Rok 1998 był dla prywatyzacji najgorszy od początku zmian własnościowych
Na dobry początek roku 1999 parlament przegłosował ustawę o Prokuratorii Generalnej. Jest to urząd ds. opóźniania i blokowania prywatyzacji, nieznany w innych krajach. Po raz pierwszy radiomaryjne widzenie świata udzieliło się parlamentarnej większości. Rzecz polega na tym, że prywatyzacji wcale nie trzeba opóźniać. Prywatyzacja i tak już leży. Na tle mizerii zmian własnościowych ten nowy urząd, wyposażony w prawo sprzeciwu wobec nie podjętych jeszcze decyzji, to jest kopanie leżącego. Prywatyzacja może się nie podnieść, jeśli weto prezydenta Kwaśniewskiego nie uratuje rządu Buzka.
Zwracano już uwagę na paradoks, jakim było głosowanie większości klubu AWS przeciw własnemu rządowi. Bezsens wspólnego dzieła AWS i opozycji, jakim jest Prokuratoria Generalna, ujawnia się z pełną siłą na tle aktualnego opłakanego stanu prywatyzacji. Oczekiwania w tym zakresie były spore, rozbudzone przez exposé premiera Buzka jesienią 1997 r. Misją nowego rządu miało być przyspieszenie zmian ustrojowych, zaniechanych w latach 1993-1997. Wiele było zaniedbań i opóźnień w dziedzinie przekształceń własnościowych. Wlokące się od lat prywatyzacje sektora naftowego, hutnictwa czy cukrownictwa, zaległe rekompensaty dla emerytów i budżetówki, brak reprywatyzacji... Wiara w energiczne odrabianie tych zaległości nieco się zachwiała, gdy ujawniono skład nowego kierownictwa Ministerstwa Skarbu Państwa. Zachwiała się jeszcze bardziej, gdy minister Wąsacz zaczął od przebudowy wewnętrznej struktury ministerstwa w kierunku jej ubranżowienia, co stwarza niebezpieczne, trwałe związki między branżowymi lobby i urzędnikami.
Po co mieliby oni piłować gałąź, na której siedzą, i na której rozkwitają rady nadzorcze? No i siedzieli przez cały 1998 r., zaś sam minister zniechęcił się do przekształceń własnościowych natychmiast po swym debiucie - prywatyzacji Domów Towarowych Centrum. Ministerstwo lawirowało wśród sprzecznych oczekiwań. Z jednej strony, fiskalna presja resortu finansów. Wycisnąć, ile się da pieniędzy dla budżetu. Z drugiej zaś, uwłaszczeniowe obietnice AWS. Zrobić coś, skoro padły obietnice. Dziś, znając bilans 1998 r., już możemy podsumować, co z tego wszystkiego wynikło.
Rok 1998 był bodaj najgorszy od początku zmian własnościowych. Okazało się, jak bardzo myląca jest ocena prywatyzacji przez pryzmat osiągniętych dochodów budżetowych. W ubiegłym roku kontrast pomiędzy wielkością wpływów a rzeczywistymi rozmiarami pracy Ministerstwa Skarbu Państwa był wręcz alarmujący. Do października 1998 r. wpływy były o połowę mniejsze od zakładanych (3,1 mld zł z planowanych 6,7 mld zł). Dochody pochodziły de facto z dwóch transakcji - sprzedaży DT Centrum i części akcji Banku Pekao SA. W końcu roku wystarczyły wpływy z pierwszego etapu prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej SA, by znowu mówić o sukcesie. Do bilansu doliczono ponadto 597 mln USD od inwestora niemieckiego za akcje Banku Przemysłowo-Handlowego. Nie dajmy się na to nabrać. Wiemy już, co robił jeden departament w pionie wiceminister Kornasiewicz. Wiemy także, że inny departament dokonał w miarę solidnej inwentaryzacji majątku narodowego. I to są wszystkie aktywa 1998 r. Zagadką jest to, co przez dwanaście miesięcy robiła reszta ministerstwa.
