Już niedługo poczucie dumy narodowej milionów Polaków zależeć będzie od jednej osoby – Franciszka Smudy, selekcjonera narodowej jedenastki. Na jego głowie, i w nogach jego piłkarzy, spoczywa znaczna część odpowiedzialności za powodzenie największej imprezy sportowej w historii naszego kraju. Koniec sierpnia ubiegłego roku. Franciszek Smuda po raz kolejny przystąpił do budowania solidnej defensywy na Euro 2012. Dotąd zajęcie to przypominało składanie domku z kart. Łukasz Piszczek, mistrz Niemiec z Borussią Dortmund, jeden z najlepszych prawych obrońców Bundesligi, został zdyskwalifikowany przez PZPN za udział w aferze korupcyjnej. Damien Perquis, obrońca Bordeaux, który nie zna języka polskiego, ale ma polską babcię, wciąż czekał na paszport. Lewy obrońca Werderu Brema Sebastian Boenisch leczył ciężką kontuzję… Zdesperowany Smuda wysłał więc powołanie dla 25-letniego Kamila Brozia z Widzewa, byłby to jego debiut. Ale i on doznał kontuzji. W tej sytuacji sprawę wzięli w swoje ręce starsi piłkarze. „Trenerze, niech pan nie czeka, niech pan dzwoni do Wasyla natychmiast”. Smuda się opierał. „Wasyla”, czyli Marcina Wasilewskiego z Anderlechtu Bruksela nie cenił wysoko. Pracował z nim w Lechu Poznań i znał jego zabawowy charakter. „Trenerze, to dziś już inny chłopak” – nalegali piłkarze. Przekonywali Smudę, że po tragicznym złamaniu nogi, po którym Wasilewski przez półtora roku heroicznie walczył o powrót do sportu, stał się też innym człowiekiem. Warto słuchać Franciszek Smuda uległ. Zadzwonił. Wasilewski oszalał z radości. Ubłagał działaczy Anderlechtu, że musi jechać do Polski. Selekcjoner powitał go pogardliwym żartem o kleju do butów, który powinien przywieźć z sobą, by piłka na boisku słuchała się jego nóg. „Wasyl” bardzo się jednak przydał.W prestiżowym meczu towarzyskim w Gdańsku z Niemcami zremisowaliśmy 2:2. W tym samym spotkaniu debiutował Perquis, który w końcu dostał paszport. W ostatnią środę przeciw Portugalii na inaugurację Stadionu Narodowego w Warszawie zagrali obaj na środku obrony. Powstrzymali Naniego i Cristiano Ronaldo, których nogi warte są ok. 150 mln euro. Epizod z Wasilewskim pokazuje, że Smuda słucha opinii swoich graczy. Może jest piłkarskim Nikodemem Dyzmą, jak ogłosił swego czasu bramkarz Fiorentiny Artur Boruc, ale na pewno nie dyktatorem i zamordystą. Ma też intuicję, która zwykle go nie zawodzi. Kiedy wybierał na kapitana Kubę Błaszczykowskiego, wszyscy załamywali ręce, że stawia na najgrzeczniejszego, żeby uniknąć kłopotów i sporów w reprezentacji. Tymczasem to właśnie najgrzeczniejszy kieruje dziś kolegami z drużyny. Pomocnik Borussii Dortmund wie, że taka szansa, by przejść do piłkarskiej nieśmiertelności, jak Euro 2012, może się nie powtórzyć. Wbija do głów kolegom z kadry, że warto temu podporządkować wszystko. Jest uparty i zdecydowany. Gdy charyzmatyczny trener Borussii Juergen Klopp posadził go na ławce rezerwowych, zagroził odejściem z klubu. Wielu polskich graczy w takiej sytuacji nawet by się nie odezwało. Bo nawet grzanie ławki w zespole mistrza Niemiec to odważne marzenie. Błaszczykowski nie odpuścił, doczekał szansy gry od Kloppa i w rundzie wiosennej podbija Bundesligę. Czy będzie tak skuteczny podczas meczów na Euro 2012? Na pewno ma takie ambicje. I charakter. Kuba jest człowiekiem grzecznym, ale też z natury niezdolnym do przebalangowania kariery jak wielu jego rówieśników. Ma w kadrze autorytet. W jego ślady poszedł Ludovic Obraniak, który był rezerwowym w Lille, a po przejściu do Bordeaux zaczął błyszczeć w lidze francuskiej. To Błaszczykowski pierwszy zganił Roberta Lewandowskiego, kiedy po spotkaniu z Litwą skrytykował taktykę wybraną przez Smudę. 