"To, co jest zdrowe, jest najczęściej nudne, a to, co jest nudne, jest najczęściej zdrowe" - postawił sto lat temu trafną diagnozę Tennessee Williams. Producentami błogosławionej nudy są w Polsce od lat zdrowe prywatne przedsiębiorstwa, ba - całe ogromne branże. Porażającą nudą wieje ze zdrowego i wciąż rozwijającego się handlu.
Z nudną jednostajnością wytwarzają swe coraz lepsze produkty pracownicy zdrowych, prywatnych firm farmaceutycznych, oponiarskich, sprzętu gospodarstwa domowego, artykułów spożywczych. Zanudzają nas ustawicznym wprowadzaniem na rynek nowych samochodów pracownicy zdrowych prywatnych przedsiębiorstw motoryzacyjnych. Całymi hektolitrami piwa nuda wylewa się codziennie ze zdrowych prywatnych browarów, a tonami czekolady wysypuje z prywatnych fabryk słodyczy. I tak niemal wszędzie - gdziekolwiek by na III Rzeczpospolitą spojrzeć.
W dotkniętej trudno uleczalną chorobą pozostałości po PRL jest zgoła inaczej. Tu nie ma miejsca na nudę! Strajkują wyspecjalizowani od dziesiątków lat w fedrowaniu i wydobywaniu deficytu górnicy. Wciąż nowe formy protestów wymyślają pracownicy nie sprywatyzowanych fabryk zbrojeniowych. Regularnie zamęczają nas spektakularnymi akcjami protestacyjnymi rolnicy - niedoścignieni w całej Europie w przesypywaniu z pustego w próżne. Do boju przed wrześniową reformą już szykuje się spora część schorowanego szkolnictwa, a reanimowana właśnie ze stanu śmierci klinicznej PRL-owska służba zdrowia rękami i nogami broni się przed uzdrawiającym zastrzykiem wolnego rynku - jak niejeden pacjent przed bolesną, ale konieczną dla ocalenia życia kuracją (vide: "Lekarze kontra reforma" i "Rozmowa wprost"). Taką terapię wstrząsową Polacy przeszli w pierwszej połowie lat 90. W wyniku zaaplikowania im wówczas potężnych dawek wolnego rynku oni, pacjenci - w przeciwieństwie do zainfekowanej służby zdrowia - z każdym rokiem czują się coraz lepiej; przeciętny Polak choruje teraz rzadziej niż 10 lat temu i zaczyna się cieszyć dłuższym życiem. Pytanie, czy uda się uratować również służbę zdrowia, mimo że przygotowywana w pośpiechu akcja reanimacyjna prowadzona jest tym razem nadzwyczaj chaotycznie? Jeśli tak - za rok albo dwa także z naszych uzdrowionych szpitali oraz przychodni powieje nudą i już nawet lider opozycji oraz telewizyjnego programu "W centrum uwagi", red. Leszek Miller, nie zbije na służbie zdrowia ani odrobiny politycznego kapitału. A stęsknionym za PRL oraz pragnącym przypominać (ku przestrodze) o jej absurdach pozostaną wycieczki na Białoruś albo do skansenu Polski komunistycznej - jeśli jakiś przedsiębiorca go wreszcie - pro memoria (i dla zysku, rzecz jasna) - wybuduje.
Nasze "Smutne miasteczko", czyli "Skansen PRL" - szarobure osiedle bloków z wielkiej płyty, z nieszczelnymi oknami oraz nie domykającymi się drzwiami, ogrodzone drutem kolczastym i strzeżone przez uzbrojonych po zęby żołnierzy - przyjmowałby gości na jedno- oraz kilkudniowe turnusy w standardowych (wykładzina PCV, ciemna kuchnia, toaleta razem z WC) mieszkaniach od M-1 do M-3, przyznawanych na podstawie decyzji kierownika skansenu; od decyzji kierownika można byłoby się odwołać - w terminie siedmiu godzin - do tegoż kierownika. W skansenie obracano by "środkami płatniczymi PRL" oraz bonami PKO uprawniającymi do czynienia zakupów w Peweksie. Każdy przybysz otrzymywałby przydział kartek (pół kilograma schabu, kilogram żeberek, dwie rolki papieru toaletowego, pół litra wódki, paczka papierosów bez filtra i para sandałów) oraz mógłby się ubiegać o wydanie mu paszportu PRL. Sklepy świeciłyby pustkami albo - w wypadku mięsnych - elegancko wypolerowanymi hakami. W ciągłej sprzedaży byłby ocet oraz herbata, a od czasu do czasu rzucano by po kilka radiomagnetofonów i pralek Frania oraz jedną pralkę automatyczną Wiatka. W upstrzonym dziesiątkami transparentów ("Młodzież z partią!", "Program partii - programem narodu!") skansenie działałaby służba bezpieczeństwa, jedna podstawowa organizacja partyjna PZPR oraz sto komitetów kolejkowych, wychodziłaby "Trybuna Ludu", dostępne byłyby dwa programy cenzurowanej telewizji, co jakiś czas odbywałyby się wybory do Sejmu PRL oraz rad narodowych (bez skreśleń, na listę Frontu Jedności Narodu), funkcjonowałby czarny rynek, pędzono by bimber, obchodzono uroczyście święta 1 Maja, 22 Lipca i 7 Listopada, a ucieczkę ze skansenu karano by kilkoma godzinami więzienia. W skansenie PRL działałby także ośrodek zdrowia - niestety, łudząco podobny do tego, jaki wciąż jeszcze, u progu reformy służby zdrowia, możemy odwiedzić na niemal każdym osiedlu w III RP.
