Czy Andrzej Lepper sparaliżuje kraj?
- Nie waham się stwierdzić, że to tylko jedna z akcji, które doprowadzą do zrywu chłopskiego na wiosnę tego roku, a może nawet jeszcze szybciej - powiedział w ubiegły piątek na przejściu granicznym w Świecku Andrzej Lepper, szef Samoobrony. O zbliżającej się chłopskiej rewolcie na miarę buntu Jemieliana Pugaczowa, przywódcy największej chłopskiej rebelii w dziejach Rosji (lata 70. XVIII w.), mówili działacze kółek rolniczych, "Solidarności" RI, a także, oczywiście, politycy PSL.
Blokada w Świecku była zresztą tylko próbą przed poniedziałkową akcją - protestujący zapowiedzieli 300 blokad na wszystkich przejściach granicznych i na ważnych trasach międzynarodowych. W rzeczywistości 25 stycznia udało się zorganizować prawie 90 blokad: zmobilizowano ponad 3 tys. protestujących, a do tarasowania dróg i przejść użyto niemal 500 pojazdów. Zablokowano przejścia graniczne w Jędrzychowicach, Pietrowicach i Bezledach oraz m.in. drogi krajowe nr 22 (Człuchów-Chojnice) i 23 (Człuchów-Bydgoszcz), trasę A2, drogę nr 7 (Warszawa-Gdańsk). Do półtoragodzinnej potyczki policji z demonstrantami doszło w Lubecku w województwie śląskim, gdzie - wedle informacji rzecznika rządu Jarosława Sellina - zbierano dzieci, które chciano wykorzystać do osłony demonstrantów. Policjanci usunęli też siłą blokujących drogę w Nowym Dworze Gdańskim.
ndrzej Lepper, zwołujący co kilkadziesiąt minut narady swojego sztabu, nie ukrywał, że chodzi mu o upadek obecnego gabinetu. - Skoro z tym rządem nie można rozmawiać, trzeba odsunąć go od władzy - mówił. W otoczeniu szefa Samoobrony widać było ludzi uczestniczących we wszystkich głośnych awanturach na drogach w ostatnich miesiącach. Lepper kpił z zapowiedzi stanowczych reakcji policji i lokalnej administracji: ? Ten rząd nigdy się nie odważy na użycie policji. Są mocni tylko w gębie.
Podczas okupacji terminalu w Świecku Lepper i jego otoczenie byli jednak przygotowani na atak policji. Więcej nawet - liczyli, że do starcia dojdzie. Policyjne pałki miały ich uwiarygodnić w oczach "prawdziwych" rolników i innych protestujących w ostatnich dniach grup zawodowych. O tym, że scenariusz akcji został napisany wcześniej, świadczyły precyzyjne zapowiedzi Andrzeja Leppera. Wybór Świecka na miejsce blokady znany był z trzydniowym wyprzedzeniem. Projekty komunikatów potępiających "brutalne działania policji" kolportowano już po północy z czwartku na piątek. Wtedy zaczęli do Świecka zjeżdżać autobusami pierwsi demonstranci. - Miało nas być 7 tys. Chociaż przyjechała mniej niż połowa, to też niezły wynik - mówił Andrzej Lepper. Część z tych trzech tysięcy osób policja zatrzymała na drogach dojazdowych. Przed terminal dotarło ok. 1,5 tys. ludzi.
Większość miała telefony komórkowe i lornetki oraz drewniane pałki i cepy. W samochodach ciężarowych zgromadzono to wszystko, "co jest na takie demonstracje potrzebne" - jak stwierdził szef Samoobrony - czyli koktajle Mołotowa, brony, nasączone środkami łatwopalnymi opony. W Świecku policja nie zamierzała jednak prowokować dążących do zwarcia chłopów. Po piętnastu godzinach protestu, gdy na drogach dojazdowych do granicy po niemieckiej stronie stało już ponad 2 tys. tirów, a kolejka po naszej stronie zaczynała się za Boczowem (30 km od granicy), bojowe nastroje opadły. Wielu protestujących było zmęczonych wielogodzinnym staniem na mrozie, niektórzy odczuwali skutki wypitego "na rozgrzewkę" alkoholu. Butelki z wódką krążyły z rąk do rąk, mimo że Andrzej Lepper zabronił jej sprzedaży na pobliskiej stacji benzynowej.
