Oto stanął wirtualny teatr XXI wieku. Teatr globalnej wioski, o którym marzył niegdyś Marshall McLuhan. Wszyscy mogą się kontaktować ze wszystkimi. Naprawdę. W obie strony!
Tego ranka obudziłem się z dziwnym poczuciem, że duch XXI wieku przeleciał nad moim domem. Nad wszystkimi domami. Tę wiadomość podano w każdym dzienniku: dzięki połączeniu firmy medialnej i internetowej - Time Warner i America Online - powstał największy na świecie koncern multimedialny, skrojony na potrzeby ludzi nadchodzącego stulecia. Jak zwykle w takich wypadkach, wiadomość opatrzono dwoma "polskimi" komentarzami. Po pierwsze: na razie nam to nie grozi, to gdzieś daleko, do nas dojdzie dopiero za parę lat, nasza chata z kraja... Po drugie: może to spowodować straszne skutki, dzieciom grożą uzależnienia od komputera, zaniki mięśni (w wyniku braku ruchu) oraz odleżyny na pośladkach (od siedzenia przy komputerze).
Cóż za małostkowość! Przecież ta wiadomość nie jest niczym innym, jak informacją, że oto zbudowano na świecie imponujący teatr dla naszej wyobraźni, zakupiono do niego setki najpiękniejszych dekoracji i... oddano nam go w użytkowanie. Tak - nam! Skończyły się czasy, gdy można było mówić - to istnieje w Ameryce, do nas dojdzie za pięć lat. Nieprawda! Dojdzie natychmiast, z szybkością światła. Tak jak wszystko, co dzieje się w Internecie, jest już teraz dla nas dostępne. Jedni mają szybsze łącza, inni wolniejsze. Jedni korzystają z najnowszego oprogramowania, inni z trochę starszego. Ale nie ma barier. Nie ma zakazów. Nie ma progów nie do pokonania. Dla zainteresowanego Internet jest zawsze i wszędzie tak samo otwarty. Ta wiadomość pozwala popuścić wodze wyobraźni. Oto stanął wirtualny teatr XXI wieku. Teatr globalnej wioski, o którym marzył niegdyś Marshall McLuhan. Wszyscy mogą się kontaktować ze wszystkimi. Naprawdę. W obie strony! W porównaniu z Internetem telewizja wydaje się teraz nieznośnie manierycznym i ograniczonym środkiem przekazu - jest tylko martwą wizualną szczekaczką, która nadaje swój program, pragnąc, aby go oglądano. Ale odbiorcy potrzebni są jej wyłącznie do statystyk i mierzenia przewag na rynku reklam. Oni jej nie tworzą. Nawet więcej - tak naprawdę nie ma dla nich w telewizji miejsca. Są tylko ornamentem, któremu wmawia się, że jest najważniejszy.
Tymczasem wspaniałość Internetu polega na tym, że jego serwisy informacyjne są zaledwie przynętą, zaś najważniejszą wartością pozostaje żywy udział internautów. To oni tworzą Internet. Oni, czyli my. Wbrew obawom licznych komentatorów, że Internet, w którym jedna firma (AOL-Time Warner) zyskała taką siłę oddziaływania, łatwo może się stać instrumentem społecznej manipulacji na skalę globalną, jestem o to całkiem spokojny. Internet ma bowiem cechę, która odcina go od najniebezpieczniejszych demonów XX wieku - TU NIE MA TŁUMU! Tu zawsze się jest samemu przed monitorem i kontaktuje się zawsze z jednostkami, a nie społeczeństwami. Nie ma kołysania się w tłumie, wymachiwania sztandarami, rzucania butelkami z benzyną ani wyrywania płyt chodnikowych. Nie ma idei - są LUDZIE. Konkretni: Janek, Karol, John, Mary i Franois. Z nazwiskami lub pseudonimami, ale także - konkretnymi życiorysami. Tu nie ma miejsca dla przywódców i podżegaczy, bo Internet KREUJE NOWE SPOŁECZEŃSTWO POJEDYNCZYCH LUDZI. Czy nie tego właśnie obawiają się przywykli do manipulowania nami komentatorzy?
