Gdy jakiegoś problemu władza nie potrafi rozwiązać, znajduje "dogodnego wroga", na którego może zrzucić odpowiedzialność
Jeżeli piękne powiedzenie: "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" rozbić na dwie odrębne części, otrzymujemy rezultat, który nie ma nic wspólnego ze szlachetną gotowością brania na siebie odpowiedzialności za innych.
Pierwsza część przytoczonej formuły to przecież stary biblijny wynalazek, znany pod nazwą "kozła ofiarnego", znakomicie funkcjonujący do dziś. Na głowę kozła zrzucamy wszelkie przewinienia i wyganiamy go na pustynię w objęcia złego ducha Azazela. Nie będę wywoływał z przeszłości cieni najbardziej tragicznych postaci, lecz spróbuję rzecz opisać językiem współczesnej socjologii. Gdy jakiegoś problemu społecznego lub politycznego władza nie potrafi rozwiązać, dobrze jest znaleźć "dogodnego wroga", na którego można zrzucić odpowiedzialność i powiedzieć: "Patrzcie, oto sprawca waszych nieszczęść!". Na kozła ofiarnego spadają winy innych i zmniejsza się ciśnienie społeczne - jak w parowym kotle, w którym zadziałał wentyl bezpieczeństwa. Istnienie problemu sygnalizują z reguły dramatyczne apele pod adresem władzy, że "coś z tym trzeba zrobić". I najłatwiej wtedy poszukać odpowiedniego koziołka, aby pokazać, że istnieje jeszcze karząca ręka sprawiedliwości. A im bardziej spektakularna będzie kara, tym łatwiej wierzyć, że może odstraszy ona potencjalnych naśladowców. Taki sposób "rozwiązywania problemów" był zawsze ulubioną metodą wszelkich totalitaryzmów. Władza mogła zresztą sama stwarzać sztucznie dowolne problemy, aby upolować upatrzoną z góry zwierzynę ludzką. "Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie" - mawiał przecież słynny stalinowski prokurator.
Zupełnie innym zabiegiem socjotechnicznym jest reguła "wszyscy za jednego", znana od wieków jako zasada odpowiedzialności zbiorowej. Gdy czyn jest zbyt straszny, aby wystarczyło ukaranie tylko sprawcy, albo gdy sprawca umyka sprawiedliwości, trzeba ukarać także niewinnych, których coś ze sprawcą łączy. Jeden z najnowszych przykładów zastosowania odpowiedzialności zbiorowej - zresztą dość łagodnego - pochodzi z Wielkiej Brytanii, gdzie po tym, jak nie upilnowany przez policję szaleniec zastrzelił jedenaścioro dzieci i przedszkolankę, pozbawiono broni palnej 160 tys. ludzi, którzy nikogo nie skrzywdzili. Drastyczniejszych przykładów odpowiedzialności zbiorowej dostarczają wojny i konflikty zbrojne. Rozstrzeliwanie przypadkowych cywilów, masowe aresztowania, tortury i zabójstwa niewinnych za to, co zrobił ktoś inny. Ofiary wśród ludności cywilnej w wojnie sprowokowanej przez jakiegoś przywódcę i jego ludzi. Stosowanie odpowiedzialności zbiorowej nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. Ma na względzie wyłącznie zastraszenie ludzi albo uniemożliwienie im podejmowania niepożądanych działań.
Dzisiaj żyjemy w państwie cywilizowanym i spokojnym, ale gdy trochę lepiej przyjrzeć się rzeczywistości, widać, że wcale nie pozbyliśmy się zdolności do stosowania barbarzyńskich praktyk. Na przykład w walce z tzw. futbolowym chuligaństwem. Odnoszę wrażenie, że w rolę kozła ofiarnego usiłuje się wrobić człowieka o pseudonimie Misiek - sprawcę zranienia Dino Baggio na stadionie Wisły. Ma już teraz drugi zarzut: usiłowanie przekupstwa policjantów. W sumie musi dostać taką karę, aby zmieściło się w niej to, że Wisła nie może grać w rozgrywkach europejskich, że klub stracił sporo pieniędzy i że policja nie radzi sobie z pseudokibicami. A odpowiedzialność zbiorowa? Jest nią przecież zamykanie stadionów, karzące wszystkich kibiców za winy niektórych. Ale co tam piłka! Szukanie kozłów ofiarnych i odpowiedzialność zbiorowa to najstarsze narzędzia polityki. Używane szczególnie chętnie w czasach wewnętrznych napięć lub zmiany systemu. Gdy nie udaje się nikogo osądzić wedle cywilizowanej zasady indywidualnego zawinienia, podnoszą się głosy, że tak przecież być nie może, że trzeba coś z tym zrobić. I wówczas szuka się albo odpowiedniego koziołka, na którego spadną nie jego winy, albo jakiejś większej grupy ludzi, których można obdzielić grzechami innych.
