Film "Big Lebowski" jest trochę niedostępny, ale zadanie kina polega na tym, by zapoznawać nas z obcymi światami
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, mamy kolejny film lubianych w Polsce twórców - braci Coen - "Big Lebowski". Zastanawiam się jednak, czy jest szansa, abyśmy mogli go naprawdę dobrze zrozumieć. Dużą rolę odgrywa w nim kręgielnia, instytucja rozrywkowa charakterystyczna dla Ameryki, ale raczej nieznana w Polsce. Podejrzewam, że o kręglach wiemy równie mało jak o baseballu. Czy bez tego zrozumiemy finezyjnie ironiczny świat nowego filmu braci Coen?
Zygmunt Kałużyński: - Zrozumieć rzeczywiście trudno, ale można odczuć, o co chodzi. Istotnie, Amerykanie są maniakami na punkcie tych dwóch sportów, które pan wymienił. Ja nawet, kiedy zdarzyło mi się być w Stanach Zjednoczonych, zetknąłem się z baseballem, bo mój przyjaciel Chester zaprowadził mnie na mecz, na który trzeba było rezerwować bilety pół roku wcześniej. Siedział z wypiekami na twarzy, dygocąc z podniecenia, a ja nie mogłem pojąć i do tej pory nie rozumiem, o co chodziło. Tam się nic nie działo! Ktoś rzucał piłkę, ktoś inny usiłował ją odbić i to nie wychodziło, nie wychodziło, nie wychodziło. I za każdym razem, kiedy nie wychodziło, dwa tysiące Amerykanów podnosiło się z miejsc z wyciem radości bądź niepokoju. Wreszcie udało się trafić piłkę, wszyscy zaczęli biegać po boisku, ale po chwili bieganina się skończyła. I znów publiczność i mój przyjaciel Chester zareagowali kwikiem radości, po czym ponownie zaczęto próbować uderzać w piłkę i to nie wychodziło. Długo rozmawiałem z Chesterem, on zaś nawet nabył dla mnie aż trzy pisma sportowe, w których była mowa o mistrzach baseballu. Wtedy nie zrozumiałem, do tej pory nie rozumiem i już nigdy nie zrozumiem.
TR: - Zasady gry w kręgle są jednak łatwiejsze. Poza tym są one znane w Polsce, mimo że nie ma kręgielni, czyli obiektów przeznaczonych do wspólnej szalonej gry. Pamiętam, że kiedy byłem małym chłopcem, miałem drewniane kręgle i kule. W zabawie chodziło o to, żeby toczącą się kulą przewrócić wszystkie kręgle.
ZK: - Kręgle to połączenie gry zręcznościowej z hazardową, dlatego że - co prawda - od rzutu kulą dużo zależy, ale nawet mistrz nigdy nie może przewidzieć, czy przewrócą się wszystkie kręgle, bo tak szeroko są rozstawione. Krótko mówiąc: owszem, trzeba umieć rzucić, lecz jest w tym również hazard niczym w ruletce. Film rozgrywa się w takim klimacie. Widzimy galerię typów, nie zawsze dla nas zrozumiałych, przewijających się czasem tylko przez parę minut.
TR: - Właśnie, filmy braci Coen słyną z tego, że obfitują w genialne epizody i malownicze postacie drugoplanowe.
ZK: - Widzi pan, to jest przypadek tego filmu. Bracia Coenowie są tzw. cudownymi dziećmi Hollywoodu.
TR: - Jak Spielberg?
ZK: - Tak jest. To ciekawe, że dwie największe siły w obecnym kinie amerykańskim to młodzieżowi kinomani-amatorzy, którzy wzięli się do kręcenia i doszli do nieprawdopodobnych sukcesów. Coenowie dostali na przykład Złotą Palmę w Cannes za "Bartona Finka" i mają całą szufladę Oscarów za "Fargo". Tymczasem wszystko, co robią, można by określić jako parodie wielkich gatunków amerykańskich zrobione na serio. Na przykład "Hudsucker Proxy" to historia młodego człowieka, który z trudem robi karierę i udaje mu się. "Fargo" jest zaś mrocznym kryminałem z czarnych czasów. "Big Lebowski" też nawiązuje do wielkiej tradycji klasycznego kina amerykańskiego...
