Neoateiści, bo o nich mowa, nigdy się nie zgodzą, aby nazywać ich Kościołem, a ich światopoglądu – religią. Ale wszystko zależy od tego, jak zdefiniujemy religię. Spotykają się w każde święta. Mają to samo zdanie, jeśli chodzi o sprawy fundamentalne. Siedzą kilka godzin i słuchają ludzi, którzy mają dostęp do prawd wszechświata.
Te prawdy są przekazywane przez niewielu, zazwyczaj w uproszczonej wersji, tak aby jak największa liczba wiernych mogła je zrozumieć. W końcu wszyscy dają znak akceptacji i idą do domów – ich światopogląd został potwierdzony i uświęcony. Jeśli tak podejdziemy do religii, to neoateizm z pewnością się kwalifikuje. Albo jeszcze inaczej. Rzymski katolicyzm bez wątpienia jest religią. Ale czy kwakrzy też mają swoją religię? Nie mają wszak wyznania wiary, kościołów, duchownych, obrzędów. Wielu współczesnych kwakrów w ogóle nie jest przekonana, że Bóg istnieje. Jeśli w takim razie powszechnie uznaje się ich za przedstawicieli religii, to równie dobrze własną religię mają również rotarianie czy masoni. I neoateiści.
Dlaczego „neo"? Jako zwykły ateista możesz sobie po prostu żyć, nie wierząc w nic i w ogóle o tym nie myśleć. Jako neoateista musisz walczyć jak moralny krzyżowiec. Według neoateistów wpływ innych religii powinien być zwalczany wszędzie tam, gdzie podnoszą swoje wstrętne głowy. Przyrównują każdą religię do fundamentalizmu, używając przy tym religijnego, dogmatycznego języka. Neoateizm stał się nie tylko świecką religią, ale i religią nietolerancyjną i dogmatyczną. Jego wyznawcy mają spójny światopogląd – że materialny świat to wszystko, co istnieje.
Mają własną ortodoksję – czyli wierzenia akceptowalne dla całej wspólnoty – że wszystko można wytłumaczyć jako efekt nieintencjonalnej, nieukierunkowanej, bezcelowej ewolucji. Dbają przed wszystkim o czystość swojego stanowiska. Neoateizm nie celuje w sukces osiągnięty za pomocą konwencjonalnych instrumentów politycznych. Nie wyważa interesów, nie zawiera kompromisów, nie szuka wspólnej płaszczyzny. Neoateizm stoi na straży fundamentalnej prawdy. Dlatego nawet największym religijnym liberałom neoateiści przypięli łatkę krwiożerczego tłumu.
Wszyscy, którzy do nich nie dołączą, są sojusznikami talibów. Mają wreszcie własnych ewangelistów – kilku ludzi na szczycie, którzy podejmują decyzje o tym, co jest prawdą. Później ta prawda spływa na pomniejszych kaznodziejów. I o ile ci na górze wiedzą, o czym mówią, o tyle masy wiernych często przyjmują ich słowa jak ewangelię. Poznajcie czterech ewangelistów neoateizmu.
1 Richard Dawkins
Kałasznikow neoateizmu. Trochę jak św. Jan – poetycki, zawsze czytany przy okazji największych świąt. Ten 72-letni biolog ewolucjonista z Oksfordu, zwany też rottweilerem Darwina, dwa razy odchodził od wiary, najpierw w wieku 9, a potem 16 lat. Mimo wszystko coś mu jednak zostało. Gdy dwa lata temu podczas radiowej dyskusji znany anglikański duchowny Giles Fraser zaskoczył go pytaniem, czy zna cały tytuł darwinowskiego „O pochodzeniu gatunków...", Dawkinsa zatkało. Stękał, próbował zmieniać temat.
Gdy w końcu Fraser z przekąsem zarzucił mu zdradę darwinizmu, najsłynniejszy ewangelista neoateizmu westchnął: „O Boże!". W przedmowie do dzieła życia, książki „Bóg urojony”, pisze: „Jeśli ta książka działa tak, jak powinna, religijni czytelnicy, którzy ją otworzyli, będą ateistami, gdy ją zamkną”. Darwinizm w jego wydaniu przestał być tylko przełomową teorią naukową, a stał się fundamentalnym dogmatem neoateizmu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.