W ostatnim rankingu Transparency International, organizacji zajmującej się monitorowaniem zjawiska korupcji, Polskę sklasyfikowano na 44. miejscu (pod uwagę brano 99 krajów; na początku listy znalazły się państwa najbardziej "odporne" na korupcję).
Przyczyniły się do tego liczne powiązania między politykami a światem przestępczym, brak ustawy o finansowaniu partii i kampanii wyborczych, wykorzystywanie stanowisk publicznych do załatwiania prywatnych interesów, a także nagminne omijanie przepisów o przetargach publicznych i zamówieniach rządowych. Są dowody na finansowanie ostatniej kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu przez gangi z Pruszkowa, Wołomina, Trójmiasta i Łodzi. Informacje na ten temat znajdowały się na przykład w notesie Wariata oraz w przenośnym komputerze Pershinga, mówili o tym również przestępcy z łódzkiej ośmiornicy - kilku z nich podczas aresztowania domagało się kontaktu z łódzkim politykiem z pierwszych stron gazet, a jeden pokazał pokwitowanie wystawione przez szefa kampanii wyborczej dużego ugrupowania. Wypadki korumpowania polityków przez gangsterów wychodzą na jaw podczas śledztwa w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały. Kampanię nieżyjącego już posła, członka komitetu doradzającego szefowi MSW, sfinansowali częściowo przestępcy z Radomia i Trójmiasta.
Polskie przepisy o finansowaniu partii wręcz zachęcają do korpupcji
Opinię na świecie popsuła Polsce tzw. afera żelatynowa, kulisy odwołania ministra rolnictwa Jacka Janiszewskiego, a także problemy Henryka Goryszewskiego, szefa Komisji Finansów Publicznych. W Sejmie poprzedniej kadencji wypadki omijania prawa ujawniono w służbie zdrowia (handel długami, kupowanie sprzętu i wyposażenia), liczne kontrowersje budziły interesy Ireneusza Sekuły, towarzysko i biznesowo powiązanego z właścicielami spółki Art-B oraz na przykład z Pershingiem i Wickiem. Wątpliwości budzą działania peeselowskich ministrów współpracy gospodarczej z zagranicą czy też funkcjonowanie powiązanych z SdRP spółek, powstałych dzięki pożyczkom udzielanym przez to ugrupowanie z pieniędzy niezgodnie z prawem przejętych po PZPR. UOP i policja do dziś badają związki niektórych polityków z firmami ochroniarskimi i spółkami handlującymi bronią.
Mimo że o wypadkach nielegalnego finansowania polityki systematycznie informuje w Polsce prasa, a sprawy te badają NIK, UOP i policja, w sejmowej internetowej bazie danych praktycznie nie znajdziemy stenogramów z dyskusji o finansowaniu partii. W protokołach posiedzeń wszystkich komisji ostatnich dwóch kadencji Sejmu są tylko cztery wzmianki na ten temat (ostatnia z 1997 r.). Wciąż nie ma w Polsce ustawy o finansowaniu partii. Nie ma też ustawy o lobbingu, który w zachodniej Europie uważany jest za cywilizowaną formę wpływania różnych grup interesu na działania władzy. Sprawy partyjnych finansów reguluje w bardzo ogólny sposób ustawa o partiach i ordynacja wyborcza. Zgodnie z przepisami majątek ugrupowań politycznych powstaje ze składek członkowskich, darowizn, spadków, zapisów, dochodów z majątku, ze zbiórek publicznych, a także dochodów z działalności gospodarczej. Niebagatelne zyski przynosi też dobry wynik w wyborach parlamentarnych. Ugrupowania otrzymują bowiem z budżetu refundację części kosztów kampanii. Jej wysokość zależy od liczby uzyskanych mandatów. Partie, które zyskały w wyborach co najmniej 3 proc. głosów, mogą też liczyć na coroczną dotację na działalność statutową. Po ostatnich wyborach parlamentarnych z budżetu trafiło lub jeszcze trafi do różnych partii 14 mln zł (każdy podatnik zapłaci ok. 60 gr).