TR: - Ale czy na pewno do tradycji kina? Czy czasem nie jest to raczej pastisz powieści Chandlera?
ZK: - Oczywiście, że tak, ale nie tylko. Zrewidowano tutaj dwa mity amerykańskie. Pierwszy to rewolucja hippisowska z roku 1968, bo bohater naszego filmu, grany przez Jeffa Bridgesa, to stary bitnik, który mimo upływu lat wcale się nie zmienił; do tej pory jest łachudrą, całe życie spędza w kręgielni...
TR: - To hippisi spędzali życie w kręgielniach? A mnie się wydawało, że łączyli się w komuny, kochali naturę, a utrzymywali się ze sprzedaży wisiorków i koralików.
ZK: - No właśnie, Jeff Bridges przyznaje, że nie ma już tego jego świata i dlatego musi się schronić w kręgielni. Jego życie polega teraz na tym, że pija russian mix, czyli wódkę z jakimiś świństwami, i pali marihuanę; to właściwie jest całe jego życiowe zajęcie.
TR: - Ale zostaje wplątany w intrygę kryminalną i w ten sposób pojawia się motyw Chandlera.
ZK: - Druga część parodii nawiązuje do Chandlera i głośnych czarnych filmów lat 40. i 50., których wielkim reprezentantem był Humphrey Bogart. Dla tego okresu, który był czasem rooseveltowskiego zrywu demokratycznego, typowa była krytyka zepsucia bogatych sfer. W powieściach Chandlera mamy do czynienia z milionerami popełniającymi paskudne zbrodnie. Tutaj też mamy coś podobnego: nasz hippis Lebowski ma imiennika, ten zaś jest jego absolutnym przeciwieństwem; on właśnie reprezentuje świat bogartowski - kaleki milioner w pałacu, którego końca nie widać, wmieszany w różne porachunki i otoczony maniakami; na przykład jego córka zajmuje się kręceniem filmów pornograficznych i jest malarką kierunku, który nazywa stylem waginalnym. Stary Lebowski był zobowiązany zapłacić jakieś pieniądze, nasyłają na niego dwóch oprychów, żeby wymusić gotówkę. Ale oni mylą nazwiska i trafiają na naszego Lebowskiego. Dlatego te dwa światy się spotkały.
TR: - Ale, panie Zygmuncie, kiedy pan opowiada fabułę tego filmu, brzmi ona podobnie do większości produkcji amerykańskich. Obrazy braci Coen zawsze jednak wyraźnie wyróżniają się na tle reszty filmów zza oceanu. Nie tylko jakością, ale także pewnym smaczkiem, który powoduje, że raczej niechętnie nastawiona do Hollywoodu inteligencja europejska wybrała sobie obu braci na swoich pieszczoszków do głaskania po główkach.
ZK: - Ich filmy inaczej są odczuwane w Ameryce niż u nas. Tam jest to nawiązanie cokolwiek sentymentalne, lecz także zabawowe, do tradycji. W Europie jest to odwołanie się kulturowe...
TR: - ... o charakterze groteski?
ZK: - Tak, z tym, że jej czytelność zależy od wiedzy o tradycji kina amerykańskiego. Ten film w porównaniu z poprzednimi zrobionymi przez braci Coen jest jeszcze bardziej powikłany. W dodatku, jeśli się nie ma w żyłach owego świata kręgielni i jej klimatu, to się wielu rzeczy nie rozumie. Mimo że się trochę przy tym kręciłem, sam zauważam w filmie aluzje i postaci, które są dla mnie trudno uchwytne, a w Ameryce na pewno są od razu czytelne. "Big Lebowski" to może film trochę niedostępny, ale przecież zadanie kina właśnie na tym polega, by zapoznawać nas ze światami obcymi, niedostępnymi, biegunowo od naszego różnymi.