Dorobek prywatyzacji kapitałowej jest więcej niż skromny. Cztery firmy sprzedane częściowo w ofercie publicznej i kolejne cztery w ręce inwestora strategicznego (pięć, jeśli doliczyć Bank Przemysłowo-Handlowy). Było jeszcze siedem przetargów, które jako forma uproszczona miały rewolucyjnie przyspieszyć prywatyzację. W sumie 15-16 kontraktów kapitałowych, mimo iż w "Kierunkach prywatyzacji na rok 1998" deklarowano ich pięćdziesiąt. Nie wiadomo, po co istnieje Agencja Prywatyzacji, skoro jej potencjał nie jest wykorzystywany.
Także prywatyzacja bezpośrednia biła w 1998 r. rekordy powolności. Zaakceptowano o połowę mniej wniosków niż w latach 1996-1997. Rok premiera Pawlaka i półrocze premiera Olszewskiego, uważane za czarny okres prywatyzacji, były lepsze niż rok premiera Buzka. Wszystkie kłopotliwe operacje (nie gwarantujące wpływów budżetowych) odłożono na półkę. W efekcie zamiast prywatyzacji będzie upadłość firm (np. bydgoskiego Rometu). Gospodarka morska, hutnictwo, cukiernictwo, Polmosy, zbrojeniówka, nafta i energetyka przegrywają wyścig z czasem.
Zaniechano w ostatniej fazie prywatyzacji Rafinerii Gdańskiej, starogardzkiej Polpharmy, Polskiej Żeglugi Bałtyckiej i Zespołu Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin. Może to znaczyć, że nie uzyskujemy satysfakcjonujących ofert. Kilka lat temu mogły być one lepsze. Najlepszy czas dla prywatyzacji wielu sektorów już minął. W połowie lat 90. była światowa koniunktura, optymizm inwestorów, a polski rynek miał przewidywalną, kilkuletnią gwarancję ochrony celnej. Teraz panuje dekoniunktura. Powstaje nieuchronnie europejski obszar wolnych przepływów kapitałowych. Inaczej wygląda alternatywa: inwestować czy eksportować. Wychodzą na jaw koszty zaniechania z lat 1993-1997. Są one jednak nieuchwytne dla Najwyższej Izby Kontroli. Obiektem krytyki nadal jest ktoś, kto podejmuje decyzje. Zaniechanie uchodzi w Polsce bezkarnie. Wynikają z tego proste wskazówki dla decydentów. Kierownictwo Ministerstwa Skarbu Państwa w roku 1998 wyciągnęło prawidłowe wnioski.
Żaden inny zakres pracy ministerstwa nie kompensował bardzo powolnej prywatyzacji. Wiceminister Łaszkiewicz nie znalazł zrozumienia w rządzie i dlatego, wbrew wielokrotnym zapowiedziom, nie pojawił się rządowy projekt reprywatyzacji. Powiększyły się opóźnienia w realizacji rekompensat dla emerytów, rencistów i budżetówki. Waloryzowały się i sięgają już 20 mld zł. Zmieniały się jak w kalejdoskopie koncepcje realizacji starzejącej się coraz bardziej ustawy rekompensacyjnej z 6 marca 1997 r. Martwą literą pozostała ustawa o Narodowych Funduszach Przemysłowych. Śmiesznie małe rozmiary przybrał program stabilizacja-restrukturyzacja-prywatyzacja. Bardzo krytycznie należy ocenić nadzór nad programem NFI. Zabrakło jakiejkolwiek świadomej polityki wsparcia. A jako program zaufania społecznego bardzo tego wsparcia potrzebował w ekstremalnie trudnych warunkach rynkowych w 1998 r. W jednej - i tylko w jednej - dziedzinie Ministerstwo Skarbu Państwa wykazało energię na miarę poprzedników. Gorliwość, z jaką obsadzono rady nadzorcze, świadczy o dużym ciśnieniu kadrowym ze strony wielobarwnej palety partyjnej AWS. Tyle że nomenklaturowa sprawność jest jednak odwrotnością prywatyzacji.
