Cenzorzy sprzed lat do dziś sprzyjają swym mocodawcom i ich spadkobiercom
"Czyż ta polska wieża Babel nie domaga się zdrowej, humanistycznej i patriotycznej cenzury?" Z dobroci pomijamy nazwisko autora, który słowa te opublikował sześć lat temu w jednym z polskich tygodników
Goście warszawskiej Zachęty dostali prezent na przełom starego i nowego roku. Wystawę zdjęć zakazanych przez PRL-owską cenzurę możemy dziś zakwalifikować jako historyczną szopkę. Patrząc na oblicza minionych Herodów i kolędników, trudno się oprzeć wrażeniu, że tamta przeszłość nie mogła chyba w ogóle istnieć, skoro była tak absurdalna. Może więc jej w ogóle nie było, może nam się przyśniło, może to majaki jakieś albo abstrakcyjny teatr wyobraźni? Zwiedzałem wystawę "Zakazane zdjęcia" w towarzystwie przyjaciół z Francji, którzy przypomnieli mi słowa komediopisarza Pierre’a de Beaumarchais: "Bylem nie wspomniał o zwierzchności ani o religii, ani o moralności, ani o urzędnikach, ani o uprzywilejowanych stanach, ani o operze, ani o innych widowiskach, ani o nikim, kto z czymkolwiek ma coś do czynienia, wolno mi wszystko swobodnie drukować pod pieczą dwóch czy trzech cenzorów". Zaiste. Nieodległa historia, pozbawiona tego, co nożyczkami cenzorów ukryto przed oczyma publiczności, może się niektórym jawić jako czas siermiężny, ale przecież gładki, pozbawiony wybryków, nad którymi znęca się mój sąsiad z przedostatniej strony "Wprost". Współczesna szopka Tyma (z Brodą) ma tymczasem w Zachęcie poważnego konkurenta. Patrząc na zdjęcia (a los zdarzył, że byłem obecny przy robieniu niektórych z nich, inne znałem z naszych rodzimych samizdatów), zastanawiałem się, jak mógł wyglądać obraz PRL budowany wyłącznie na podstawie zdjęć zaakceptowanych przez "wysoki urząd" z ul. Mysiej. Obrazki, które milczeniem pomijały "zwierzchności, religię, uprzywilejowane stany, operę, inne widowiska i wszystkich, którzy z czymkolwiek cokolwiek mieli do czynienia", skazywały odbiorcę zorganizowanej informacji na ułudę świata przedstawionego i wycinkowość własnego świata doświadczonego. Nic innego nie istniało i jest to zapewne jeden z powodów, dla których tak często przegrywamy dziś wojnę o pamięć. Cenzorzy sprzed lat do dziś sprzyjają swym mocodawcom i ich spadkobiercom. Ludzie dawnej opozycji, upominający się o sprawiedliwy osąd przeszłości, stają przed murem nie tyle niepamięci, ile raczej upudrowanego obrazu, przez lata serwowanego milionom Polaków. Jeśli ktoś na podstawie osobistej krzywdy nie chce budować uogólnienia lub też nie zetknął się bezpośrednio z rzeczywistością pokazaną na zakazanych zdjęciach, być może po prostu nie wie, dlaczego ktoś inny nie lubi ubeków bądź ma uraz do PZPR... Moi francuscy przyjaciele zwrócili uwagę na niepozorne zdjęcie. Pomiędzy siedzącymi i zajętymi sobą osobami przechodzi trzech mężczyzn. Tubylec wie, że oto właśnie do sali obrad KC PZPR wkracza Gomułka, Cyrankiewicz i ktoś trzeci (już nie pamiętam kto). Widz stawia sobie pytanie, dlaczego takie banalne zdjęcie zostało przez cenzurę skonfiskowane. I oto komentarz wyjaśnia powód: delegaci nie zwrócili uwagi na przybyłych przywódców. We Francji w latach 80. było już jasne, że jest zapis na zdjęcia Wałęsy, na pogrzeb ks. Popiełuszki, na manifestacje solidarnościowe. Dopiero jednak to właśnie zdjęcie uzmysłowiło moim gościom, dokąd sięgało szaleństwo. Gdzież bylibyśmy dzisiaj, gdyby w ostatnich wydaniach upływającego roku polska prasa garściami nie raczyła nas wykazami wszystkich gaf, potknięć i wpadek współczesnych polityków (z moim skromnym, ale bogato udokumentowanym wkładem własnym)? Bylibyśmy zdrowsi, bardziej humanistyczni i bardziej patriotyczni?
