Jeszcze tak niedawno mechanizm kreowania następców był w Polsce taki jak w Rosji: namaszczenie przez poprzednika
"Taka była Polska"
Tytuł wystawy
Gdy zanosi się na ważne wydarzenie, nigdy nie pamiętam o tym, by wziąć z sobą aparat fotograficzny. Gdy się nawet zdarzy, że mam go pod ręką, zawsze zapominam przycisnąć spust migawki w najważniejszym momencie. Najwyraźniej nie jestem więc homo photographicus i może dlatego tak bardzo lubię patrzeć na stare zdjęcia. Poza uwiecznionym na światłoczułej błonie zapisem niegdysiejszej rzeczywistości odnajduję w nich często pasjonującą dla mnie zagadkę życia po pstryku. PAP otwiera właśnie wystawę fotografii zatytułowaną "Taka była Polska". Okładkę zaproszenia zaopatrzono w tytułowe zdjęcie z egzotycznym tercetem: idzie sobie koń i ciągnie warszawę, a na lewym błotniku auta siedzi sobie wygodnie furman i powozi całym zaprzegięm. Zapewne w kabinie warszawy ktoś musi siedzieć za kierownicą, ale go nie widać i autor zdjęcia wyraźnie sugeruje, że teraz przyszłość Warszawy zależy od furmana (i rzecz jasna konia), a nie od anonimowego kierowcy. W tle dostrzegamy element nowoczesności i postępu. To słup i druty elektryczne, a - choć droga jest polna i nie utwardzona - na słupie wisi gustowna lampa. Widać więc, że kraj się modernizuje. Nie znam daty zdjęcia, ale nie jest chyba strasznie wiekowe, bo sam pamiętam takie obrazki choćby z połowy lat 80., gdy w moim ulubionym Stołowym między Poroninem i Bukowiną z zimowej opresji ratował mnie zaprzyjaźniony gazda Stasek, zaprzęgając swego konia do odmawiającej posłuszeństwa zastawy. Były jeszcze inne scenki rodzajowe z koniem i z gaździną Anielą, ale wspominam o nich z pewną niechęcią, bo do dziś całe Stołowe opowiada o nich, umierając ze śmiechu. Do pary mam zdjęcie z innej bajki. Jak może państwo zauważyliście, p.o. prezydenta Władimir Putin niemal zawsze figuruje na fotografiach z poważną, żeby nie powiedzieć smutną miną. To zrozumiałe, jeśli uwzględnić ciężar spoczywający na barkach pierwszego człowieka Rosji, ale z drugiej strony oglądanie zdjęć z Putinem w roli głównej jakoś nie napawa radością życia. Otóż fotografia, o której piszę, przedstawia Putina uśmiechniętego. Wcale nie w sposób sztuczny lub urzędowo wymuszony. Ma twarz rozluźnioną, rysy miękkie, oczy łagodne i wprost emanuje ciepłem. Prawda, że niezwykłe? Fotograf uwiecznił go w chwili powitania z sir Hugh Kawharu 12 września 1999 r. Sir Hugh jest członkiem rady starszych Maorysów i właśnie - zgodnie z miejscowym zwyczajem - wita przybyłego do Nowej Zelandii premiera Rosji. Jak wszyscy wiedzą, najgrzeczniejszą formą powitania z Maorysami jest wzajemne potarcie się nosami. Ten bardzo piękny zwyczaj najwyraźniej przypadł do gustu zamorskiemu gościowi i stąd ta nadspodziewana łagodność oblicza Putina. Jest może jeden intrygujący szczegół w prezentowanym zdjęciu, mianowicie to, że sir Hugh ma oczy z wyraźnym ukontentowaniem przymknięte, a premier Putin wręcz odwrotnie, i tymi otwartymi oczyma raczej budzi skojarzenie ze wzrokiem bazyliszka. Ale jest to może z mojej strony nieuprawniona nadinterpretacja zdjęcia. Warszawa z pierwszego zdjęcia została już dawno przerobiona (recykling) na obudowę do komputera albo zardzewiała na śmierć. Zastanawiam się tylko, czy bezskutecznie dopraszający się pieniędzy na warszawskie metro Paweł Piskorski jest nowym wcieleniem tamtego furmana, czy też raczej anonimowego kierowcy mogącego jedynie bezradnie kręcić kierownicą, gdy tymczasem napęd jest w zupełnie innych rękach (nogach). Gość sir Hugh Kawharu został tymczasem następcą Borysa Nikołajewicza i piastując dwa urzędy jednocześnie, zapewne długo nie znajdzie okazji do rozluźniającego oblicze powitania. Człowiek rodziny ma teraz na głowie nie tylko Rosję, ale i całą familię, dzięki której wstąpił na tron. A jeszcze tak niedawno mechanizm kreowania następców był w Polsce taki sam: namaszczenie przez poprzednika. Taka była Polska...
