Na końcowej stacji okazało się, że cywilizacyjna lokomotywa z napisem Euro 2012 przyciągnęła także wagon problemów. Mistrzostwa w kopanej kilka lat temu zdawały się receptą na wszystkie bolączki. Kraj miał być pocięty siatką nowych dróg i autostrad, dworce, lotniska i hotele miały nas zmienić w Dubaj Zachodu, a tysiące orlików miały wychowywać następców Lubańskiego. Nawet jeśli rzeczywistość różni się od tej wizji (czasem znacznie), to i tak warto marzyć i mieć coś, wokół czego się ludzi jednoczy. Coś budującego zamiast destrukcyjnego, coś, co daje radość w miejsce paranoi, nieustannej krytyki i tropienia spisków. W tym sensie Euro okazało się projektem zwycięskim. Ale na samym końcu, jak to często bywa, rzeczywistość dopisuje swój rozdział, na który scenarzyści wpływu nie mają.
Po pierwsze, najbardziej piłkarski rząd Europy ma nie lada problem. Ukraiński partner w ostatnich miesiącach zamiast futbolu z sadystycznym upodobaniem uprawia damski boks. Już wiadomo, że piłkarskie święto odbędzie się w cieniu krat, za którymi Janukowycz posadził swoją polityczną rywalkę. Ale tak jak w słynnym urbanowskim „rząd się wyżywi" było mnóstwo cynizmu i okrutnej prawdy, tak w stwierdzeniu, że bojkot Euro zaboli prezydenta Ukrainy, jest sporo przesady. Janukowyczowi nikt wejściówki na stadion nie zabierze. Finał mistrzostw i tak obejrzy z honorowej loży. I czy Barroso z Westerwellem zbojkotują jego zaproszenie teraz, czy po mistrzostwach – dla łamiącego prawa i demokrację prezydenta nie ma to większego znaczenia. Więc między bajki włożyć trzeba wizje, w których Wiktor Janukowycz wyje i nie śpi po nocach, bo finału nie obejrzy z Angelą Merkel.
Po drugie, nie wierzę w bojkoty totalne. Niemcom nie pasuje przyjazd na Ukrainę, więc nie pojadą. Ale przyjedzie kto inny. Towarzystwo do loży zawsze się znajdzie. Z Unii albo i spoza. Kłopotów z frekwencją nie będzie. Zresztą ten nagły atak niemieckiej miłości do Julii Tymoszenko z kilometra zalatuje fałszem. Jakoś o uwięzionej byłej premier rządzący w Berlinie przypomnieli sobie akurat wtedy, kiedy się wystraszyli, że w tej sprawie przelicytuje ich opozycja. Jakoś nie byli równie radykalni ani nie nawoływali do bojkotu, kiedy sąd z naruszeniem minimalnych reguł uczciwego procesu wtrącał do celi polityka. Za decyzję polityczną. W całym cywilizowanym świecie taki proces ruszyłby przed Trybunałem Stanu, a nie sądem karnym. Ale w tamtym czasie radykalny kurs wobec Ukrainy nie był Niemcom potrzebny. Podobnie jak nie czuli nagłej potrzeby bojkotu Kremla, kiedy ten pakował do łagru Michaiła Chodorkowskiego.
Po trzecie, do bojkotu najgłośniej nawołuje PiS. Panowie! Widziały gały, co brały! Wiedzieliście doskonale, z kim wchodzicie w spółkę, to za waszych rządów rozstrzygała się bitwa o Euro i wygraliśmy wyścig. To wasz minister ściskał się w tańcu radości najpierw z prezesem Listkiewiczem, a potem z ukraińskimi wspólnikami. Więc jak wam do tej pory nic nie przeszkadzało, to teraz trzeba tę żabę zjeść do końca. Faktem pozostaje, że drużyna Tuska mecz z Ukrainą mogła rozegrać nieco sprawniej. Prominentnym politykom tej partii warto przypomnieć, jak kilka miesięcy temu mrugali do dziennikarzy znacząco i z tajemniczą miną dawali znać, że w sprawie księżniczki rewolucji scenariusz pt. „Wolność" już jest napisany (oczywiście przez nich ) i tylko kwestią czasu jest szczęśliwy finał tej ponurej historii. Dziś widać, że wyszły z tego nici.
Na samym końcu warto przypomnieć, że te mistrzostwa są dla ludzi. Politycy chcą się wyłącznie ogrzać w blasku gigantycznego widowiska. Więc jak chcą bojkotu, to niech zostają w domu. Niech mecze oglądają w telewizji. Ale niech swoim jazgotem nie psują święta tym, którzy długo na nie czekali. Niech się po prostu raz nie pchają tam, gdzie ich nikt nie chce.
Autor jest dziennikarzem, redaktorem naczelnym „Faktów" TVN
www.wprost.pl - tutaj znajdziesz wszystkie felietony Kamila Durczoka
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.