Na balkonie honorowym, Jezus Maria, nawet tu ktoś mnie poznaje, pan poeta, jaki wstyd. A prezes ujął mnie sobą. Znany tu biznesmen, a delikatny i kulturalny, aż szkoda trochę, że nie na kulturę taki hojny. Wynik 6:4 dla gospodarzy – to jest coś! Były jednak dramaty i zmienne koleje losu. Jaś od początku lamentował: Koczur na boisko, czemu Koczur nie gra? I miał rację. Jak Koczur wszedł, to od razu wygrali.
Prezes wsadził w klub już wiele milionów, też w budowę pięknej sportowej szkoły, którą ze stadionu widać jak na dłoni. Chodzimy z nim po surowym jeszcze budynku, szkoła powinna być gotowa we wrześniu. Ale też są boiska ze sztuczną nawierzchnią, hale, hotel... Widać obok basen, już miejski, ale elegancki i nowy. To jest właśnie ta Polska w ruinie. Z prezesem mówimy o tej „ruinie", czyli jak Polska szybko się rozwija, o paranoi smoleńskiej, o monstrualnej bredni, która jednak może być groźna dla kraju. Potem przez chwilę z piłkarzami, już po prysznicu, paruje z nich zmęczenie, kulturalni często studenci, to też nowe.
*
Przy deptaku restauracja w obszernych zabytkowych podziemiach. Właściciel, błyskotliwy i serdeczny, tuczy mnie bez litości, kelnerki fruwają wokół jak motyle. „Proszę doprowadzić pana Tomasza do toalety" komenderuje. Upupiony, ale nie do końca, mówię: „Ale dalej to ja już sam”. Potem opowiada, że przedsiębiorcy nie narzekają na trudności przedsię-brania w Polsce, nawet na złe prawo czy na biurokrację, nauczyli się z tym żyć... Narzekają na brak ludzi do pracy. To główny teraz problem. Brakuje ludzi kompetentnych, pracowitych i uczciwych. Jeśli ktoś chce mieć dobrych pracowników, musi sam ich wykształcić lub dokształcić, tak słabe są nasze szkoły. Dlatego bezrobocie jest u nas faktem, ale dosyć skomplikowanym.
*
Szukam szkoły, gdzie mam wykład i warsztaty. Licealistki pokazują: ten budynek podobny do więzienia. Jestem oburzony, jak można tak potraktować zabytkową architekturę. A tam przez kilka godzin udaje mi się utrzymać uwagę uczniów. Mój zgubny wpływ na polską młodzież trwa. Coś okropnego. W jednej z sal uchylają się drzwi, z brzegu w ławce siedzi dorodne dziewczę z biustem, który uparcie chce wyjść z niewoli skąpego stanika, w krótkiej spódniczce, w gęstym obłoku perfum. Ksiądz krąży po klasie jakby wodzony na pokuszenie, ostrożny, by nie zbłądzić. Co za czasy!
*
Nasza zimna wojna domowa tnie rodziny tasakiem. Liczne są małżeństwa, gdzie o polityce ani mru-mru, co ratuje przed rozwodem. Sąsiadka z pociągu do Warszawy mieszka na stałe w Berlinie, a teraz jedzie do rodziców. Mówi, że u nich czyta „Wprost" pod kołdrą, by nie dostali zawału. Czy nie są już po zawale, u nas było ich kilka. Źle też by się czuli po tekście, który spadł mi z internetu, opis katastrofy „Titanica’’ z dowodami, że to był spisek. Wedle smoleńskiej recepty nie ma wątpliwości, przypadkowe zderzenie z górą lodową nie było przypadkowe. W finale słyszane były dwa wybuchy. Wisława łapie się za głowę i pochyla się w sobie: „Czy my Polacy, nie jesteśmy trochę wariaci?”
*
W piekle wojny naszej jak anioły spływają wiersze Szymborskiej, tytuł pośmiertnego tomu „Wystarczy". Słyszę i widzę, jak Wisława mówi: „w y s t a r c z y”, a podkreśla to gestem ręki, którą potem łapie się za czoło i podpiera je dłonią. Zawsze tak robiła. Jaka ulga te wiersze, one uspokajają niepokój dookolny, a ognie naszej wojny domowej wykrzywiają bezradne pyski. Mówię o tej poezji do kamery. Jakaś babcia „wpiskuje się” w me słowa wózeczkiem na zakupy, to też poezja. Przypominam sobie kolację u Wisławy, rozmowy czasami o polityce. Wisława łapie się za głowę i pochyla się w sobie: „Czy my, Polacy, nie jesteśmy trochę wariaci?”. Autor jest poetą, prozaikiem, eseistą, reporterem i krytykiem literackim
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.