Gdy na początku XX wieku ogłoszono w Krakowie konkurs na dyrektora nowego, pięknego teatru, stanął do niego Stanisław Wyspiański. Był wizjonerem. Pisał: Teatr mój widzę ogromny/ wielkie powietrzne przestrzenie/ ludzie je pełnią i cienie/ ja jestem grze ich przytomny... Gdyby machina czasu przeniosła go 100 lat w przyszłość, byłby teraz z nami. I zapewne mógłby, niewiele zmieniając, powtórzyć tę strofę. W każdym razie ja widzę mój ekran ogromny i głęboki. Pomieścić się tu może wszystko: i radio, i telewizja, i galeria, i "Encyklopedia Britannica", i pogawędki z przyjaciółmi, i ważne rozmowy "na żywo" z najciekawszymi ludźmi świata. Wszystko dla wszystkich w każdej chwili. Nigdy i nigdzie nikt nie doświadczył takiej wolności. Przestrzeń Internetu obejmuje kulę ziemską. Mieszają się w niej żywi ludzie i wykreowane przez nich wirtualne cienie. Grają, żyją, umierają. A my razem z nimi. Cieszę się, że początek roku 2000 przyniósł tak wyraźny sygnał, że wiek XXI o nas nie zapomniał. Że postanowił nas zabrać na swój pokład, nie zwlekając ani chwili. Wiem, wielu będzie się wahało, czy wejść na trap. Ze strachu, słabości lub konserwatyzmu. Ale kto wie, czy Internet - wbrew temu co mówią anachronicznie rozumujący psychologowie - nie jest arką, która pozwoli przetrwać naszym przygniecionym ilością doznań psychikom? Internet nie bombarduje wiadomościami. Nie narzuca się. Nie tyranizuje. Otwiera tylko możliwości i pokazuje, jak łatwo czegoś się dowiedzieć lub przestać być samotnym. Kogo stać na to, tajemnic tych sięga/ wieczna w tym siła, groza i potęga - jak mawiał mój ulubiony wizjoner sprzed 100 lat, Stanisław Wyspiański
Cóż za małostkowość! Przecież ta wiadomość nie jest niczym innym, jak informacją, że oto zbudowano na świecie imponujący teatr dla naszej wyobraźni, zakupiono do niego setki najpiękniejszych dekoracji i... oddano nam go w użytkowanie. Tak - nam! Skończyły się czasy, gdy można było mówić - to istnieje w Ameryce, do nas dojdzie za pięć lat. Nieprawda! Dojdzie natychmiast, z szybkością światła. Tak jak wszystko, co dzieje się w Internecie, jest już teraz dla nas dostępne. Jedni mają szybsze łącza, inni wolniejsze. Jedni korzystają z najnowszego oprogramowania, inni z trochę starszego. Ale nie ma barier. Nie ma zakazów. Nie ma progów nie do pokonania. Dla zainteresowanego Internet jest zawsze i wszędzie tak samo otwarty. Ta wiadomość pozwala popuścić wodze wyobraźni. Oto stanął wirtualny teatr XXI wieku. Teatr globalnej wioski, o którym marzył niegdyś Marshall McLuhan. Wszyscy mogą się kontaktować ze wszystkimi. Naprawdę. W obie strony! W porównaniu z Internetem telewizja wydaje się teraz nieznośnie manierycznym i ograniczonym środkiem przekazu - jest tylko martwą wizualną szczekaczką, która nadaje swój program, pragnąc, aby go oglądano. Ale odbiorcy potrzebni są jej wyłącznie do statystyk i mierzenia przewag na rynku reklam. Oni jej nie tworzą. Nawet więcej - tak naprawdę nie ma dla nich w telewizji miejsca. Są tylko ornamentem, któremu wmawia się, że jest najważniejszy.
Tymczasem wspaniałość Internetu polega na tym, że jego serwisy informacyjne są zaledwie przynętą, zaś najważniejszą wartością pozostaje żywy udział internautów. To oni tworzą Internet. Oni, czyli my. Wbrew obawom licznych komentatorów, że Internet, w którym jedna firma (AOL-Time Warner) zyskała taką siłę oddziaływania, łatwo może się stać instrumentem społecznej manipulacji na skalę globalną, jestem o to całkiem spokojny. Internet ma bowiem cechę, która odcina go od najniebezpieczniejszych demonów XX wieku - TU NIE MA TŁUMU! Tu zawsze się jest samemu przed monitorem i kontaktuje się zawsze z jednostkami, a nie społeczeństwami. Nie ma kołysania się w tłumie, wymachiwania sztandarami, rzucania butelkami z benzyną ani wyrywania płyt chodnikowych. Nie ma idei - są LUDZIE. Konkretni: Janek, Karol, John, Mary i Franois. Z nazwiskami lub pseudonimami, ale także - konkretnymi życiorysami. Tu nie ma miejsca dla przywódców i podżegaczy, bo Internet KREUJE NOWE SPOŁECZEŃSTWO POJEDYNCZYCH LUDZI. Czy nie tego właśnie obawiają się przywykli do manipulowania nami komentatorzy?
Gdy na początku XX wieku ogłoszono w Krakowie konkurs na dyrektora nowego, pięknego teatru, stanął do niego Stanisław Wyspiański. Był wizjonerem. Pisał: Teatr mój widzę ogromny/ wielkie powietrzne przestrzenie/ ludzie je pełnią i cienie/ ja jestem grze ich przytomny... Gdyby machina czasu przeniosła go 100 lat w przyszłość, byłby teraz z nami. I zapewne mógłby, niewiele zmieniając, powtórzyć tę strofę. W każdym razie ja widzę mój ekran ogromny i głęboki. Pomieścić się tu może wszystko: i radio, i telewizja, i galeria, i "Encyklopedia Britannica", i pogawędki z przyjaciółmi, i ważne rozmowy "na żywo" z najciekawszymi ludźmi świata. Wszystko dla wszystkich w każdej chwili. Nigdy i nigdzie nikt nie doświadczył takiej wolności. Przestrzeń Internetu obejmuje kulę ziemską. Mieszają się w niej żywi ludzie i wykreowane przez nich wirtualne cienie. Grają, żyją, umierają. A my razem z nimi. Cieszę się, że początek roku 2000 przyniósł tak wyraźny sygnał, że wiek XXI o nas nie zapomniał. Że postanowił nas zabrać na swój pokład, nie zwlekając ani chwili. Wiem, wielu będzie się wahało, czy wejść na trap. Ze strachu, słabości lub konserwatyzmu. Ale kto wie, czy Internet - wbrew temu co mówią anachronicznie rozumujący psychologowie - nie jest arką, która pozwoli przetrwać naszym przygniecionym ilością doznań psychikom? Internet nie bombarduje wiadomościami. Nie narzuca się. Nie tyranizuje. Otwiera tylko możliwości i pokazuje, jak łatwo czegoś się dowiedzieć lub przestać być samotnym. Kogo stać na to, tajemnic tych sięga/ wieczna w tym siła, groza i potęga - jak mawiał mój ulubiony wizjoner sprzed 100 lat, Stanisław Wyspiański
Więcej możesz przeczytać w 4/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.