Goście warszawskiej Zachęty dostali prezent na przełom starego i nowego roku. Wystawę zdjęć zakazanych przez PRL-owską cenzurę możemy dziś zakwalifikować jako historyczną szopkę. Patrząc na oblicza minionych Herodów i kolędników, trudno się oprzeć wrażeniu, że tamta przeszłość nie mogła chyba w ogóle istnieć, skoro była tak absurdalna. Może więc jej w ogóle nie było, może nam się przyśniło, może to majaki jakieś albo abstrakcyjny teatr wyobraźni? Zwiedzałem wystawę "Zakazane zdjęcia" w towarzystwie przyjaciół z Francji, którzy przypomnieli mi słowa komediopisarza Pierre’a de Beaumarchais: "Bylem nie wspomniał o zwierzchności ani o religii, ani o moralności, ani o urzędnikach, ani o uprzywilejowanych stanach, ani o operze, ani o innych widowiskach, ani o nikim, kto z czymkolwiek ma coś do czynienia, wolno mi wszystko swobodnie drukować pod pieczą dwóch czy trzech cenzorów". Zaiste. Nieodległa historia, pozbawiona tego, co nożyczkami cenzorów ukryto przed oczyma publiczności, może się niektórym jawić jako czas siermiężny, ale przecież gładki, pozbawiony wybryków, nad którymi znęca się mój sąsiad z przedostatniej strony "Wprost". Współczesna szopka Tyma (z Brodą) ma tymczasem w Zachęcie poważnego konkurenta. Patrząc na zdjęcia (a los zdarzył, że byłem obecny przy robieniu niektórych z nich, inne znałem z naszych rodzimych samizdatów), zastanawiałem się, jak mógł wyglądać obraz PRL budowany wyłącznie na podstawie zdjęć zaakceptowanych przez "wysoki urząd" z ul. Mysiej. Obrazki, które milczeniem pomijały "zwierzchności, religię, uprzywilejowane stany, operę, inne widowiska i wszystkich, którzy z czymkolwiek cokolwiek mieli do czynienia", skazywały odbiorcę zorganizowanej informacji na ułudę świata przedstawionego i wycinkowość własnego świata doświadczonego. Nic innego nie istniało i jest to zapewne jeden z powodów, dla których tak często przegrywamy dziś wojnę o pamięć. Cenzorzy sprzed lat do dziś sprzyjają swym mocodawcom i ich spadkobiercom. Ludzie dawnej opozycji, upominający się o sprawiedliwy osąd przeszłości, stają przed murem nie tyle niepamięci, ile raczej upudrowanego obrazu, przez lata serwowanego milionom Polaków. Jeśli ktoś na podstawie osobistej krzywdy nie chce budować uogólnienia lub też nie zetknął się bezpośrednio z rzeczywistością pokazaną na zakazanych zdjęciach, być może po prostu nie wie, dlaczego ktoś inny nie lubi ubeków bądź ma uraz do PZPR... Moi francuscy przyjaciele zwrócili uwagę na niepozorne zdjęcie. Pomiędzy siedzącymi i zajętymi sobą osobami przechodzi trzech mężczyzn. Tubylec wie, że oto właśnie do sali obrad KC PZPR wkracza Gomułka, Cyrankiewicz i ktoś trzeci (już nie pamiętam kto). Widz stawia sobie pytanie, dlaczego takie banalne zdjęcie zostało przez cenzurę skonfiskowane. I oto komentarz wyjaśnia powód: delegaci nie zwrócili uwagi na przybyłych przywódców. We Francji w latach 80. było już jasne, że jest zapis na zdjęcia Wałęsy, na pogrzeb ks. Popiełuszki, na manifestacje solidarnościowe. Dopiero jednak to właśnie zdjęcie uzmysłowiło moim gościom, dokąd sięgało szaleństwo. Gdzież bylibyśmy dzisiaj, gdyby w ostatnich wydaniach upływającego roku polska prasa garściami nie raczyła nas wykazami wszystkich gaf, potknięć i wpadek współczesnych polityków (z moim skromnym, ale bogato udokumentowanym wkładem własnym)? Bylibyśmy zdrowsi, bardziej humanistyczni i bardziej patriotyczni?
Więcej możesz przeczytać w 2/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.