Warto spojrzeć na instytucję Prokuratorii Generalnej w tym szerszym kontekście. Z jednej strony, mizeria prywatyzacji, z drugiej zaś, organ mogący decyzje blokować i opóźniać, nie ponosząc za to żadnej odpowiedzialności. Kierownictwo Ministerstwa Skarbu Państwa jest już dostatecznie wystraszone. Z wyjątkiem kilku osób, które ryzykowały jesienią prywatyzację Telekomunikacji Polskiej SA, w gmachu przy ulicy Kruczej w Warszawie nikt się już nie wychyla. Ludzie noszą w sobie prokuratorię i nie jest im potrzebna zewnętrzna instytucja o tym charakterze. Łatwo zgadnąć, że przedmiotem szczególnego zainteresowania prokuratorii byłyby kontrowersyjne decyzje, czyli takie, w których nie ma tłumu licytujących inwestorów, płacących duże pieniądze, a jest zadłużona, ledwo żyjąca firma, sprzedawana za przysłowiową złotówkę. Tymczasem najbardziej pożądane są prywatyzacje ratujące miejsca pracy, obiecujące modernizację zakładu znajdującego się w beznadziejnej zdawałoby się sytuacji. NIK nigdy nie potrafiła tego należycie ocenić i docenić. Takie właśnie operacje o dużym współczynniku ryzyka byłyby dla prokuratorii najłatwiejszym łupem. Dlatego twierdzę, że Prokuratoria Generalna jest instytucjonalnym krokiem w kierunku zupełnego paraliżu prywatyzacji w Polsce.
Pisałem już na łamach "Wprost", że nawiązanie w nazwie tej instytucji do tradycji międzywojennej jest poważnym nadużyciem. Przedwojenni prawnicy tworzyli dobre prawo. Prokuratoria Generalna, powołana na mocy ustawy z 30 lipca 1919 r., była organem zastępstwa procesowego. Reprezentowała w sądach interesy majątkowe skarbu państwa. Dzisiaj AWS przemyca pod tą nazwą urząd kontroli, ucieleśniający niechęć środowisk prawicowych do prywatyzacji. Dołączona do tego urzędu funkcja zastępstwa procesowego jest zaledwie pretekstem i ma znaczenie drugorzędne. Stanowiła istotę projektu rządowego, który przepadł w głosowaniu - odrzucony solidarnym wysiłkiem 150 posłów AWS oraz posłów ROP, PSL i KPN przy wsparciu i rozbawieniu tych posłów SLD, którzy wyznają zasadę: im gorzej, tym lepiej.
Prokuratoria - kosztowna dla podatników, szkodliwa dla prywatyzacji, burząca konstytucyjny podział władzy, jest świadectwem antyrynkowych i antyprywatyzacyjnych postaw obecnych zarówno w koalicji, jak i opozycji. Zwycięski marsz tego chorego projektu przez parlament zastanawia i niepokoi. Może być jeszcze gorzej. Ośmieleni własnym sukcesem zwolennicy socjalistycznego kapitalizmu szturmują teraz Sejm pod sztandarem uwłaszczenia!
Zwracano już uwagę na paradoks, jakim było głosowanie większości klubu AWS przeciw własnemu rządowi. Bezsens wspólnego dzieła AWS i opozycji, jakim jest Prokuratoria Generalna, ujawnia się z pełną siłą na tle aktualnego opłakanego stanu prywatyzacji. Oczekiwania w tym zakresie były spore, rozbudzone przez exposé premiera Buzka jesienią 1997 r. Misją nowego rządu miało być przyspieszenie zmian ustrojowych, zaniechanych w latach 1993-1997. Wiele było zaniedbań i opóźnień w dziedzinie przekształceń własnościowych. Wlokące się od lat prywatyzacje sektora naftowego, hutnictwa czy cukrownictwa, zaległe rekompensaty dla emerytów i budżetówki, brak reprywatyzacji... Wiara w energiczne odrabianie tych zaległości nieco się zachwiała, gdy ujawniono skład nowego kierownictwa Ministerstwa Skarbu Państwa. Zachwiała się jeszcze bardziej, gdy minister Wąsacz zaczął od przebudowy wewnętrznej struktury ministerstwa w kierunku jej ubranżowienia, co stwarza niebezpieczne, trwałe związki między branżowymi lobby i urzędnikami.
Po co mieliby oni piłować gałąź, na której siedzą, i na której rozkwitają rady nadzorcze? No i siedzieli przez cały 1998 r., zaś sam minister zniechęcił się do przekształceń własnościowych natychmiast po swym debiucie - prywatyzacji Domów Towarowych Centrum. Ministerstwo lawirowało wśród sprzecznych oczekiwań. Z jednej strony, fiskalna presja resortu finansów. Wycisnąć, ile się da pieniędzy dla budżetu. Z drugiej zaś, uwłaszczeniowe obietnice AWS. Zrobić coś, skoro padły obietnice. Dziś, znając bilans 1998 r., już możemy podsumować, co z tego wszystkiego wynikło.
