Bandyckie rzemiosło staje się popularne w różnych sferach, a bandyci nie cofają się przed uśmierceniem swoich ofiar
W telewizyjnych, radiowych i gazetowych serwisach niby na pierwszym planie ciągle polityka, ale przez miałkie i niezrozumiałe polityczne ględzenie przebija się ostra jak nóż informacja kryminalna. Skoro przygnębia ona prawnika i kryminologa, to można sobie wyobrazić, jakie wrażenie robi na ludziach nieobytych z problematyką przestępczości. Spróbujmy rozebrać ten horror na czynniki pierwsze, aby lepiej zrozumieć, o co chodzi, i przynajmniej trochę uspokoić opinię publiczną.
Zamachy na małżeństwo Jaroszewiczów i generała Papałę robią wrażenie starannie zaplanowanych akcji natury rozliczeniowo-politycznej. Wykonane perfekcyjnie przez zawodowych morderców sprawiają policji i prokuraturze poważne kłopoty, nabrały wielkiego rozgłosu, a efektów śledztwa jakoś nie widać. Przykro, że organy ścigania nie dają sobie rady, ale jest przecież oczywiste, że takie zdarzenia nie mogą się przytrafić zwykłym, szarym ludziom. To samo można powiedzieć o zabójstwach w światku gangsterskim. Może kiedyś ktoś nakręci film o burzliwych losach szczecińskiego Rambo, który zginął w najnowszym zamachu, i obejrzymy sobie wszystko na ekranie. Jeśli ktoś nie jest gangsterem i nie ma żadnych interesów z bandyckim środowiskiem, może to wszystko traktować jak film, a nie jak rzeczywistość. A dla policji porachunki gangsterskie to sprawy lekkie, łatwe i przyjemne. Nie trzeba się za bardzo wysilać. Wystarczy z policyjnego komputera zdjąć jedną pozycję i dalej kombinować, jak teraz będzie wyglądała układanka.
Groźniejsze dla zwykłych ludzi wydają się takie zdarzenia, jak zbrodnie na pracownikach Ery i łódzkich taksówkarzach. To oczywiście przypadek, że głównymi podejrzanymi w tych sprawach są studenci, w tym studentka Instytutu Profilaktyki i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego. Widać jednak, że bandyckie rzemiosło staje się popularne w różnych sferach i że bandyci - tak jak w filmach - nie cofają się przed uśmierceniem swoich ofiar. Takie zbrodnie budzą szczególny niepokój wśród ludzi majętnych i prowadzących działalność gospodarczą. Czy można mieć pewność, że młody człowiek, którego zatrudniamy lub z którym pracujemy, nie zaplanuje kiedyś napadu? Jolę Brzozowską zabito jeszcze kijem i nożem, ale w następnych wypadkach użyto już broni palnej. Szybko, pewnie i skutecznie.
Policja nie ma żadnych możliwości zapobiegania tego typu zdarzeniom, ale może wykryć sprawców i w końcu na ogół wykrywa. Właśnie dlatego, że są to zbrodnie zaplanowane, a w takich sprawach fachowa policja potrafi dojść po nitce do kłębka. Najgroźniejszym jednak typem spraw są takie, jak zabójstwo Tomka Jaworskiego czy młodego chłopaka na Pradze. Sprawcy wcale nie planują zabicia człowieka, ale wszystko może się zdarzyć, gdy ktoś ośmieli się zwrócić uwagę bandzie pijanych żuli lub wda się z nimi w utarczkę słowną. Zaczyna się od drobiazgów, a kończy biciem, kopaniem, skakaniem po człowieku i ciosem noża. Chwała policji za to, że potrafi i takich sprawców schwytać, ale gdzie była policja, gdy się to wszystko zaczynało? I z reguły nie ma policji tam, gdzie rządzą podpite wyrostki, gdy na ulicy czy podwórku klną, rzucają butelkami, niszczą co im wpadnie w ręce i zioną agresją w stosunku do otoczenia. W końcu to jeszcze drobiazgi, nic strasznego się nie dzieje i nie ma po co interweniować.
Kilka lat temu w Nowym Jorku szef policji William Bratton rzucił hasło "Zero tolerancji" i jego ludzie zaczęli czepiać się wszystkiego: gapowiczów w metrze, żebraków, narkomanów i graficiarzy, kawalerskiej jazdy, głośnej muzyki, zbyt długiego wycia alarmów samochodowych, hałaśliwych pubów i night clubów, niewinnego handlu skrętami marihuany i spokojnego pornobiznesu. I liczba zabójstw w Nowym Jorku spadła trzykrotnie: z 2245 w 1990 r. do 767 w ubiegłym roku, czego nie notowano od przeszło trzydziestu lat! Skoro mamy już metro i prawie jesteśmy w NATO, zaprośmy do Warszawy lub Katowic Williama Brattona. Panowie wojewodowie! Nie dłubcie sami. Wezwijcie fachowca.