W 1998 r. Zbigniew Romaszewski, senator ROP, zaproponował, by uchwalić ustawę o finansowaniu partii, która zakładała, że będą one otrzymywać dotacje w wysokości uzależnionej od preferencji podatników. A preferencje te mieliby oni ujawniać przy wypełnianiu zeznań podatkowych. Każdy przeznaczałby złotówkę na wybrane przez siebie ugrupowanie. Pieniądze osób nie mających żadnych preferencji politycznych dzielone byłyby między wszystkie partie. - Niestety, tego pomysłu nigdy nie udało się oblec choćby w formę projektu ustawy. Nie mam wątpliwości, że największe ugrupowania polityczne nigdy się na takie rozwiązanie nie zgodzą, bo oznaczałoby to poddanie się corocznej ocenie wyborców, a co najważniejsze, ocena ta miałaby wymierny efekt finansowy - mówi Zbigniew Romaszewski.
Projekt senatora ROP zakładał, że partie nie mogłyby korzystać z innych funduszy niż te, które dostałyby ze wspomnianej dotacji. Oznaczałoby to więc koniec wyborczych cegiełek i darowizn od przedsiębiorców. A te formy finansowania kampanii wyborczych dominowały w ostatnich latach. Niektóre przedsiębiorstwa obdarowywały przy tym kilka ugrupowań jednocześnie. Firma Arthur Andersen podzieliła na przykład 210 tys. zł pomiędzy trzy największe partie - AWS, SLD i UW. Najbardziej wątpliwą formą finansowania partii okazują się cegiełki wyborcze. Można je emitować w dowolnej ilości i poza wszelką ewidencją. Można rozbijać na poszczególne cegiełki wpływy od hojnych darczyńców, którzy chcą pozostać anonimowi. Obecny system uniemożliwia więc monitoring funduszy partyjnych i wyborczych, a politycy partii nie omijający prawa uchodzą za naiwnych. Najczęściej zresztą ci ostatni nie zdobywają dostatecznie dużo gotówki i przegrywają wybory. Najwięcej pieniędzy w trakcie ostatniej kampanii wydała AWS - ponad 11 mln zł. Ugrupowanie to uzyskało 201 mandatów w Sejmie i 51 w Senacie. Oznacza to, że na każdego wybranego parlamentarzystę akcja wydała średnio 43,5 tys. zł. Budżet państwa zwrócił jej natomiast po 25,6 tys. zł za każdego posła. AWS miała nie też sporo problemów z rozliczeniem się z kampanii wyborczej - Państwowa Komisja Wyborcza początkowo nie chciała przyjąć jej sprawozdania finansowego. Akcja poinformowała bowiem PKW o zaciągniętym kredycie, ale - wbrew przepisom - nie chciała wyjawić, w jakim banku i na jakich warunkach go uzyskała. Ostatecznie wyjaśniono, że pieniądze - 2,5 mln zł - pożyczono w Powszechnym Banku Gospodarczym (na 23 proc., podczas gdy inne firmy musiały zapłacić 24,5 proc. odsetek). SLD przeznaczył na ostatnie wybory parlamentarne 9,3 mln zł, UW - 7,6 mln zł, a PSL - 3,5 mln zł. Widać więc, że koszty kampanii miały bezpośrednie przełożenie na wyniki wyborów. Niektóre środowiska, zwłaszcza te skupione wokół organizacji biznesowych, są zdania, że lekarstwem na korupcję oraz niejasne związki świata polityki i biznesu jest lobbing, umożliwiający - w czytelny i legalny sposób - wpływanie na decyzje podejmowane przez różne organa władzy. W Europie Zachodniej - po serii skandali na pograniczu biznesu i polityki - lobbing stał się modnym przedmiotem dyskusji. Wkrótce ma powstać rejestr lobbystów działających przy UE.