W dotkniętej trudno uleczalną chorobą pozostałości po PRL jest zgoła inaczej. Tu nie ma miejsca na nudę! Strajkują wyspecjalizowani od dziesiątków lat w fedrowaniu i wydobywaniu deficytu górnicy. Wciąż nowe formy protestów wymyślają pracownicy nie sprywatyzowanych fabryk zbrojeniowych. Regularnie zamęczają nas spektakularnymi akcjami protestacyjnymi rolnicy - niedoścignieni w całej Europie w przesypywaniu z pustego w próżne. Do boju przed wrześniową reformą już szykuje się spora część schorowanego szkolnictwa, a reanimowana właśnie ze stanu śmierci klinicznej PRL-owska służba zdrowia rękami i nogami broni się przed uzdrawiającym zastrzykiem wolnego rynku - jak niejeden pacjent przed bolesną, ale konieczną dla ocalenia życia kuracją (vide: "Lekarze kontra reforma" i "Rozmowa wprost"). Taką terapię wstrząsową Polacy przeszli w pierwszej połowie lat 90. W wyniku zaaplikowania im wówczas potężnych dawek wolnego rynku oni, pacjenci - w przeciwieństwie do zainfekowanej służby zdrowia - z każdym rokiem czują się coraz lepiej; przeciętny Polak choruje teraz rzadziej niż 10 lat temu i zaczyna się cieszyć dłuższym życiem. Pytanie, czy uda się uratować również służbę zdrowia, mimo że przygotowywana w pośpiechu akcja reanimacyjna prowadzona jest tym razem nadzwyczaj chaotycznie? Jeśli tak - za rok albo dwa także z naszych uzdrowionych szpitali oraz przychodni powieje nudą i już nawet lider opozycji oraz telewizyjnego programu "W centrum uwagi", red. Leszek Miller, nie zbije na służbie zdrowia ani odrobiny politycznego kapitału. A stęsknionym za PRL oraz pragnącym przypominać (ku przestrodze) o jej absurdach pozostaną wycieczki na Białoruś albo do skansenu Polski komunistycznej - jeśli jakiś przedsiębiorca go wreszcie - pro memoria (i dla zysku, rzecz jasna) - wybuduje.
Nasze "Smutne miasteczko", czyli "Skansen PRL" - szarobure osiedle bloków z wielkiej płyty, z nieszczelnymi oknami oraz nie domykającymi się drzwiami, ogrodzone drutem kolczastym i strzeżone przez uzbrojonych po zęby żołnierzy - przyjmowałby gości na jedno- oraz kilkudniowe turnusy w standardowych (wykładzina PCV, ciemna kuchnia, toaleta razem z WC) mieszkaniach od M-1 do M-3, przyznawanych na podstawie decyzji kierownika skansenu; od decyzji kierownika można byłoby się odwołać - w terminie siedmiu godzin - do tegoż kierownika. W skansenie obracano by "środkami płatniczymi PRL" oraz bonami PKO uprawniającymi do czynienia zakupów w Peweksie. Każdy przybysz otrzymywałby przydział kartek (pół kilograma schabu, kilogram żeberek, dwie rolki papieru toaletowego, pół litra wódki, paczka papierosów bez filtra i para sandałów) oraz mógłby się ubiegać o wydanie mu paszportu PRL. Sklepy świeciłyby pustkami albo - w wypadku mięsnych - elegancko wypolerowanymi hakami. W ciągłej sprzedaży byłby ocet oraz herbata, a od czasu do czasu rzucano by po kilka radiomagnetofonów i pralek Frania oraz jedną pralkę automatyczną Wiatka. W upstrzonym dziesiątkami transparentów ("Młodzież z partią!", "Program partii - programem narodu!") skansenie działałaby służba bezpieczeństwa, jedna podstawowa organizacja partyjna PZPR oraz sto komitetów kolejkowych, wychodziłaby "Trybuna Ludu", dostępne byłyby dwa programy cenzurowanej telewizji, co jakiś czas odbywałyby się wybory do Sejmu PRL oraz rad narodowych (bez skreśleń, na listę Frontu Jedności Narodu), funkcjonowałby czarny rynek, pędzono by bimber, obchodzono uroczyście święta 1 Maja, 22 Lipca i 7 Listopada, a ucieczkę ze skansenu karano by kilkoma godzinami więzienia. W skansenie PRL działałby także ośrodek zdrowia - niestety, łudząco podobny do tego, jaki wciąż jeszcze, u progu reformy służby zdrowia, możemy odwiedzić na niemal każdym osiedlu w III RP.
Więcej możesz przeczytać w 3/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.