Ta paranoja ma się w Polsce bardzo dobrze i – obawiam się – że to ona pomału zacznie wyznaczać polityczny mainstream. Nie chodzi tylko o trwałość i żywotność Kaczyńskiego, chodzi o trwałość i żywotność społecznych i kulturowych warunków, dzięki którym polityka rozumiana jako pewna wersja religijno- martyrologicznej dewocji będzie się mogła rozwijać i umacniać niezależnie od tego, jak zmienni będą jej bohaterowie i obiekty narodowej histerii. Dlaczego tak myślę? Bo grunt pod taką polityczną przyszłość budują wszystkie rządzące dotąd partie, z PO jako naczelną siłą. Można nawet powiedzieć, że układ PO-PiS jest nader silny. Platforma robi bowiem bardzo wiele, by utrwalić podłoże kulturowe i społeczne, które rodzi zwolenników PiS. Nie wiem tylko, czy robi tak świadomie, z ignorancji, czy ze strachu?
Kulturowymi i społecznymi czynnikami, które składają się na udaną reprodukcję warunków, dzięki którym dewocyjno-martyrologiczna polityka PiS ma się dobrze, jest zarówno struktura politycznych priorytetów PO (widowiska sportowe), strach przed Kościołem, jak i kompletna obojętność wobec edukacji i kultury. To dzięki Platformie Obywatelskiej widowisko sportowe urosło do rangi ważnego publicznego wydatku, a kibol do miana podmiotu politycznego. To „usportowienie" polityki (które ze sportem ma tyle wspólnego, ile religia z religijnością Kaczyńskiego) stanie się szczególnie widoczne po Euro 2012, gdy będziemy liczyć straty i budować ideologię usprawiedliwiającą potężne wydatki, dzięki którym umocniła się klasa działaczy i kiboli, która przy następnych wyborach chętnie będzie zasilać Prawo i Sprawiedliwość.
Drugą sprawą jest Kościół, a właściwie kler jako nowy typ klasy politycznej. Przeciętny proboszcz i katecheta jest ideowym wychowankiem biskupa Michalika, ojca Rydzyka i Jarosława Kaczyńskiego. Większość święcie wierzy w zamach, polską martyrologię, żydowską zachłanność i wielkość PiS jako formacji, która za „duchowe" wsparcie zwiększy pulę przywilejów Kościoła. I sączy tę wiarę wiernym. PO Kościół wspiera. Przywileje również. Bo nie chodzi o likwidację Funduszu Kościelnego, z którą hierarchowie sobie poradzą ( już dziś ogłoszono „podwójne komunie”, tak jak są „podwójne pogrzeby”), lecz o „rząd dusz”. Istotą władzy Kościoła nie jest bowiem tylko jego siła ekonomiczna i polityczna, ale monopol „wychowawczy” i kulturowy. Kościół panuje nad mentalnością, uczy bezwzględnego posłuszeństwa, irracjonalizmu i konserwatyzmu; lekcje katechezy są jak ciemny korytarz, który wprowadza w świat, gdzie nie ma debaty, gdzie etyka i racjonalność zastąpione są bezmyślnością i posłuszeństwem. Jak napisał ktoś w „Polityce”, katecheza rodzi albo ultrakatolików, albo ultraantyklerykałów. Nieprawda. Katecheza rodzi hipokrytów, a jednocześnie niesamodzielność intelektualną w sprawach wartości. Wystarczy deklarować, że są one „ważne i nasze”, by być w porządku. Ludzie, którzy stoją wokół Kaczyńskiego, potrafią wykrzykiwać, „co ważne”, bo tak nauczyli ich Kościół i wódz, ale nie potrafią o tym rozmawiać.
Trzecią sprawą jest edukacja. PO ją zupełnie odpuszcza. Młodzież ma orliki, msze i historię wykładaną na modłę XIX-wieczną, która wytwarza narodowe wydmuszki. Każda zmiana powoduje konserwatywny protest. Już dziś tłum przed Pałacem Prezydenckim upomina się o „tradycyjną historię", bo nowoczesna edukacja wydaje się zamachem na polską wersję patriotyzmu. Oczywiście, patriotyzmu à la PiS, bo Platforma boi się promować jakiś inny. I sądzę, że MEN ugnie się pod wpływem strajków i protestów, bo jest po to, by – na poziomie edukacji – tandem PO-PiS wzmacniać. By polska szkoła, tak jak polski Kościół, skutecznie odtwarzała warunki, dzięki którym dewocyjne formacje polityczne będą się miały dobrze.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.