Sekretarz zarządu pewnej kasy chorych narzeka publicznie, że ledwie mu starcza dziesięć tysięcy złotych. Aż ręka świerzbi, żeby durniowi na goły tyłek wlać publicznie dziesięć batów. Pewnie, że nie starcza... na ostrygi
1.Trafiła teraz niemiecką chadecję. To, co kiedyś wydawało się tylko objawem zacofania traktowanych zawsze z protekcjonalną wyższością Włochów, nie mówiąc już o barbarzyńskim słowiańskim wschodzie, okazało się nie znać granic narodowych i cywilizacyjnych. Niemcy dowiedzieli się, że też mają nieuczciwych polityków. Wprawdzie we Wrocławiu osobistości polskie zapewniały byłego kanclerza Kohla, że stoimy za nim murem, ale kryzys zaszedł już tak daleko, że możemy być świadkami nie tylko zmiany warty w elicie liczącej kilkaset tysięcy członków CDU/CSU, ale także ich rozpadu i reorganizacji niemieckiej sceny politycznej. W Niemczech jednak przechowało się poczucie honoru - człowiek odpowiedzialny za finanse chadecji powiesił się. Nim afera rozwinie się w pełni, upłynie jeszcze trochę czasu, pojawią się nowe drastyczne szczegóły, będzie może więcej trupów i aktów oskarżenia. To dobre memento dla polskich polityków, którzy lubią się dopominać o traktowanie ich jak Europejczyków, zwłaszcza gdy chodzi o uposażenie, diety i markę służbowego samochodu.
2.Na razie w pośpiechu dokończono to, co ślimaczyło się już w Sejmie od dłuższego czasu, a mianowicie próbę regulacji górnych granic wynagrodzeń. Pomocą był skandal z załatwionymi przez lewicę odprawami dla zarządców publicznego radia. Skandal wybuchł, chociaż szeptano, że te rażące odprawy i wynagrodzenia to drobne orzeszki w porównaniu z tym, ile zarabia się w lepszych firmach. No i proszę, zaraz dowiedzieliśmy się, że ponad pół miliona dolarów dostanie odchodzący prezes Petrochemii. Ta dobra odprawa to też prezent w naszym imieniu od poprzednio rządzącej koalicji lewicowej, którą teraz wyborcy chcą znów przywrócić do władzy pod hasłem walki z republiką kolesiów. Republika kolesiów czy rzeczpospolita towarzyszy, wszystko jedno - myśli wyborca, bo widzi, że inny wybór da władzę trzeciej sile, a więc np. Lepperowi, który jeszcze się nie nachapał, ale już ma dobry garnitur i samochód.
3. Najlepszy biznes - jak zwykle - zrobili ludowcy. Sprzedali swojego prezesa Popiołka w zamian za swojego prezesa Miazka. Dosłownie. A odprawiony zgarnął kasę. Trudno o lepszy przykład politycznej skuteczności (skuteczność to taki eufemizm na świństwa, czyli pornografię polityczną), tak jak idealną nieskuteczność wykazali posłowie AWS, którzy w zamian za tę roszadę mieli uzyskać poparcie dla swojego kandydata na szefa Instytutu Pamięci Narodowej, prof. Chwalby, ale tymczasem z niego zrezygnowali albo on zrezygnował, bo był w PZPR i tego nie ujawnił. Porządni ludzie często nie pamiętają, że byli w PZPR, tak ich gniecie sumienie. W dawnym ustroju był taki wzorcowy kwestionariusz, gdzie wpisywało się wszystkie organizacje, do których człowiek kiedykolwiek należał, z podziałem na organizacje w burżuazyjno-sanacyjnej Polsce i w Polsce Ludowej. Może taki kwestionariusz warto skopiować w służbach publicznych III Rzeczypospolitej ku pamięci narodowej, wtedy nie trzeba będzie, jak to widzieliśmy w telewizji, spierać się o to, czy profesora spytano, czy nie i czy coś odpowiedział, czy nie. Zdarzenie rzeczywiście paradoksalne - oto lustrują przyszłego szefa Instytutu Pamięci Narodowej, który czegoś nie pamięta. Czy powinien pamiętać, nie wiadomo, może przynależność do PZPR była w ogóle obojętna w PRL, tylko dlaczego krasnoludki wtedy tak nudziły, żeby się do nich zapisać?