23-letni Lewandowski jest największą gwiazdą zespołu narodowego, jego postępy w Bundeslidze są wręcz oszałamiające, w tym sezonie jest jednym z najlepszych napastników w wielkich ligach Europy. Ale nic nie daje mu prawa do publicznego atakowania selekcjonera – uznał kapitan drużyny. – Piłkarze Smudy znają jego ograniczenia – opowiada jeden z dziennikarzy podróżujących za kadrą na wszystkie mecze i zgrupowania. – Wiedzą, że nie jest wybitnym strategiem, ale przede wszystkim motywatorem. Wiedzą, że Smuda to nie Beenhakker, nie wymyśli genialnego planu, dzięki któremu reprezentacja Polski zadziwi Europę. Ale chce sukcesu na Euro 2012 tak samo jak oni. Boruc niepotrzebny Smuda nie ustępuje graczom we wszystkim. W sprawie Artura Boruca jest nieprzejednany. Dosłownie wściekł się na Wojciecha Szczęsnego, gdy w jednym z wywiadów uznał za numer jeden w Polsce bramkarza Fiorentiny. – Numerem jeden jest ten, kto broni w kadrze. A w kadrze bronisz ty. Zapamiętaj to sobie – powiedział Szczęsnemu. Jeszcze przed meczem z Portugalią Szczęsny, Błaszczykowski i Dariusz Dudka upominali się o Boruca. Dla wszystkich jest jasne, że jego klasa i popularność przydałyby się drużynie. Mógłby w niej być chociaż bramkarzem numer dwa. A Szczęsny w swoim Arsenalu Londyn przeżył w tym roku kilka wpadek, takich jak utrata ośmiu goli na Old Trafford z Manchesterem United lub niedawno czterech w Mediolanie w boju o ćwierćfinał Ligi Mistrzów z AC Milan. 22-latek robi oczywiście co może, by nie powtórzyć tych „osiągnięć”. Z Portugalią znów wypadł świetnie. Ale jeśli dozna kontuzji. Co wtedy? Na Euro 2012 numerem jeden w bramce byłby Łukasz Fabiański, który od roku w Arsenalu siedzi na ławce rezerwowych. Boruc, największy polski bohater mundialu w Niemczech i Euro 2008, wyleciał z kadry Smudy przed rokiem za karę, po tournée w USA. Selekcjoner wyrzucił wtedy dwie ikony tej drużyny: bramkarza Fiorentiny i Michała Żewłakowa (101 meczów w drużynie narodowej) za picie wina na pokładzie samolotu (podczas powrotu do kraju). – Nie będzie piwka, nie będzie winka, nie będzie nic – mówił Smuda. Wtedy właśnie Boruc nazwał go za to Dyzmą. Selekcjoner obraził się śmiertelnie. Nic nie zdziałał nawet najwybitniejszy polski piłkarz Zbigniew Boniek. Radził Smudzie kilka razy, by nie rezygnował z gwiazdy włoskiej Fiorentiny. Czy Franciszek Smuda popełnił błąd? Przecież rywalizacja Boruca ze Szczęsnym byłaby korzystna dla drużyny narodowej. Czy poszedł na łatwiznę, widząc w roli bramkarza numer dwa Fabiańskiego? Selekcjoner wie jednak, że Boruc to bomba, w każdej chwili gotowa do wybuchu. Dziś bramkarz deklaruje, że chciałby porozmawiać ze Smudą, pogodzić się i grać na Euro 2012. Ale wszyscy wiedzą, że to egocentryk. Miejsca na ławce nie zaakceptuje. Gdyby przegrał rywalizację ze Szczęsnym, mogłoby dojść w kadrze do rozłamu. Smuda przypomina, że bramkarz Fiorentiny