Ten otwierający tekst daje mi swobodę powrotu do mojej przyjaźni z Polską. Po raz pierwszy zobaczyłem Polskę w listopadzie 1981 r., na krótko przed ogłoszeniem stanu wojennego. Atmosfera była naprawdę przygnębiająca. Warszawa była zimnym i szarym miastem. Spotykało mnie tu niemal wyłącznie milczenie. Trudno było spostrzec, że zaczyna się koniec komunizmu, że duch wolności nie został stłumiony. Chodząc ulicami przytłoczonego zdarzeniami miasta, nie myślałem wcale o Polsce jako kraju, w którym kiedyś, po latach, będę mógł się czuć bardziej w domu niż w niejednym innym europejskim kraju, poza własnym.
To doświadczenie pierwszego, trudnego spotkania bardzo mi później pomagało, kiedy podczas negocjacji członkowskich z Polską utykaliśmy w martwym punkcie. Gdy ogarniało mnie zwątpienie, sięgałem pamięcią do roku 1981 i wiedziałem: Polacy mają w sobie siłę pokonania kłopotów, jeżeli tylko tego chcą. Obraz Polski na Zachodzie przez długie lata zdominowany był kliszami i stereotypami – mówiły one: uwaga, mamy do czynienia z biednym, zacofanym, niewykształconym krajem, który do nas, do prosperującego Zachodu, w ogóle nie pasuje. A jak jest dziś, kiedy Polskę spotykam? Czy nadal jest Europie kulą u nogi, czy raczej chowa w zanadrzu własną receptę na sukces? Właśnie to pytanie często słyszę na Zachodzie – jaka jest ta polska recepta? Odpowiadam wtedy, że receptą na sukces są sami Polacy, którzy potrafią. Jeżeli chcą. Mylę się?
Ale te ostatnie lata były też inne od tych, do których byliśmy przyzwyczajeni. Świat się dramatycznie zmienił. Zmienia się i Polska. Jak wszystkie inne europejskie kraje musi wyciągnąć z tego wnioski. Świat dzieli na nowo polityczne i gospodarcze wpływy. Jeżeli nie chcemy przegrać, musimy zdawać sobie sprawę z naszych słabości, bo tylko wtedy będziemy mogli je pokonać.
Ci, którzy mnie bliżej znają, wiedzą, że o Polsce mówię „moja Polska". Jak, kiedy i dlaczego mi wrosła w serce – o tym przy innej okazji. Do Polski zaglądam często. I zawsze spoglądam na nią jak na „swoją Polskę": ciekawy zmian, które rzucają się w oczy, a także tych, o których nie wiem, ciekawy pytań ludzi, których spotykam, i ich nastrojów, uwag i czasem zwierzeń. I darzę ją – powiem szczerze, ojcowskim zainteresowaniem, bo przecież lata zabiegów o wejście Polski do Unii musiały pozostawić ślady.
Co widzę, kiedy jestem w Polsce? Suto zastawione stoły, i to smacznymi polskimi produktami, smakowity znak sukcesu polskich rolników, którzy tak się obawiali konkurencji z rolnikami holenderskimi czy niemieckimi, a dziś są ważnymi eksporterami żywności w Unii. Widzę i spotykam wykształconych, pełnych pasji ludzi, a także liczną już kadrę prawdziwych menedżerów, którzy wiedzą, jak modernizować ten wielki, bogaty kraj.
Oczywiście korci mnie, aby napisać, że niełatwo jest przylecieć samolotem z Berlina do Warszawy, że droga na Mazury jest uciążliwa, i te korki… Ale to przecież dopiero pierwszy tekst. I wiem, że przy życzliwości pana redaktora i czytelników „Wprost" będę mógł o wszystkim szczerze napisać. Co obiecałem. W końcu swoich łamów użyczył mi tygodnik, który wychodzi w „mojej Polsce".
Tłumaczenie Marek Orzechowski
Autor jest niemieckim politykiem. Był komisarzem UE ds. rozszerzenia
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.