4. Posłowie jednak zrobili ruch - ograniczyli zarobki w państwowych spółkach i samorządach. Losy tej ustawy są niepewne, może się okazać sprzeczna z różnymi zasadami, o których tym razem się pamięta, bo boli kieszeń. Samorządowcy protestują, bo naruszono samorządność, Europejczycy, bo naruszono normy europejskie, liberałowie, bo inaczej traktuje się sektory, biedacy, bo za mało dostaną. Sekretarz zarządu pewnej kasy chorych narzeka publicznie, że ledwie mu starcza 10 tys. zł. Aż ręka świerzbi, żeby durniowi na goły tyłek wlać publicznie dziesięć batów. Pewnie, że nie starcza... na ostrygi. Ostrygi są bardzo zdrowe, u sercowców zastępują niebezpieczną viagrę, więc powinny być dofinansowane przez kasy chorych właśnie. Na razie stać nas tylko na to, żeby dofinansować zarządy kasy chorych i posłów. Niech jedzą ostrygi. Bo widzicie Państwo, koncepcja jest taka, że wszystko trzeba pozostawić samoregulacji. Kasy chorych nie mają pieniędzy na leczenie onkologiczne, więc trzeba z leczenia zrezygnować. Ci, których stać, będą się leczyć za granicą, ci, których nie stać, umrą, a pieniądze, które by się zmarnowały, mogą być wydane na to, żeby kasami chorych rządzili prawdziwi fachowcy - nieprzekupni i nie dający się podkupić przez biznes prywatny. Podobnie ze szkolnictwem. Wiadomo, że Warszawa to nie Oksford, a Nagrodę Nobla uczeni dostają, jeśli się przeniosą do pracy za ocean. Jeśli kogoś stać, niech uczy tam dzieci, na Uniwersytecie Harvarda, a w kraju niech uczy ten, kto się utrzyma z korepetycji; najlepiej podnieść poziom wykształcenia przez prywatne szkoły wyższe różdżkarstwa. W ogóle ze społeczeństwa powinno zostać to, na co nas stać, a więc prezydent, Sejm i partie oraz ci, którzy przeżyją za swoje.
5. Kto powinien w tej sytuacji kontrolować partie, żeby nas nie okradły do końca? Mechanizm wyborczy nie wystarcza, bo przez cztery lata między wyborami można za pomocą skutecznie rozdanych stanowisk opróżnić całkowicie nasze kieszenie i zjeść wkład publiczny pochodzący z naszych podatków, abonamentów i pożyczek (wszystkie opóźnione w czasie, a należne świadczenia), aby - jak to kiedyś zgrabnie ujął jeden z postsolidarnościowych działaczy samorządowych - ukształtowała się przynajmniej jakaś grupka obywateli, którym jest naprawdę dobrze (choć, jak się okazuje, zawsze im jest za mało). Gdyby Polacy byli honorowi, sprawa byłaby prosta. W miarę wymierania mniej skutecznych obywateli strzelaliby sobie w łeb także ci bardziej skuteczni - jak skarbnik niemieckiej chadecji. Najbardziej znany dziś na świecie socjolog polski Adam Przeworski wydał książkę, w której proponuje coś w rodzaju Izby Kontroli Partii jako konieczny w rozwiniętej demokracji niezależny organ publiczny. Można nad tym pomysłem popracować, ale w Polsce pewnie tę izbę znowu przechwyci PSL...
2.Na razie w pośpiechu dokończono to, co ślimaczyło się już w Sejmie od dłuższego czasu, a mianowicie próbę regulacji górnych granic wynagrodzeń. Pomocą był skandal z załatwionymi przez lewicę odprawami dla zarządców publicznego radia. Skandal wybuchł, chociaż szeptano, że te rażące odprawy i wynagrodzenia to drobne orzeszki w porównaniu z tym, ile zarabia się w lepszych firmach. No i proszę, zaraz dowiedzieliśmy się, że ponad pół miliona dolarów dostanie odchodzący prezes Petrochemii. Ta dobra odprawa to też prezent w naszym imieniu od poprzednio rządzącej koalicji lewicowej, którą teraz wyborcy chcą znów przywrócić do władzy pod hasłem walki z republiką kolesiów. Republika kolesiów czy rzeczpospolita towarzyszy, wszystko jedno - myśli wyborca, bo widzi, że inny wybór da władzę trzeciej sile, a więc np. Lepperowi, który jeszcze się nie nachapał, ale już ma dobry garnitur i samochód.