jest zupełnie nieprzewidywalny także na boisku. To prawda, że był bohaterem na mundialu w Niemczech i mistrzostwach Europy w Austrii, ale potem zawalił drużynie Beenhakkera eliminacje do mistrzostw świata w 2010 roku. Po meczu z Portugalią pytany po raz setny o Boruca Smuda powiedział: „Bardzo go cenię i lubię, ale nie jest nam potrzebny”. Taki żart Jak widać, nie tylko trener słucha piłkarzy, ale i oni jego. To małżeństwo z rozsądku, co najmniej do Euro. Bo Smuda wyznał niedawno, że po mistrzostwach odejdzie, nawet jeżeli zakończą się sukcesem jego drużyny. Dlaczego? Może po prostu nie wytrzymuje presji. W razie niepowodzenia cała frustracja wyleje się właśnie na niego. Tłumaczył to ostatnio selekcjoner Ukrainy Oleg Błochin: „Jeśli Euro 2012 przegra Holender Dick Advocaat, wyjedzie sobie z Rosji, tymczasem ja i Smuda będziemy skazani na życie w kraju, wśród kibiców, którzy nigdy nie przebaczą nam porażki”. Presja towarzyszy Smudzie od dawna. Stawiane są otwarcie pytania o jego kompetencje, kim jest dla polskiej piłki – trenerem przywódcą czy faktycznie piłkarskim Dyzmą, w którego osobie skupiają się wszystkie wady futbolowego środowiska? Wiadomo, że akcje PZPN w oczach opinii publicznej sięgają dna, a Smuda jest przecież pracownikiem tego związku. W jakimś stopniu spadła więc i na niego niechęć kibiców. Franciszek Smuda nazywany jest też selekcjonerem z woli ludu, bo to kibice 29 października 2009 r. wymogli na Grzegorzu Lacie tę decyzję. W polskiej lidze odnosił niekwestionowane sukcesy. Tylko jemu udało się wprowadzić nasz klub do Ligi Mistrzów. Budzi spore kontrowersje, bo nie stroni od stwierdzeń dosadnych. Bywa rubaszny, nawet wulgarny, popełnia gafę za gafą, a przede wszystkim dziwacznie mówi po polsku. Jego odpowiedź na zarzuty Boruca była wręcz szokująca. „Bo ja nie jestem miękkim ch… robiony. Nie padam na kolana, nie lamentuję. Ja jestem Smuda. Mam swój charakter i dzięki temu dotrę do celu”. Kiedy pracował w klubach, miał kontakt przede wszystkim z mediami sportowymi. Rzucił jakiś żart lub nawet palnął gafę i dziennikarze go za to uwielbiali. W kadrze jest inaczej. Ma na głowie tłum mediów ogólnopolskich czyhających na każdy jego błąd czy przejęzyczenie. Jak wtedy, gdy nazwał reprezentację Rosji „Związkiem Radzieckim”, a Niemców „farbowanymi lisami” (ze względu na liczbę naturalizowanych piłkarzy). Obrońcy selekcjonera tłumaczą, że ma taki język, bo pół życia spędził za granicą. Grał w USA i Niemczech, w Turcji pracował jako trener. Kiedyś w Widzewie przyszedł na trening, mówiąc do piłkarzy: – Muszę nauczyć się języka. – Polskiego? – zapytał żartem Maciej Szczęsny, ojciec Wojciecha. –Nie, hiszpańskiego – odparł Smuda. Maciej Szczęsny wspomina to z uśmiechem i przyznaje, że nie zawsze rozumiał to, co mówił do niego Smuda. Co nie przeszkadza mu uznawać go za bezdyskusyjny numer jeden wśród trenerów. Czy to samo będą myśleć miliony Polaków po Euro 2012? Wieża Babel Ryzyko jest duże. Bo po 2,5 roku pracy Smudy z kadrą jedna kontuzja – na przykład Lewandowskiego, Błaszczykowskiego bądź Szczęsnego – może zawalić tę delikatną konstrukcję pod szyldem „Drużyna na Euro 2012”. Nasz futbol jest pogrążony w kryzysie niemal od ćwierć wieku. Ostatnim trenerem, któremu udało się wyjść z grupy na wielkiej