Tymczasem w polskim prawie pojęcie lobbingu nie istnieje. Z inicjatywy Unii Wolności doszło niedawno do ustalenia założeń stosownych regulacji prawnych. Celem ustawy o lobbingu ma być "stworzenie przejrzystych i spójnych zasad dotyczących informowania o przebiegu procesów decyzyjnych w organach władzy publicznej oraz udziału w nich grup interesów". Na razie projekty te mają niewielu zwolenników. Co gorsza, nie lepiej wygląda praktyka. W opinii międzynarodowej pozostajemy więc wciąż państwem skorumpowanym. A ukrócenie korupcji jest ważnym tematem w naszych negocjacjach z Unią Europejską. Zachodnich polityków i instytucje niepokoi przy tym to, że mimo ujawniania przez prasę ewidentnych dowodów korupcji polityków, urzędników i pracowników wymiaru sprawiedliwości, wciąż nie słychać o dymisjach, sądowych procesach czy choćby wszczętych postępowaniach prokuratorskich.
Polskie przepisy o finansowaniu partii wręcz zachęcają do korpupcji
Opinię na świecie popsuła Polsce tzw. afera żelatynowa, kulisy odwołania ministra rolnictwa Jacka Janiszewskiego, a także problemy Henryka Goryszewskiego, szefa Komisji Finansów Publicznych. W Sejmie poprzedniej kadencji wypadki omijania prawa ujawniono w służbie zdrowia (handel długami, kupowanie sprzętu i wyposażenia), liczne kontrowersje budziły interesy Ireneusza Sekuły, towarzysko i biznesowo powiązanego z właścicielami spółki Art-B oraz na przykład z Pershingiem i Wickiem. Wątpliwości budzą działania peeselowskich ministrów współpracy gospodarczej z zagranicą czy też funkcjonowanie powiązanych z SdRP spółek, powstałych dzięki pożyczkom udzielanym przez to ugrupowanie z pieniędzy niezgodnie z prawem przejętych po PZPR. UOP i policja do dziś badają związki niektórych polityków z firmami ochroniarskimi i spółkami handlującymi bronią.
Mimo że o wypadkach nielegalnego finansowania polityki systematycznie informuje w Polsce prasa, a sprawy te badają NIK, UOP i policja, w sejmowej internetowej bazie danych praktycznie nie znajdziemy stenogramów z dyskusji o finansowaniu partii. W protokołach posiedzeń wszystkich komisji ostatnich dwóch kadencji Sejmu są tylko cztery wzmianki na ten temat (ostatnia z 1997 r.). Wciąż nie ma w Polsce ustawy o finansowaniu partii. Nie ma też ustawy o lobbingu, który w zachodniej Europie uważany jest za cywilizowaną formę wpływania różnych grup interesu na działania władzy. Sprawy partyjnych finansów reguluje w bardzo ogólny sposób ustawa o partiach i ordynacja wyborcza. Zgodnie z przepisami majątek ugrupowań politycznych powstaje ze składek członkowskich, darowizn, spadków, zapisów, dochodów z majątku, ze zbiórek publicznych, a także dochodów z działalności gospodarczej. Niebagatelne zyski przynosi też dobry wynik w wyborach parlamentarnych. Ugrupowania otrzymują bowiem z budżetu refundację części kosztów kampanii. Jej wysokość zależy od liczby uzyskanych mandatów. Partie, które zyskały w wyborach co najmniej 3 proc. głosów, mogą też liczyć na coroczną dotację na działalność statutową. Po ostatnich wyborach parlamentarnych z budżetu trafiło lub jeszcze trafi do różnych partii 14 mln zł (każdy podatnik zapłaci ok. 60 gr).
W 1998 r. Zbigniew Romaszewski, senator ROP, zaproponował, by uchwalić ustawę o finansowaniu partii, która zakładała, że będą one otrzymywać dotacje w wysokości uzależnionej od preferencji podatników. A preferencje te mieliby oni ujawniać przy wypełnianiu zeznań podatkowych. Każdy przeznaczałby złotówkę na wybrane przez siebie ugrupowanie. Pieniądze osób nie mających żadnych preferencji politycznych dzielone byłyby między wszystkie partie. - Niestety, tego pomysłu nigdy nie udało się oblec choćby w formę projektu ustawy. Nie mam wątpliwości, że największe ugrupowania polityczne nigdy się na takie rozwiązanie nie zgodzą, bo oznaczałoby to poddanie się corocznej ocenie wyborców, a co najważniejsze, ocena ta miałaby wymierny efekt finansowy - mówi Zbigniew Romaszewski.