Żywność donosili ochotnicy, wychodzący do demonstrantów z lasu. - Czujemy się jak partyzanci - komentowali protestujący. Co jakiś czas nad tłumem - gdy tylko grupy zaczynały się rozpraszać - rozbrzmiewał dźwięk syreny przeciwpożarowej, zwołującej protestujących. Ktoś ze sztabu Andrzeja Leppera lub on sam wygłaszał przez głośnik stosowny komunikat. Wśród informacji znalazły się wiadomości o zdradzie Janusza Maksymiuka, prezesa Krajowego Związku Kółek i Organizacji Rolniczych, a także Romana Wierzbickiego, szefa "Solidarności" RI. Potępiono ich za to, że pojechali na rozmowy do Ministerstwa Rolnictwa.
Maksymiuka i Wierzbickiego chyba jednak przedwcześnie okrzyknięto kapitulantami, skoro to właśnie oni uznali za wielki błąd przerwanie akcji w Świecku, gdy "zakładnikiem sprawy" był minister Jacek Janiszewski (notabene Lepper nie chciał z nim rozmawiać). Ani Maksymiuk, ani Wierzbicki nie słyszeli jednak komunikatu wygłoszonego około piątej po południu: szef "Samoobrony" powiedział, że dwa dni to dość i zdecydował o przerwaniu akcji w sobotę rano. Gdy nad granicę dojechał minister Janiszewski, właściwie nie miał już z kim rozmawiać.
Protestujący, a szczególnie politycy PSL, podkreślają, że protesty chłopskie są aktem desperacji: ceny artykułów rolnych spadają, a dochody rolników stanowią zaledwie 40 proc. dochodów mieszkańców miast. Nie zauważają, że cała Europa ma kłopoty ze sprzedażą produktów rolnych, że w magazynach są miliony ton zbóż, setki tysięcy ton masła, mięsa, że trudno sprzedać warzywa i owoce. Domagają się zahamowania importu, dopłat do produkcji, tanich kredytów. Tymczasem paradoks tej sytuacji polega na tym, że rząd Jerzego Buzka był pierwszym, który ograniczył import ziarna, podjął też decyzję o interwencyjnym skupie od rolników 1,7 mln ton zbóż (jest to trzykrotnie więcej, niż zagwarantował jakikolwiek rząd do tej pory). Rolnicy nie zrobili przy tym niczego, by zmienić profil produkcji, obniżać koszty, tworzyć miejsca pracy w otoczeniu rolnictwa. - Protestujący rolnicy mówią, że nie mogą sprzedać swojej produkcji, a ja nie mogę kupić na żadnej giełdzie w Polsce jęczmienia kaszowego, grochu, fasoli. Na giełdach można znaleźć holenderską rzodkiewkę, gdyż polskim rolnikom jej uprawa podobno się nie opłaca - mówi Marian Rzeźnik, prezes zarządu firmy przetwórczej PTH Cenos we Wrześni.
- Protestujący wykorzystują ciężką sytuację polskiej wsi, a na to nakładają się polityczne ambicje Andrzeja Leppera. To splot tych czynników decyduje o eskalacji protestu, nakręcaniu nastrojów motywujących demonstrantów do organizowania blokad - mówi Paweł Ciach, dyrektor Biura Prasowego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Rolnicy wykorzystują też społeczne nastroje: protesty anestezjologów, pielęgniarek, górników. Sprzyja im nielojalna wobec rządu postawa części ugrupowań AWS. Chłopskie protesty poparli przecież Artur Balazs ze Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego i Marian Piłka, prezes ZChN. Zarząd Główny ZChN wydał nawet w sobotę oświadczenie, w którym stwierdzono, że "motywy tych akcji są także konsekwencją polityki gospodarczej Leszka Balcerowicza". Większość uczestników blokad nie wiedziała, co chce osiągnąć, byli natomiast przekonani, że całe zło na polskiej wsi wiąże się z nazwiskami Leszka Balcerowicza, Jerzego Buzka i - tradycyjnie - wpływami Żydów w rządzie.
Tymczasem od dwóch tygodni działa w Warszawie roboczy zespół złożony z przedstawicieli rządu i organizacji rolniczych. Jego prace koncentrują się właśnie na problemach przedstawianych w postulatach rolników. Minister Jacek Janiszewski przypomniał, że od 1 stycznia tego roku w Polsce obowiązuje najwyższe w Europie cło na wieprzowinę, istnieją dopłaty do eksportu. Jednocześnie udział żywności w całym imporcie z Unii Europejskiej wynosi zaledwie 6,1 proc. Gdyby zrealizować postulaty protestujących, trzeba by zahamować wszystkie reformy strukturalne, a każdy podatnik powinien wpłacić w tym roku około stu złotych do "chłopskiej kasy zapomogowej".