3. Najlepszy biznes - jak zwykle - zrobili ludowcy. Sprzedali swojego prezesa Popiołka w zamian za swojego prezesa Miazka. Dosłownie. A odprawiony zgarnął kasę. Trudno o lepszy przykład politycznej skuteczności (skuteczność to taki eufemizm na świństwa, czyli pornografię polityczną), tak jak idealną nieskuteczność wykazali posłowie AWS, którzy w zamian za tę roszadę mieli uzyskać poparcie dla swojego kandydata na szefa Instytutu Pamięci Narodowej, prof. Chwalby, ale tymczasem z niego zrezygnowali albo on zrezygnował, bo był w PZPR i tego nie ujawnił. Porządni ludzie często nie pamiętają, że byli w PZPR, tak ich gniecie sumienie. W dawnym ustroju był taki wzorcowy kwestionariusz, gdzie wpisywało się wszystkie organizacje, do których człowiek kiedykolwiek należał, z podziałem na organizacje w burżuazyjno-sanacyjnej Polsce i w Polsce Ludowej. Może taki kwestionariusz warto skopiować w służbach publicznych III Rzeczypospolitej ku pamięci narodowej, wtedy nie trzeba będzie, jak to widzieliśmy w telewizji, spierać się o to, czy profesora spytano, czy nie i czy coś odpowiedział, czy nie. Zdarzenie rzeczywiście paradoksalne - oto lustrują przyszłego szefa Instytutu Pamięci Narodowej, który czegoś nie pamięta. Czy powinien pamiętać, nie wiadomo, może przynależność do PZPR była w ogóle obojętna w PRL, tylko dlaczego krasnoludki wtedy tak nudziły, żeby się do nich zapisać?
4. Posłowie jednak zrobili ruch - ograniczyli zarobki w państwowych spółkach i samorządach. Losy tej ustawy są niepewne, może się okazać sprzeczna z różnymi zasadami, o których tym razem się pamięta, bo boli kieszeń. Samorządowcy protestują, bo naruszono samorządność, Europejczycy, bo naruszono normy europejskie, liberałowie, bo inaczej traktuje się sektory, biedacy, bo za mało dostaną. Sekretarz zarządu pewnej kasy chorych narzeka publicznie, że ledwie mu starcza 10 tys. zł. Aż ręka świerzbi, żeby durniowi na goły tyłek wlać publicznie dziesięć batów. Pewnie, że nie starcza... na ostrygi. Ostrygi są bardzo zdrowe, u sercowców zastępują niebezpieczną viagrę, więc powinny być dofinansowane przez kasy chorych właśnie. Na razie stać nas tylko na to, żeby dofinansować zarządy kasy chorych i posłów. Niech jedzą ostrygi. Bo widzicie Państwo, koncepcja jest taka, że wszystko trzeba pozostawić samoregulacji. Kasy chorych nie mają pieniędzy na leczenie onkologiczne, więc trzeba z leczenia zrezygnować. Ci, których stać, będą się leczyć za granicą, ci, których nie stać, umrą, a pieniądze, które by się zmarnowały, mogą być wydane na to, żeby kasami chorych rządzili prawdziwi fachowcy - nieprzekupni i nie dający się podkupić przez biznes prywatny. Podobnie ze szkolnictwem. Wiadomo, że Warszawa to nie Oksford, a Nagrodę Nobla uczeni dostają, jeśli się przeniosą do pracy za ocean. Jeśli kogoś stać, niech uczy tam dzieci, na Uniwersytecie Harvarda, a w kraju niech uczy ten, kto się utrzyma z korepetycji; najlepiej podnieść poziom wykształcenia przez prywatne szkoły wyższe różdżkarstwa. W ogóle ze społeczeństwa powinno zostać to, na co nas stać, a więc prezydent, Sejm i partie oraz ci, którzy przeżyją za swoje.
5. Kto powinien w tej sytuacji kontrolować partie, żeby nas nie okradły do końca? Mechanizm wyborczy nie wystarcza, bo przez cztery lata między wyborami można za pomocą skutecznie rozdanych stanowisk opróżnić całkowicie nasze kieszenie i zjeść wkład publiczny pochodzący z naszych podatków, abonamentów i pożyczek (wszystkie opóźnione w czasie, a należne świadczenia), aby - jak to kiedyś zgrabnie ujął jeden z postsolidarnościowych działaczy samorządowych - ukształtowała się przynajmniej jakaś grupka obywateli, którym jest naprawdę dobrze (choć, jak się okazuje, zawsze im jest za mało). Gdyby Polacy byli honorowi, sprawa byłaby prosta. W miarę wymierania mniej skutecznych obywateli strzelaliby sobie w łeb także ci bardziej skuteczni - jak skarbnik niemieckiej chadecji. Najbardziej znany dziś na świecie socjolog polski Adam Przeworski wydał książkę, w której proponuje coś w rodzaju Izby Kontroli Partii jako konieczny w rozwiniętej demokracji niezależny organ publiczny. Można nad tym pomysłem popracować, ale w Polsce pewnie tę izbę znowu przechwyci PSL...
Więcej możesz przeczytać w 6/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.