Tytuł wystawy
Gdy zanosi się na ważne wydarzenie, nigdy nie pamiętam o tym, by wziąć z sobą aparat fotograficzny. Gdy się nawet zdarzy, że mam go pod ręką, zawsze zapominam przycisnąć spust migawki w najważniejszym momencie. Najwyraźniej nie jestem więc homo photographicus i może dlatego tak bardzo lubię patrzeć na stare zdjęcia. Poza uwiecznionym na światłoczułej błonie zapisem niegdysiejszej rzeczywistości odnajduję w nich często pasjonującą dla mnie zagadkę życia po pstryku. PAP otwiera właśnie wystawę fotografii zatytułowaną "Taka była Polska". Okładkę zaproszenia zaopatrzono w tytułowe zdjęcie z egzotycznym tercetem: idzie sobie koń i ciągnie warszawę, a na lewym błotniku auta siedzi sobie wygodnie furman i powozi całym zaprzegięm. Zapewne w kabinie warszawy ktoś musi siedzieć za kierownicą, ale go nie widać i autor zdjęcia wyraźnie sugeruje, że teraz przyszłość Warszawy zależy od furmana (i rzecz jasna konia), a nie od anonimowego kierowcy. W tle dostrzegamy element nowoczesności i postępu. To słup i druty elektryczne, a - choć droga jest polna i nie utwardzona - na słupie wisi gustowna lampa. Widać więc, że kraj się modernizuje. Nie znam daty zdjęcia, ale nie jest chyba strasznie wiekowe, bo sam pamiętam takie obrazki choćby z połowy lat 80., gdy w moim ulubionym Stołowym między Poroninem i Bukowiną z zimowej opresji ratował mnie zaprzyjaźniony gazda Stasek, zaprzęgając swego konia do odmawiającej posłuszeństwa zastawy. Były jeszcze inne scenki rodzajowe z koniem i z gaździną Anielą, ale wspominam o nich z pewną niechęcią, bo do dziś całe Stołowe opowiada o nich, umierając ze śmiechu. Do pary mam zdjęcie z innej bajki. Jak może państwo zauważyliście, p.o. prezydenta Władimir Putin niemal zawsze figuruje na fotografiach z poważną, żeby nie powiedzieć smutną miną. To zrozumiałe, jeśli uwzględnić ciężar spoczywający na barkach pierwszego człowieka Rosji, ale z drugiej strony oglądanie zdjęć z Putinem w roli głównej jakoś nie napawa radością życia. Otóż fotografia, o której piszę, przedstawia Putina uśmiechniętego. Wcale nie w sposób sztuczny lub urzędowo wymuszony. Ma twarz rozluźnioną, rysy miękkie, oczy łagodne i wprost emanuje ciepłem. Prawda, że niezwykłe? Fotograf uwiecznił go w chwili powitania z sir Hugh Kawharu 12 września 1999 r. Sir Hugh jest członkiem rady starszych Maorysów i właśnie - zgodnie z miejscowym zwyczajem - wita przybyłego do Nowej Zelandii premiera Rosji. Jak wszyscy wiedzą, najgrzeczniejszą formą powitania z Maorysami jest wzajemne potarcie się nosami. Ten bardzo piękny zwyczaj najwyraźniej przypadł do gustu zamorskiemu gościowi i stąd ta nadspodziewana łagodność oblicza Putina. Jest może jeden intrygujący szczegół w prezentowanym zdjęciu, mianowicie to, że sir Hugh ma oczy z wyraźnym ukontentowaniem przymknięte, a premier Putin wręcz odwrotnie, i tymi otwartymi oczyma raczej budzi skojarzenie ze wzrokiem bazyliszka. Ale jest to może z mojej strony nieuprawniona nadinterpretacja zdjęcia. Warszawa z pierwszego zdjęcia została już dawno przerobiona (recykling) na obudowę do komputera albo zardzewiała na śmierć. Zastanawiam się tylko, czy bezskutecznie dopraszający się pieniędzy na warszawskie metro Paweł Piskorski jest nowym wcieleniem tamtego furmana, czy też raczej anonimowego kierowcy mogącego jedynie bezradnie kręcić kierownicą, gdy tymczasem napęd jest w zupełnie innych rękach (nogach). Gość sir Hugh Kawharu został tymczasem następcą Borysa Nikołajewicza i piastując dwa urzędy jednocześnie, zapewne długo nie znajdzie okazji do rozluźniającego oblicze powitania. Człowiek rodziny ma teraz na głowie nie tylko Rosję, ale i całą familię, dzięki której wstąpił na tron. A jeszcze tak niedawno mechanizm kreowania następców był w Polsce taki sam: namaszczenie przez poprzednika. Taka była Polska...
Więcej możesz przeczytać w 3/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.