Zamachy na małżeństwo Jaroszewiczów i generała Papałę robią wrażenie starannie zaplanowanych akcji natury rozliczeniowo-politycznej. Wykonane perfekcyjnie przez zawodowych morderców sprawiają policji i prokuraturze poważne kłopoty, nabrały wielkiego rozgłosu, a efektów śledztwa jakoś nie widać. Przykro, że organy ścigania nie dają sobie rady, ale jest przecież oczywiste, że takie zdarzenia nie mogą się przytrafić zwykłym, szarym ludziom. To samo można powiedzieć o zabójstwach w światku gangsterskim. Może kiedyś ktoś nakręci film o burzliwych losach szczecińskiego Rambo, który zginął w najnowszym zamachu, i obejrzymy sobie wszystko na ekranie. Jeśli ktoś nie jest gangsterem i nie ma żadnych interesów z bandyckim środowiskiem, może to wszystko traktować jak film, a nie jak rzeczywistość. A dla policji porachunki gangsterskie to sprawy lekkie, łatwe i przyjemne. Nie trzeba się za bardzo wysilać. Wystarczy z policyjnego komputera zdjąć jedną pozycję i dalej kombinować, jak teraz będzie wyglądała układanka.
Groźniejsze dla zwykłych ludzi wydają się takie zdarzenia, jak zbrodnie na pracownikach Ery i łódzkich taksówkarzach. To oczywiście przypadek, że głównymi podejrzanymi w tych sprawach są studenci, w tym studentka Instytutu Profilaktyki i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego. Widać jednak, że bandyckie rzemiosło staje się popularne w różnych sferach i że bandyci - tak jak w filmach - nie cofają się przed uśmierceniem swoich ofiar. Takie zbrodnie budzą szczególny niepokój wśród ludzi majętnych i prowadzących działalność gospodarczą. Czy można mieć pewność, że młody człowiek, którego zatrudniamy lub z którym pracujemy, nie zaplanuje kiedyś napadu? Jolę Brzozowską zabito jeszcze kijem i nożem, ale w następnych wypadkach użyto już broni palnej. Szybko, pewnie i skutecznie.
Policja nie ma żadnych możliwości zapobiegania tego typu zdarzeniom, ale może wykryć sprawców i w końcu na ogół wykrywa. Właśnie dlatego, że są to zbrodnie zaplanowane, a w takich sprawach fachowa policja potrafi dojść po nitce do kłębka. Najgroźniejszym jednak typem spraw są takie, jak zabójstwo Tomka Jaworskiego czy młodego chłopaka na Pradze. Sprawcy wcale nie planują zabicia człowieka, ale wszystko może się zdarzyć, gdy ktoś ośmieli się zwrócić uwagę bandzie pijanych żuli lub wda się z nimi w utarczkę słowną. Zaczyna się od drobiazgów, a kończy biciem, kopaniem, skakaniem po człowieku i ciosem noża. Chwała policji za to, że potrafi i takich sprawców schwytać, ale gdzie była policja, gdy się to wszystko zaczynało? I z reguły nie ma policji tam, gdzie rządzą podpite wyrostki, gdy na ulicy czy podwórku klną, rzucają butelkami, niszczą co im wpadnie w ręce i zioną agresją w stosunku do otoczenia. W końcu to jeszcze drobiazgi, nic strasznego się nie dzieje i nie ma po co interweniować.
Kilka lat temu w Nowym Jorku szef policji William Bratton rzucił hasło "Zero tolerancji" i jego ludzie zaczęli czepiać się wszystkiego: gapowiczów w metrze, żebraków, narkomanów i graficiarzy, kawalerskiej jazdy, głośnej muzyki, zbyt długiego wycia alarmów samochodowych, hałaśliwych pubów i night clubów, niewinnego handlu skrętami marihuany i spokojnego pornobiznesu. I liczba zabójstw w Nowym Jorku spadła trzykrotnie: z 2245 w 1990 r. do 767 w ubiegłym roku, czego nie notowano od przeszło trzydziestu lat! Skoro mamy już metro i prawie jesteśmy w NATO, zaprośmy do Warszawy lub Katowic Williama Brattona. Panowie wojewodowie! Nie dłubcie sami. Wezwijcie fachowca.
Więcej możesz przeczytać w 47/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.