Zygmunt Kałużyński: - Zrozumieć rzeczywiście trudno, ale można odczuć, o co chodzi. Istotnie, Amerykanie są maniakami na punkcie tych dwóch sportów, które pan wymienił. Ja nawet, kiedy zdarzyło mi się być w Stanach Zjednoczonych, zetknąłem się z baseballem, bo mój przyjaciel Chester zaprowadził mnie na mecz, na który trzeba było rezerwować bilety pół roku wcześniej. Siedział z wypiekami na twarzy, dygocąc z podniecenia, a ja nie mogłem pojąć i do tej pory nie rozumiem, o co chodziło. Tam się nic nie działo! Ktoś rzucał piłkę, ktoś inny usiłował ją odbić i to nie wychodziło, nie wychodziło, nie wychodziło. I za każdym razem, kiedy nie wychodziło, dwa tysiące Amerykanów podnosiło się z miejsc z wyciem radości bądź niepokoju. Wreszcie udało się trafić piłkę, wszyscy zaczęli biegać po boisku, ale po chwili bieganina się skończyła. I znów publiczność i mój przyjaciel Chester zareagowali kwikiem radości, po czym ponownie zaczęto próbować uderzać w piłkę i to nie wychodziło. Długo rozmawiałem z Chesterem, on zaś nawet nabył dla mnie aż trzy pisma sportowe, w których była mowa o mistrzach baseballu. Wtedy nie zrozumiałem, do tej pory nie rozumiem i już nigdy nie zrozumiem.
TR: - Zasady gry w kręgle są jednak łatwiejsze. Poza tym są one znane w Polsce, mimo że nie ma kręgielni, czyli obiektów przeznaczonych do wspólnej szalonej gry. Pamiętam, że kiedy byłem małym chłopcem, miałem drewniane kręgle i kule. W zabawie chodziło o to, żeby toczącą się kulą przewrócić wszystkie kręgle.
ZK: - Kręgle to połączenie gry zręcznościowej z hazardową, dlatego że - co prawda - od rzutu kulą dużo zależy, ale nawet mistrz nigdy nie może przewidzieć, czy przewrócą się wszystkie kręgle, bo tak szeroko są rozstawione. Krótko mówiąc: owszem, trzeba umieć rzucić, lecz jest w tym również hazard niczym w ruletce. Film rozgrywa się w takim klimacie. Widzimy galerię typów, nie zawsze dla nas zrozumiałych, przewijających się czasem tylko przez parę minut.
TR: - Właśnie, filmy braci Coen słyną z tego, że obfitują w genialne epizody i malownicze postacie drugoplanowe.
ZK: - Widzi pan, to jest przypadek tego filmu. Bracia Coenowie są tzw. cudownymi dziećmi Hollywoodu.
TR: - Jak Spielberg?
ZK: - Tak jest. To ciekawe, że dwie największe siły w obecnym kinie amerykańskim to młodzieżowi kinomani-amatorzy, którzy wzięli się do kręcenia i doszli do nieprawdopodobnych sukcesów. Coenowie dostali na przykład Złotą Palmę w Cannes za "Bartona Finka" i mają całą szufladę Oscarów za "Fargo". Tymczasem wszystko, co robią, można by określić jako parodie wielkich gatunków amerykańskich zrobione na serio. Na przykład "Hudsucker Proxy" to historia młodego człowieka, który z trudem robi karierę i udaje mu się. "Fargo" jest zaś mrocznym kryminałem z czarnych czasów. "Big Lebowski" też nawiązuje do wielkiej tradycji klasycznego kina amerykańskiego...