Blokada w Świecku była zresztą tylko próbą przed poniedziałkową akcją - protestujący zapowiedzieli 300 blokad na wszystkich przejściach granicznych i na ważnych trasach międzynarodowych. W rzeczywistości 25 stycznia udało się zorganizować prawie 90 blokad: zmobilizowano ponad 3 tys. protestujących, a do tarasowania dróg i przejść użyto niemal 500 pojazdów. Zablokowano przejścia graniczne w Jędrzychowicach, Pietrowicach i Bezledach oraz m.in. drogi krajowe nr 22 (Człuchów-Chojnice) i 23 (Człuchów-Bydgoszcz), trasę A2, drogę nr 7 (Warszawa-Gdańsk). Do półtoragodzinnej potyczki policji z demonstrantami doszło w Lubecku w województwie śląskim, gdzie - wedle informacji rzecznika rządu Jarosława Sellina - zbierano dzieci, które chciano wykorzystać do osłony demonstrantów. Policjanci usunęli też siłą blokujących drogę w Nowym Dworze Gdańskim.
ndrzej Lepper, zwołujący co kilkadziesiąt minut narady swojego sztabu, nie ukrywał, że chodzi mu o upadek obecnego gabinetu. - Skoro z tym rządem nie można rozmawiać, trzeba odsunąć go od władzy - mówił. W otoczeniu szefa Samoobrony widać było ludzi uczestniczących we wszystkich głośnych awanturach na drogach w ostatnich miesiącach. Lepper kpił z zapowiedzi stanowczych reakcji policji i lokalnej administracji: ? Ten rząd nigdy się nie odważy na użycie policji. Są mocni tylko w gębie.
Podczas okupacji terminalu w Świecku Lepper i jego otoczenie byli jednak przygotowani na atak policji. Więcej nawet - liczyli, że do starcia dojdzie. Policyjne pałki miały ich uwiarygodnić w oczach "prawdziwych" rolników i innych protestujących w ostatnich dniach grup zawodowych. O tym, że scenariusz akcji został napisany wcześniej, świadczyły precyzyjne zapowiedzi Andrzeja Leppera. Wybór Świecka na miejsce blokady znany był z trzydniowym wyprzedzeniem. Projekty komunikatów potępiających "brutalne działania policji" kolportowano już po północy z czwartku na piątek. Wtedy zaczęli do Świecka zjeżdżać autobusami pierwsi demonstranci. - Miało nas być 7 tys. Chociaż przyjechała mniej niż połowa, to też niezły wynik - mówił Andrzej Lepper. Część z tych trzech tysięcy osób policja zatrzymała na drogach dojazdowych. Przed terminal dotarło ok. 1,5 tys. ludzi.
Większość miała telefony komórkowe i lornetki oraz drewniane pałki i cepy. W samochodach ciężarowych zgromadzono to wszystko, "co jest na takie demonstracje potrzebne" - jak stwierdził szef Samoobrony - czyli koktajle Mołotowa, brony, nasączone środkami łatwopalnymi opony. W Świecku policja nie zamierzała jednak prowokować dążących do zwarcia chłopów. Po piętnastu godzinach protestu, gdy na drogach dojazdowych do granicy po niemieckiej stronie stało już ponad 2 tys. tirów, a kolejka po naszej stronie zaczynała się za Boczowem (30 km od granicy), bojowe nastroje opadły. Wielu protestujących było zmęczonych wielogodzinnym staniem na mrozie, niektórzy odczuwali skutki wypitego "na rozgrzewkę" alkoholu. Butelki z wódką krążyły z rąk do rąk, mimo że Andrzej Lepper zabronił jej sprzedaży na pobliskiej stacji benzynowej.
Żywność donosili ochotnicy, wychodzący do demonstrantów z lasu. - Czujemy się jak partyzanci - komentowali protestujący. Co jakiś czas nad tłumem - gdy tylko grupy zaczynały się rozpraszać - rozbrzmiewał dźwięk syreny przeciwpożarowej, zwołującej protestujących. Ktoś ze sztabu Andrzeja Leppera lub on sam wygłaszał przez głośnik stosowny komunikat. Wśród informacji znalazły się wiadomości o zdradzie Janusza Maksymiuka, prezesa Krajowego Związku Kółek i Organizacji Rolniczych, a także Romana Wierzbickiego, szefa "Solidarności" RI. Potępiono ich za to, że pojechali na rozmowy do Ministerstwa Rolnictwa.
