MAGDALENA ŁAZARKIEWICZ: „Przez dotyk" był zainspirowany prawdziwą historią, która się rozegrała w moim otoczeniu. Bardzo ją przeżyłam. To wydarzenie zbiegło się z innym ważnym doświadczeniem – nieco wcześniej urodziłam syna Antka. Przebieg porodu był dramatyczny – przeżyłam stan bliski śmierci klinicznej. Poprzez ten film chciałam dać wyraz temu, jak bardzo narodziny są bliskie śmierci, jak nasze życie jest blisko śmierci. Mam taką teorię, że pierwszy film jest najważniejszy. Zwykle nie jest doskonały warsztatowo, ale prawdziwy. Jest wyciągniętą z głębi duszy opowieścią. I tak było w tym przypadku. „Przez dotyk” był dla mnie ważny jeszcze z innego powodu. Jego opiekunem artystycznym był Krzysztof Kieślowski, który po obejrzeniu pierwszej wersji chciał go przemontowywać. Ale się uparłam, żeby skończyć ten film po swojemu. I później Kieślowski przyznał mi rację. Film został obsypany nagrodami na festiwalach za granicą. Doceniono zarówno mnie, jak i odtwórczynie głównych ról – Marię Ciunelis i Grażynę Szapołowską. Były lata 80. Skromny film telewizyjny, zrealizowany za nieduże pieniądze, zaistniał w świadomości w Polsce i na świecie.
To nie przypadek, że to właśnie pani nakręciła film wspierający ideę godnego odchodzenia, z Moniką Luck, pacjentką Hospicjum Onkologicznego Świętego Krzysztofa. Jakie to było dla pani doświadczenie?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.