W imię reguły, że wybory zawsze wygrywa koalicjant Polskiego Stronnictwa Ludowego, partia ta odcisnęła swoje piętno na III RP, współrządząc przez równo połowę czasu (11 lat), jaki minął od 1989 r. I nie było to piętno pozytywne. PSL walcząc o dotacje od hektara dla polskiego rolnika, sprawiło, że wraz z zastrzykiem jakże potrzebnej gotówki na polską wieś nie trafiła żadna zachęta na rzecz konsolidacji rozproszonych gruntów rolnych. Doraźne wegetowanie na niewielkich płachetkach ziemi stało się całkiem opłacalne, co blokuje konieczne odchodzenie od niskonakładowego rolnictwa w kierunku pozarolniczych miejsc pracy. Archaiczny KRUS, poza tym, że jest jawną niesprawiedliwością wobec tych, którzy nie mają szczęścia być posiadaczami ziemi rolnej, powoduje, że między (głodowymi, przyznajmy) emeryturami rolników a ich dochodami czy czasem pracy nie ma żadnego związku. Reforma emerytalna z 1997 r. z punktu widzenia wsi w zasadzie się nie wydarzyła.
O takich tematach jak nepotyzm nawet nie warto wspominać. Przykład pierwszy z brzegu: kiedy „Dziennik" opisał, jak firma konkubiny Waldemara Pawlaka wygrywa w podległej mu instytucji przetargi (zupełnie zgodnie z procedurami), a w innej pozwala zarobić (także zgodnie z prawem) fundacji, którą założyła i którą rządziła jego matka, podniósł się ze strony ludowców krzyk, że to atak na wieś i że co złego w tym, że zatrudnia się rodzinę? Przecież rodzina to podstawa.
Negatywny wpływ PSL nie ogranicza się niestety do sfery wsi i rolnictwa. Partia ta od początku transformacji zawsze była sceptyczna wobec Zachodu, sojuszu z USA czy integracji z Unią Europejską. Na relacje ze Wschodem, zwłaszcza z Rosją, patrzyła wyłącznie przez pryzmat korzyści gospodarczych, tracąc zupełnie z oczu kwestie geopolityczne. Najbardziej wyrazistym przykładem były negocjacje wokół kontraktu gazowego będące w gestii podległego Pawlakowi Ministerstwa Gospodarki. W ich efekcie UE musiała interweniować w wynegocjowany już kontrakt w celu zachowania reguł, o które sami wcześniej walczyliśmy na szczeblu Wspólnoty. To Jolanta Fedak odpowiada (w tandemie z Janem Vincentem Rostowskim) za zatrzymanie reformy emerytalnej i obcięcie do poziomu 2,3 proc. składki emerytalnej trafiającej do OFE. Realne pieniądze na koncie w funduszu emerytalnym (pobierającym, przyznajmy, zbyt wygórowaną prowizję) zastąpiono zapisem księgowym w ZUS.
Także ostatnie działania PSL sprzeciwiającego się twardo rządowej (sic!) propozycji podniesienia wieku emerytalnego i próby zupełnego rozmycia reformy (np. przez wcześniejsze przechodzenie na emeryturę matek czy odsuwanie jej w czasie przez rozkładanie na etapy) trzeba ocenić jak najgorzej. Stronnictwo niezwykle skuteczne w byciu „wewnątrzkoalicyjną opozycją" nawet nie udawało, że zależy mu na długofalowym interesie państwa i na tym, żeby system emerytalny był w przyszłości w ogóle wypłacalny, ale targowało się jak przekupka na rynku. Zapewne nadchodzące listopadowe wybory na prezesa partii nie były tu bez znaczenia.
Podniesienia wieku do 67 lat nie udało się zablokować, ale ludowcy tradycyjnie ugrali dla swojego elektoratu wyjątki od reguły. I tak, jak pisze „Rzeczpospolita" z 2 kwietnia: „Dziś rolnik może przejść na wcześniejsze świadczenie po opłacaniu składek na KRUS przez 120 kwartałów. To oznacza, że jeśli ktoś zapisał się do KRUS, mając 20 lat, prawo do emerytury uzyskuje w 50. roku życia. W dodatku przechodząc na wcześniejsze świadczenie, otrzymuje nie częściową emeryturę, ale pełną. I jest ona płacona z budżetu, a nie jak w przypadku częściowych emerytur – z odłożonego kapitału emerytalnego".
Jak ma się to do konstytucyjnej zasady równości wobec prawa? Nijak. Ale w takim razie bądźmy konsekwentni i nie bójmy się odważnych rozwiązań. KRUS dla każdego!
Autor jest politologiem, publicystą, redaktorem naczelnym kwartalnika „Liberté!"
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.