obrony: nie wiedzą, o jakie przestępstwo chodzi, zatem nie mogą się do niego ustosunkować. Wymiar sprawiedliwości domaga się, by w sposób jawny mówić o konkretnym przestępstwie. Zdarza się przecież, że sądy zwracają do prokuratury akta spraw, w których świadkami incognito są osoby pokrzywdzone. Przez takie postawienie sprawy wycofał się świadek incognito, który chciał wystąpić przeciwko przestępcom wymuszającym haracze w lokalach handlowych w prawobrzeżnym Szczecinie - mówi prokurator Anna Gawłowska-Rynkiewicz. Gdy w warszawskim sądzie rozpatrywano sprawę grupy wymuszającej haracze, po świadka incognito wysłano oznakowany policyjny samochód.
Zdaniem prokuratora z Poznania, sędziowie niejednokrotnie źle oceniają wagę rozpatrywanych spraw. Zarządzając przerwę w posiedzeniu sądu zostawiają na stole akta, w których znajdują się wyciągi z przesłuchań świadków incognito oraz ich dane osobowe. Lekceważą procedurę - takie dokumenty każdorazowo powinny trafiać do kasy pancernej. - Instytucja świadka incognito wymaga tajnego obiegu dokumentów, a w sądach nie ma tajnych kancelarii. Wszystkie akta przechodzą przez sekretariat - zauważa nadkomisarz Paweł Biedziak, rzecznik prasowy komendanta głównego policji.
Mecenas Tadeusz de Virion, podobnie jak wielu innych adwokatów, uważa, że instytucja świadka incognito jest ograniczeniem swobody działania wymiaru sprawiedliwości: - Po to, by usprawnić ściganie sprawców przestępstw, ograniczono świętą zasadę bezpośredniości i jawności przesłuchania świadków - to ucieczka prawa przed bezprawiem. Warto jednak pamiętać, że dzięki tej instytucji skazano między innymi członków najgroźniejszych w Polsce gangów: z Wołomina, Pruszkowa i Pomorza Zachodniego. - Zastanawialiśmy się, czy w naszych warunkach rzeczywiście jesteśmy w stanie zapewnić anonimowość świadkom. Błędy, których konsekwencją jest ujawnienie danych osobowych, są przewinieniem o charakterze dyscyplinarnym, lecz dotychczas w ministerstwie znana jest tylko jedna tego typu sprawa - przyznaje dr Barbara Mąkosa-Stępkowska, rzecznik prasowy ministra sprawiedliwości.
Prokurator Barbara Zapaśnik, oskarżająca dwunastu członków zbrojnego związku przestępczego z Pomorza Zachodniego, twierdzi, że nie da się do końca pogodzić prawa oskarżonego do obrony z dobrem śledztwa i pełną anonimowością świadka. - Równowaga jest zachwiana i któraś zasada musi zwyciężyć. Dlaczego ma się to odbyć z korzyścią dla przestępcy? Ryzyko rozszyfrowania tożsamości świadka incognito naraża go na poważne konsekwencje, a przecież nie chodzi o to, by ukarano go tylko dlatego, że domaga się kary za zbrodnie. Dla dobra wymiaru sprawiedliwości musimy maksymalnie chronić takie osoby. W przeciwnym razie ustąpią przed bezprawiem - mówi prokurator Zapaśnik.
Tymczasem procedury w dalszym ciągu bardziej chronią przestępców niż ich ofiary. Komitet Ministrów Rady Europy sugeruje w zaleceniach w sprawie zastraszania świadków i praw do obrony, przyjętych 10 września 1997 r., by pracownicy wymiaru sprawiedliwości rozpatrujący sprawy karne byli szkoleni pod kątem eliminowania ryzyka zastraszania osób składających zeznania. Boją się przecież nie tylko świadkowie incognito, ale także ci, którzy zdecydowali się jawnie wystąpić przed sądem. O swoje zdrowie i życie obawiali się na przykład świadkowie występujący w szczecińskim procesie czterech organizatorów handlu narkotykami na Pomorzu Zachodnim. Zarówno osoby pokrzywdzone, jak i dealerzy nie rozpoznawali oskarżonych, zmieniali swoje wcześniejsze zeznania. Jeden z nich wolał wyjechać za granicę. Proces ruszył z martwego punktu, gdy odczytano obciążające oskarżonych zeznania świadka incognito. Inni odzyskali wówczas pamięć: mówili o wywożeniu do lasu, pobiciach, kopaniu po twarzy, okładaniu kijami baseballowymi, groźbach pozbawienia życia, wydłubania oczu i łamania rąk.
Straszono także świadków występujących w warszawskim procesie gangu Rympałka: jednego z nich, Andrzeja G. (Juniora), zastrzelono w przejściu podziemnym między hotelem Marriott a Dworcem Centralnym. Inny niedoszły świadek, Cezary D., nie zdążył obciążyć swoimi zeznaniami Andrzeja K. (Pershinga), domniemanego szefa pruszkowskiej mafii. Odebrał wezwanie, ale dziesięć dni przed terminem rozprawy został zastrzelony. W samochodzie świadka występującego w sprawie przeciwko bandycie z Bydgoszczy podłożono bombę. Wybuchła, gdy szwagier świadka, chcąc naprawić auto, dotknął klamki. Mężczyzna poniósł śmierć na miejscu.
Więcej możesz przeczytać w 2/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.