Zawsze tak było, jest i będzie.
Pierwsza część przytoczonej formuły to przecież stary biblijny wynalazek, znany pod nazwą "kozła ofiarnego", znakomicie funkcjonujący do dziś. Na głowę kozła zrzucamy wszelkie przewinienia i wyganiamy go na pustynię w objęcia złego ducha Azazela. Nie będę wywoływał z przeszłości cieni najbardziej tragicznych postaci, lecz spróbuję rzecz opisać językiem współczesnej socjologii. Gdy jakiegoś problemu społecznego lub politycznego władza nie potrafi rozwiązać, dobrze jest znaleźć "dogodnego wroga", na którego można zrzucić odpowiedzialność i powiedzieć: "Patrzcie, oto sprawca waszych nieszczęść!". Na kozła ofiarnego spadają winy innych i zmniejsza się ciśnienie społeczne - jak w parowym kotle, w którym zadziałał wentyl bezpieczeństwa. Istnienie problemu sygnalizują z reguły dramatyczne apele pod adresem władzy, że "coś z tym trzeba zrobić". I najłatwiej wtedy poszukać odpowiedniego koziołka, aby pokazać, że istnieje jeszcze karząca ręka sprawiedliwości. A im bardziej spektakularna będzie kara, tym łatwiej wierzyć, że może odstraszy ona potencjalnych naśladowców. Taki sposób "rozwiązywania problemów" był zawsze ulubioną metodą wszelkich totalitaryzmów. Władza mogła zresztą sama stwarzać sztucznie dowolne problemy, aby upolować upatrzoną z góry zwierzynę ludzką. "Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie" - mawiał przecież słynny stalinowski prokurator.
Zupełnie innym zabiegiem socjotechnicznym jest reguła "wszyscy za jednego", znana od wieków jako zasada odpowiedzialności zbiorowej. Gdy czyn jest zbyt straszny, aby wystarczyło ukaranie tylko sprawcy, albo gdy sprawca umyka sprawiedliwości, trzeba ukarać także niewinnych, których coś ze sprawcą łączy. Jeden z najnowszych przykładów zastosowania odpowiedzialności zbiorowej - zresztą dość łagodnego - pochodzi z Wielkiej Brytanii, gdzie po tym, jak nie upilnowany przez policję szaleniec zastrzelił jedenaścioro dzieci i przedszkolankę, pozbawiono broni palnej 160 tys. ludzi, którzy nikogo nie skrzywdzili. Drastyczniejszych przykładów odpowiedzialności zbiorowej dostarczają wojny i konflikty zbrojne. Rozstrzeliwanie przypadkowych cywilów, masowe aresztowania, tortury i zabójstwa niewinnych za to, co zrobił ktoś inny. Ofiary wśród ludności cywilnej w wojnie sprowokowanej przez jakiegoś przywódcę i jego ludzi. Stosowanie odpowiedzialności zbiorowej nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. Ma na względzie wyłącznie zastraszenie ludzi albo uniemożliwienie im podejmowania niepożądanych działań.
Dzisiaj żyjemy w państwie cywilizowanym i spokojnym, ale gdy trochę lepiej przyjrzeć się rzeczywistości, widać, że wcale nie pozbyliśmy się zdolności do stosowania barbarzyńskich praktyk. Na przykład w walce z tzw. futbolowym chuligaństwem. Odnoszę wrażenie, że w rolę kozła ofiarnego usiłuje się wrobić człowieka o pseudonimie Misiek - sprawcę zranienia Dino Baggio na stadionie Wisły. Ma już teraz drugi zarzut: usiłowanie przekupstwa policjantów. W sumie musi dostać taką karę, aby zmieściło się w niej to, że Wisła nie może grać w rozgrywkach europejskich, że klub stracił sporo pieniędzy i że policja nie radzi sobie z pseudokibicami. A odpowiedzialność zbiorowa? Jest nią przecież zamykanie stadionów, karzące wszystkich kibiców za winy niektórych. Ale co tam piłka! Szukanie kozłów ofiarnych i odpowiedzialność zbiorowa to najstarsze narzędzia polityki. Używane szczególnie chętnie w czasach wewnętrznych napięć lub zmiany systemu. Gdy nie udaje się nikogo osądzić wedle cywilizowanej zasady indywidualnego zawinienia, podnoszą się głosy, że tak przecież być nie może, że trzeba coś z tym zrobić. I wówczas szuka się albo odpowiedniego koziołka, na którego spadną nie jego winy, albo jakiejś większej grupy ludzi, których można obdzielić grzechami innych.
Zawsze tak było, jest i będzie.
Więcej możesz przeczytać w 3/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.