Rok 1998 był bodaj najgorszy od początku zmian własnościowych. Okazało się, jak bardzo myląca jest ocena prywatyzacji przez pryzmat osiągniętych dochodów budżetowych. W ubiegłym roku kontrast pomiędzy wielkością wpływów a rzeczywistymi rozmiarami pracy Ministerstwa Skarbu Państwa był wręcz alarmujący. Do października 1998 r. wpływy były o połowę mniejsze od zakładanych (3,1 mld zł z planowanych 6,7 mld zł). Dochody pochodziły de facto z dwóch transakcji - sprzedaży DT Centrum i części akcji Banku Pekao SA. W końcu roku wystarczyły wpływy z pierwszego etapu prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej SA, by znowu mówić o sukcesie. Do bilansu doliczono ponadto 597 mln USD od inwestora niemieckiego za akcje Banku Przemysłowo-Handlowego. Nie dajmy się na to nabrać. Wiemy już, co robił jeden departament w pionie wiceminister Kornasiewicz. Wiemy także, że inny departament dokonał w miarę solidnej inwentaryzacji majątku narodowego. I to są wszystkie aktywa 1998 r. Zagadką jest to, co przez dwanaście miesięcy robiła reszta ministerstwa.
Dorobek prywatyzacji kapitałowej jest więcej niż skromny. Cztery firmy sprzedane częściowo w ofercie publicznej i kolejne cztery w ręce inwestora strategicznego (pięć, jeśli doliczyć Bank Przemysłowo-Handlowy). Było jeszcze siedem przetargów, które jako forma uproszczona miały rewolucyjnie przyspieszyć prywatyzację. W sumie 15-16 kontraktów kapitałowych, mimo iż w "Kierunkach prywatyzacji na rok 1998" deklarowano ich pięćdziesiąt. Nie wiadomo, po co istnieje Agencja Prywatyzacji, skoro jej potencjał nie jest wykorzystywany.
Także prywatyzacja bezpośrednia biła w 1998 r. rekordy powolności. Zaakceptowano o połowę mniej wniosków niż w latach 1996-1997. Rok premiera Pawlaka i półrocze premiera Olszewskiego, uważane za czarny okres prywatyzacji, były lepsze niż rok premiera Buzka. Wszystkie kłopotliwe operacje (nie gwarantujące wpływów budżetowych) odłożono na półkę. W efekcie zamiast prywatyzacji będzie upadłość firm (np. bydgoskiego Rometu). Gospodarka morska, hutnictwo, cukiernictwo, Polmosy, zbrojeniówka, nafta i energetyka przegrywają wyścig z czasem.
Zaniechano w ostatniej fazie prywatyzacji Rafinerii Gdańskiej, starogardzkiej Polpharmy, Polskiej Żeglugi Bałtyckiej i Zespołu Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin. Może to znaczyć, że nie uzyskujemy satysfakcjonujących ofert. Kilka lat temu mogły być one lepsze. Najlepszy czas dla prywatyzacji wielu sektorów już minął. W połowie lat 90. była światowa koniunktura, optymizm inwestorów, a polski rynek miał przewidywalną, kilkuletnią gwarancję ochrony celnej. Teraz panuje dekoniunktura. Powstaje nieuchronnie europejski obszar wolnych przepływów kapitałowych. Inaczej wygląda alternatywa: inwestować czy eksportować. Wychodzą na jaw koszty zaniechania z lat 1993-1997. Są one jednak nieuchwytne dla Najwyższej Izby Kontroli. Obiektem krytyki nadal jest ktoś, kto podejmuje decyzje. Zaniechanie uchodzi w Polsce bezkarnie. Wynikają z tego proste wskazówki dla decydentów. Kierownictwo Ministerstwa Skarbu Państwa w roku 1998 wyciągnęło prawidłowe wnioski.