imprezie, był Antoni Piechniczek na mundialu w Meksyku. Od 1986 r. reprezentacja Polski albo przegrywała eliminacje, albo dostawała lanie już na starcie imprezy finałowej: tak było z drużynami Jerzego Engela, Pawła Janasa i Leo Beenhakkera. Gdy Smuda został selekcjonerem, wiadomo było, że stworzyć zespołu najwyższej klasy nie ma z czego. Obiecywał kadrę z polskich graczy, wyrzekał się tego, co robili poprzednicy, mówił, że nie będzie u niego Olisadebów i Guerreirów. Teraz brzmi to jak ironia. Kadra przypomina wieżę Babel. Trener postawił na kilku graczy nieznających polskiego: to Eugen Polanski, który w młodzieżowych drużynach bronił barw Niemiec, Sebastian Boenisch, który kiedyś deklarował, że mógłby grać dla innego kraju niż Niemcy, albo urodzeni we Francji Perquis oraz Obraniak (debiutował u Beenhakkera). Sam selekcjoner mówił alegorycznie o naszej piłce jak o spróchniałej desce pękającej pod własnym ciężarem. Dziś reprezentacja Polski jest na 70. miejscu w rankingu FIFA, najniżej z 16 drużyn biorących udział w mistrzostwach. Dla porównania rywale z naszej grupy uchodzącej za najłatwiejszą w turnieju: Rosja jest na 13., Grecja 14., a Czechy na 29. miejscu. Czy to znaczy, że mamy najgorszy zespół? Chyba nie. W talii Smudy jest kilku graczy klasy europejskiej. A poza tym większość gra w swoich klubach. Kadrowicze Janasa czy Beenhakkera to byli w dużej części notoryczni rezerwowi. Smuda ma pod tym względem ogromny komfort. Nie ma wariatów Po meczu z Portugalią plan jest jasny. Każdy z kadrowiczów dostał indywidualny program przygotowań od Euro od nowego fizjologa Irlandczyka Barry’ego Solana. Ale nawet przy tej okazji wybuchł skandal. PZPN i Smuda przedstawili Irlandczyka jako osobę, która doprowadziła Turcję do półfinału Euro 2008. Okazało się jednak, że fizjologiem tamtej drużyny był Scott Piri. Smuda wykręcił się odpowiedzią, że najwyraźniej Solana nie było na tureckiej liście płac. Kto ma rację? Ale to niejedyny kłopot. Sposób pracy trenera ostro zaatakował polski fizjolog prof. Jan Chmura. Przekonuje, że na ostatnim zgrupowaniu w Austrii powinien być cały sztab specjalistów od przygotowania fizycznego. A każdy piłkarz powinien mieć dopasowane obciążenia treningowe do potrzeb zespołu. – Pan Smuda zdaje się tego nie rozumieć – powiedział w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”. Co będzie dalej? Do maja gracze mają pracować według wskazówek nowego fizjologa, potem spotkają się ze Smudą w Hiszpanii lub Turcji. Planowane są odpoczynek, integracja i tylko leciutkie treningi. Ciężkie zaczną się w Lienz w austriackim Tyrolu w drugiej połowie maja. Zgrupowanie potrwa 13 dni. Kadra rozegra ostatnie mecze z Łotwą i Słowacją. Tam Smuda ogłosi skład na Euro 2012. Potem powrót do Warszawy i już tylko sparing z Andorrą na stadionie Legii tuż przed startem mistrzostw i bojem z Grekami. Polacy zamieszkają w centrum stolicy, w hotelu Hyatt, by jak tłumaczy Smuda, być blisko fanów i cieszyć się atmosferą mistrzostw. Tylko czy będzie z czego się cieszyć? Czy drużyna sprosta presji? Może potrzebny jest psycholog? Selekcjoner wykluczył taką potrzebę. – Nie, bo nie mam w drużynie wariatów – powiedział w swoim stylu.
Więcej możesz przeczytać w 10/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.