Projekt senatora ROP zakładał, że partie nie mogłyby korzystać z innych funduszy niż te, które dostałyby ze wspomnianej dotacji. Oznaczałoby to więc koniec wyborczych cegiełek i darowizn od przedsiębiorców. A te formy finansowania kampanii wyborczych dominowały w ostatnich latach. Niektóre przedsiębiorstwa obdarowywały przy tym kilka ugrupowań jednocześnie. Firma Arthur Andersen podzieliła na przykład 210 tys. zł pomiędzy trzy największe partie - AWS, SLD i UW. Najbardziej wątpliwą formą finansowania partii okazują się cegiełki wyborcze. Można je emitować w dowolnej ilości i poza wszelką ewidencją. Można rozbijać na poszczególne cegiełki wpływy od hojnych darczyńców, którzy chcą pozostać anonimowi. Obecny system uniemożliwia więc monitoring funduszy partyjnych i wyborczych, a politycy partii nie omijający prawa uchodzą za naiwnych. Najczęściej zresztą ci ostatni nie zdobywają dostatecznie dużo gotówki i przegrywają wybory. Najwięcej pieniędzy w trakcie ostatniej kampanii wydała AWS - ponad 11 mln zł. Ugrupowanie to uzyskało 201 mandatów w Sejmie i 51 w Senacie. Oznacza to, że na każdego wybranego parlamentarzystę akcja wydała średnio 43,5 tys. zł. Budżet państwa zwrócił jej natomiast po 25,6 tys. zł za każdego posła. AWS miała nie też sporo problemów z rozliczeniem się z kampanii wyborczej - Państwowa Komisja Wyborcza początkowo nie chciała przyjąć jej sprawozdania finansowego. Akcja poinformowała bowiem PKW o zaciągniętym kredycie, ale - wbrew przepisom - nie chciała wyjawić, w jakim banku i na jakich warunkach go uzyskała. Ostatecznie wyjaśniono, że pieniądze - 2,5 mln zł - pożyczono w Powszechnym Banku Gospodarczym (na 23 proc., podczas gdy inne firmy musiały zapłacić 24,5 proc. odsetek). SLD przeznaczył na ostatnie wybory parlamentarne 9,3 mln zł, UW - 7,6 mln zł, a PSL - 3,5 mln zł. Widać więc, że koszty kampanii miały bezpośrednie przełożenie na wyniki wyborów. Niektóre środowiska, zwłaszcza te skupione wokół organizacji biznesowych, są zdania, że lekarstwem na korupcję oraz niejasne związki świata polityki i biznesu jest lobbing, umożliwiający - w czytelny i legalny sposób - wpływanie na decyzje podejmowane przez różne organa władzy. W Europie Zachodniej - po serii skandali na pograniczu biznesu i polityki - lobbing stał się modnym przedmiotem dyskusji. Wkrótce ma powstać rejestr lobbystów działających przy UE.
Tymczasem w polskim prawie pojęcie lobbingu nie istnieje. Z inicjatywy Unii Wolności doszło niedawno do ustalenia założeń stosownych regulacji prawnych. Celem ustawy o lobbingu ma być "stworzenie przejrzystych i spójnych zasad dotyczących informowania o przebiegu procesów decyzyjnych w organach władzy publicznej oraz udziału w nich grup interesów". Na razie projekty te mają niewielu zwolenników. Co gorsza, nie lepiej wygląda praktyka. W opinii międzynarodowej pozostajemy więc wciąż państwem skorumpowanym. A ukrócenie korupcji jest ważnym tematem w naszych negocjacjach z Unią Europejską. Zachodnich polityków i instytucje niepokoi przy tym to, że mimo ujawniania przez prasę ewidentnych dowodów korupcji polityków, urzędników i pracowników wymiaru sprawiedliwości, wciąż nie słychać o dymisjach, sądowych procesach czy choćby wszczętych postępowaniach prokuratorskich.
Więcej możesz przeczytać w 3/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.