Żaden inny zakres pracy ministerstwa nie kompensował bardzo powolnej prywatyzacji. Wiceminister Łaszkiewicz nie znalazł zrozumienia w rządzie i dlatego, wbrew wielokrotnym zapowiedziom, nie pojawił się rządowy projekt reprywatyzacji. Powiększyły się opóźnienia w realizacji rekompensat dla emerytów, rencistów i budżetówki. Waloryzowały się i sięgają już 20 mld zł. Zmieniały się jak w kalejdoskopie koncepcje realizacji starzejącej się coraz bardziej ustawy rekompensacyjnej z 6 marca 1997 r. Martwą literą pozostała ustawa o Narodowych Funduszach Przemysłowych. Śmiesznie małe rozmiary przybrał program stabilizacja-restrukturyzacja-prywatyzacja. Bardzo krytycznie należy ocenić nadzór nad programem NFI. Zabrakło jakiejkolwiek świadomej polityki wsparcia. A jako program zaufania społecznego bardzo tego wsparcia potrzebował w ekstremalnie trudnych warunkach rynkowych w 1998 r. W jednej - i tylko w jednej - dziedzinie Ministerstwo Skarbu Państwa wykazało energię na miarę poprzedników. Gorliwość, z jaką obsadzono rady nadzorcze, świadczy o dużym ciśnieniu kadrowym ze strony wielobarwnej palety partyjnej AWS. Tyle że nomenklaturowa sprawność jest jednak odwrotnością prywatyzacji.
Warto spojrzeć na instytucję Prokuratorii Generalnej w tym szerszym kontekście. Z jednej strony, mizeria prywatyzacji, z drugiej zaś, organ mogący decyzje blokować i opóźniać, nie ponosząc za to żadnej odpowiedzialności. Kierownictwo Ministerstwa Skarbu Państwa jest już dostatecznie wystraszone. Z wyjątkiem kilku osób, które ryzykowały jesienią prywatyzację Telekomunikacji Polskiej SA, w gmachu przy ulicy Kruczej w Warszawie nikt się już nie wychyla. Ludzie noszą w sobie prokuratorię i nie jest im potrzebna zewnętrzna instytucja o tym charakterze. Łatwo zgadnąć, że przedmiotem szczególnego zainteresowania prokuratorii byłyby kontrowersyjne decyzje, czyli takie, w których nie ma tłumu licytujących inwestorów, płacących duże pieniądze, a jest zadłużona, ledwo żyjąca firma, sprzedawana za przysłowiową złotówkę. Tymczasem najbardziej pożądane są prywatyzacje ratujące miejsca pracy, obiecujące modernizację zakładu znajdującego się w beznadziejnej zdawałoby się sytuacji. NIK nigdy nie potrafiła tego należycie ocenić i docenić. Takie właśnie operacje o dużym współczynniku ryzyka byłyby dla prokuratorii najłatwiejszym łupem. Dlatego twierdzę, że Prokuratoria Generalna jest instytucjonalnym krokiem w kierunku zupełnego paraliżu prywatyzacji w Polsce.
Pisałem już na łamach "Wprost", że nawiązanie w nazwie tej instytucji do tradycji międzywojennej jest poważnym nadużyciem. Przedwojenni prawnicy tworzyli dobre prawo. Prokuratoria Generalna, powołana na mocy ustawy z 30 lipca 1919 r., była organem zastępstwa procesowego. Reprezentowała w sądach interesy majątkowe skarbu państwa. Dzisiaj AWS przemyca pod tą nazwą urząd kontroli, ucieleśniający niechęć środowisk prawicowych do prywatyzacji. Dołączona do tego urzędu funkcja zastępstwa procesowego jest zaledwie pretekstem i ma znaczenie drugorzędne. Stanowiła istotę projektu rządowego, który przepadł w głosowaniu - odrzucony solidarnym wysiłkiem 150 posłów AWS oraz posłów ROP, PSL i KPN przy wsparciu i rozbawieniu tych posłów SLD, którzy wyznają zasadę: im gorzej, tym lepiej.
Prokuratoria - kosztowna dla podatników, szkodliwa dla prywatyzacji, burząca konstytucyjny podział władzy, jest świadectwem antyrynkowych i antyprywatyzacyjnych postaw obecnych zarówno w koalicji, jak i opozycji. Zwycięski marsz tego chorego projektu przez parlament zastanawia i niepokoi. Może być jeszcze gorzej. Ośmieleni własnym sukcesem zwolennicy socjalistycznego kapitalizmu szturmują teraz Sejm pod sztandarem uwłaszczenia!
Więcej możesz przeczytać w 4/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.