Maksymiuka i Wierzbickiego chyba jednak przedwcześnie okrzyknięto kapitulantami, skoro to właśnie oni uznali za wielki błąd przerwanie akcji w Świecku, gdy "zakładnikiem sprawy" był minister Jacek Janiszewski (notabene Lepper nie chciał z nim rozmawiać). Ani Maksymiuk, ani Wierzbicki nie słyszeli jednak komunikatu wygłoszonego około piątej po południu: szef "Samoobrony" powiedział, że dwa dni to dość i zdecydował o przerwaniu akcji w sobotę rano. Gdy nad granicę dojechał minister Janiszewski, właściwie nie miał już z kim rozmawiać.
Protestujący, a szczególnie politycy PSL, podkreślają, że protesty chłopskie są aktem desperacji: ceny artykułów rolnych spadają, a dochody rolników stanowią zaledwie 40 proc. dochodów mieszkańców miast. Nie zauważają, że cała Europa ma kłopoty ze sprzedażą produktów rolnych, że w magazynach są miliony ton zbóż, setki tysięcy ton masła, mięsa, że trudno sprzedać warzywa i owoce. Domagają się zahamowania importu, dopłat do produkcji, tanich kredytów. Tymczasem paradoks tej sytuacji polega na tym, że rząd Jerzego Buzka był pierwszym, który ograniczył import ziarna, podjął też decyzję o interwencyjnym skupie od rolników 1,7 mln ton zbóż (jest to trzykrotnie więcej, niż zagwarantował jakikolwiek rząd do tej pory). Rolnicy nie zrobili przy tym niczego, by zmienić profil produkcji, obniżać koszty, tworzyć miejsca pracy w otoczeniu rolnictwa. - Protestujący rolnicy mówią, że nie mogą sprzedać swojej produkcji, a ja nie mogę kupić na żadnej giełdzie w Polsce jęczmienia kaszowego, grochu, fasoli. Na giełdach można znaleźć holenderską rzodkiewkę, gdyż polskim rolnikom jej uprawa podobno się nie opłaca - mówi Marian Rzeźnik, prezes zarządu firmy przetwórczej PTH Cenos we Wrześni.
- Protestujący wykorzystują ciężką sytuację polskiej wsi, a na to nakładają się polityczne ambicje Andrzeja Leppera. To splot tych czynników decyduje o eskalacji protestu, nakręcaniu nastrojów motywujących demonstrantów do organizowania blokad - mówi Paweł Ciach, dyrektor Biura Prasowego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Rolnicy wykorzystują też społeczne nastroje: protesty anestezjologów, pielęgniarek, górników. Sprzyja im nielojalna wobec rządu postawa części ugrupowań AWS. Chłopskie protesty poparli przecież Artur Balazs ze Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego i Marian Piłka, prezes ZChN. Zarząd Główny ZChN wydał nawet w sobotę oświadczenie, w którym stwierdzono, że "motywy tych akcji są także konsekwencją polityki gospodarczej Leszka Balcerowicza". Większość uczestników blokad nie wiedziała, co chce osiągnąć, byli natomiast przekonani, że całe zło na polskiej wsi wiąże się z nazwiskami Leszka Balcerowicza, Jerzego Buzka i - tradycyjnie - wpływami Żydów w rządzie.
Tymczasem od dwóch tygodni działa w Warszawie roboczy zespół złożony z przedstawicieli rządu i organizacji rolniczych. Jego prace koncentrują się właśnie na problemach przedstawianych w postulatach rolników. Minister Jacek Janiszewski przypomniał, że od 1 stycznia tego roku w Polsce obowiązuje najwyższe w Europie cło na wieprzowinę, istnieją dopłaty do eksportu. Jednocześnie udział żywności w całym imporcie z Unii Europejskiej wynosi zaledwie 6,1 proc. Gdyby zrealizować postulaty protestujących, trzeba by zahamować wszystkie reformy strukturalne, a każdy podatnik powinien wpłacić w tym roku około stu złotych do "chłopskiej kasy zapomogowej".
Więcej możesz przeczytać w 5/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.