TR: - Ale czy na pewno do tradycji kina? Czy czasem nie jest to raczej pastisz powieści Chandlera?
ZK: - Oczywiście, że tak, ale nie tylko. Zrewidowano tutaj dwa mity amerykańskie. Pierwszy to rewolucja hippisowska z roku 1968, bo bohater naszego filmu, grany przez Jeffa Bridgesa, to stary bitnik, który mimo upływu lat wcale się nie zmienił; do tej pory jest łachudrą, całe życie spędza w kręgielni...
TR: - To hippisi spędzali życie w kręgielniach? A mnie się wydawało, że łączyli się w komuny, kochali naturę, a utrzymywali się ze sprzedaży wisiorków i koralików.
ZK: - No właśnie, Jeff Bridges przyznaje, że nie ma już tego jego świata i dlatego musi się schronić w kręgielni. Jego życie polega teraz na tym, że pija russian mix, czyli wódkę z jakimiś świństwami, i pali marihuanę; to właściwie jest całe jego życiowe zajęcie.
TR: - Ale zostaje wplątany w intrygę kryminalną i w ten sposób pojawia się motyw Chandlera.
ZK: - Druga część parodii nawiązuje do Chandlera i głośnych czarnych filmów lat 40. i 50., których wielkim reprezentantem był Humphrey Bogart. Dla tego okresu, który był czasem rooseveltowskiego zrywu demokratycznego, typowa była krytyka zepsucia bogatych sfer. W powieściach Chandlera mamy do czynienia z milionerami popełniającymi paskudne zbrodnie. Tutaj też mamy coś podobnego: nasz hippis Lebowski ma imiennika, ten zaś jest jego absolutnym przeciwieństwem; on właśnie reprezentuje świat bogartowski - kaleki milioner w pałacu, którego końca nie widać, wmieszany w różne porachunki i otoczony maniakami; na przykład jego córka zajmuje się kręceniem filmów pornograficznych i jest malarką kierunku, który nazywa stylem waginalnym. Stary Lebowski był zobowiązany zapłacić jakieś pieniądze, nasyłają na niego dwóch oprychów, żeby wymusić gotówkę. Ale oni mylą nazwiska i trafiają na naszego Lebowskiego. Dlatego te dwa światy się spotkały.
TR: - Ale, panie Zygmuncie, kiedy pan opowiada fabułę tego filmu, brzmi ona podobnie do większości produkcji amerykańskich. Obrazy braci Coen zawsze jednak wyraźnie wyróżniają się na tle reszty filmów zza oceanu. Nie tylko jakością, ale także pewnym smaczkiem, który powoduje, że raczej niechętnie nastawiona do Hollywoodu inteligencja europejska wybrała sobie obu braci na swoich pieszczoszków do głaskania po główkach.
ZK: - Ich filmy inaczej są odczuwane w Ameryce niż u nas. Tam jest to nawiązanie cokolwiek sentymentalne, lecz także zabawowe, do tradycji. W Europie jest to odwołanie się kulturowe...
TR: - ... o charakterze groteski?
ZK: - Tak, z tym, że jej czytelność zależy od wiedzy o tradycji kina amerykańskiego. Ten film w porównaniu z poprzednimi zrobionymi przez braci Coen jest jeszcze bardziej powikłany. W dodatku, jeśli się nie ma w żyłach owego świata kręgielni i jej klimatu, to się wielu rzeczy nie rozumie. Mimo że się trochę przy tym kręciłem, sam zauważam w filmie aluzje i postaci, które są dla mnie trudno uchwytne, a w Ameryce na pewno są od razu czytelne. "Big Lebowski" to może film trochę niedostępny, ale przecież zadanie kina właśnie na tym polega, by zapoznawać nas ze światami obcymi, niedostępnymi, biegunowo od naszego różnymi.
Więcej możesz przeczytać w 47/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.