Gdyby się dobrze zastanowić, od tego wszystko się zaczęło. Premier pomyślał, że coś zrobi – i właśnie nie zrobił. Potem już poszło z górki. Pomyślał sobie „autostrady" albo „likwidacja kuratoriów”, albo „przyjazne państwo”, ale jakoś mu się tak przestało szczęścić. Co by się do jakiegoś dzieła nie zabrał, to mu zaraz ten wygolony sędziowski łeb stawał przed oczami. I premier tylko machał ręką. A tam, nie warto. Howard Webb odebrał Donaldowi Tuskowi to, co najważniejsze w chromosomach polityka. Przekonanie o własnej wszechwładzy. Owszem, w ramach rekompensaty Tusk pobawił się trochę panem Schetyną albo panem Kwiatkowskim, albo panem Drzewieckim. Nawet poprztykał się trochę z tzw. kibolami. Pokonał PiS. Pojeździł busem. Stawiał groźne miny. Zawsze coś, ale Webba nikt mu jednak nie zastąpił. Premier chwieje się jak polski piłkarz w 70. minucie meczu.
Nie ma nadziei? Jest! Nasi ukraińscy koledzy od Euro, którzy dręczą Julię Tymoszenko, mogliby sobie chyba i z Webbem poradzić. Mamy powody, by sądzić, że nasz rząd nie zrobi niczego, co mogłoby popsuć stosunki polsko-ukraińskie.
Autor jest publicystą, historykiem. Nie jest poetą
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.