Niewielką liczbę stosunków homoseksualnych rekompensuje ogromna liczba deklarowanych orgazmów. Mamy bowiem w kraju bardzo dużo dobrych orgazmów. Prawie tyle, ile miejsc na stadionach. Aż co czwarta osoba chętnie przyznaje się do ich osiągania i tylko 2 proc. badanych stwierdza, że nie przeżyło go nigdy! Badania nic nie mówią ani o tym, z kim respondenci przeżywają ten orgazm, ani jaki ma on charakter. Wiemy jednak, ile on trwa. Otóż 28 minut. Długość ta waha się w zależności od województwa, jak również płci. Według kobiet stosunek trwa dwie minuty krócej niż według mężczyzn. Co z tymi dwiema minutami robią obie strony – nie wiemy. Wiemy jednak, że mężczyźni czują się w seksie tak jak w polityce, czyli znacznie lepiej niż kobiety. Mają więcej stosunków, fantazji, potrzeb i możliwości ich realizowania (np. z agencji towarzyskich korzysta 15 proc. mężczyzn i tylko 0,4 proc. kobiet; 12 proc. mężczyzn uprawia seks „bez zobowiązań" z osobami poznanymi w internecie i tylko 7 proc. kobiet).
Wśród Polaków tylko 15 proc. uważa – zgodnie z nauczaniem katechetów – że celem seksu jest prokreacja. Aż 66 proc. łamie religijny zakaz – papieża „naszego" i „niemieckiego" – korzystania z prezerwatywy, 30 proc. korzysta z – potępionych przez lekarzy katolickich – farmaceutycznych środków antykoncepcyjnych i jedynie 13 proc. poważnie traktuje kalendarzyk małżeński.
Wielkim religijnym sukcesem naszego kraju jest to, że aż 13 proc. rodaków, głównie rodaczek, zachowuje świadomą lub przypadkową wstrzemięźliwość. Wobec takiej postawy kobiet mężczyźni muszą się masturbować. Z badań prof. Izdebskiego zebranych we wspomnianej monografii wynika, że w 2011 r. 52 proc. mężczyzn przyznało się do masturbacji i zaledwie 30 proc. kobiet. Ale liczby te maleją, bo w 1997 r. masturbowało się 55 proc. mężczyzn i 37 proc. kobiet. O czym to świadczy? Chyba o tym, że wstydzimy się do tego przyznać albo też że coraz bardziej boimy się potępienia, jakie na onanistów zsyła siła wyższa. A zsyła niemało, bo obok potępienia również bezpłodność, szaleństwo i „usychanie kręgosłupa", jak jeszcze niedawno twierdzili pedagodzy.
W ogólności jest cudem, że seks jakoś uprawiamy, choć z tego, co robimy, i tak jesteśmy bardzo zadowoleni. Prof. Izdebski twierdzi pesymistycznie, że poziom zadowolenia z seksu jest odwrotnie proporcjonalny do wiedzy, doświadczeń, oczekiwań i możliwości; kochamy się rzadko, monotonnie, bez wyobraźni. Po bożemu.
Ale o to właśnie chodzi! I to jest wielki, niesłusznie przemilczany, sukces wielu rządów, zwłaszcza zaś PO, która opracowała wyjątkowo trafne religijne nominacje ministerialne. Od lat ministerstwo systematycznie odrzuca model edukacji seksualnej (typu B) opartej na wiedzy o seksualności, gdzie seks jest traktowany jako element kondycji ludzkiej, a nie grzech niezbędny do prokreacji, i zawzięcie propaguje edukację typu A, która stawia na ignorancję, czystość oraz na działania „zastępcze".
Młodym ludziom dla rozładowania napięcia seksualnego radzi się wypić szklankę wody lub kształtować charakter w „kuźniach", czyli w „harcerstwie i ruchach oraz stowarzyszeniach religijnych" („Uważam Rze", 12.03). Dzięki czemu nie ma w Polsce ani ciąż nastolatek, ani aborcji, ani zgorszenia.
Na szczęście jest internet. Nie ma tam co prawda edukacji, ale jest seks. Dużo seksu. Dzięki temu edukacyjni decydenci mogą spać spokojnie. Młodzi ludzie wszystkiego się dowiedzą, a urzędnicy zachowają czyste ręce i takież sumienia. I tylko seksu żal. Tego B.
Korzystałam z książki Zbigniewa Izdebskiego „Seksualność Polaków na początku XXI wieku", Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2012.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.