Jerzy Turowicz (1912-1999)"Nigdy nie kłamaliśmy, ale też nigdy nie uważaliśmy się za samobójców, którzy zawsze muszą powiedzieć całą prawdę" - wspominał Jerzy Turowicz w rozmowie z Jackiem Żakowskim.
Na fali panegirycznych tekstów o twórcy "Tygodnika Powszechnego" warto przypomnieć, że o wielkości Jerzego Turowicza nie decydowało stawianie nieprzejednanego oporu, lecz umiejętność zawierania takich kompromisów, które nie powodują rezygnacji z wartości podstawowych.
Rolę redaktora Turowicza w polskim życiu umysłowym i religijnym ostatniego półwiecza równie wydatnie określają jego sukcesy, jak i krytyka, jakiej nie szczędzono mu od początku istnienia "Tygodnika Powszechnego". Przygotowywanie pierwszego numeru Jerzy Turowicz rozpoczął wczesną wiosną 1945 r., kiedy świeżo wyzwolony Kraków leżał jeszcze w strefie przyfrontowej, nie obawiając się zarzutu kolaboracji z nową władzą. Pojawiła się kolejna rafa: Turowicz postanowił wydawać pismo poświęcone kulturze w kraju prawie stuprocentowo katolickim, którego elity intelektualne i artystyczne demonstrowały niemal wyłącznie nastawienie liberalne i lewicowe. W dodatku wydawcą tygodnika była Krakowska Kuria Książęca Metropolitalna, a jego patronem skłonny do autorytatywnych gestów książę arcybiskup Adam Sapieha. Wkrótce doniesiono mu, że redaktor Turowicz lansuje na łamach "Tygodnika Powszechnego" Emmanuela Mouniera, francuskiego personalistę, uznawanego wówczas w Polsce raczej za sympatyka Moskwy. Po zreprodukowaniu abstrakcyjnego obrazu Marii Jaremy Turowicz musiał się tłumaczyć przed arcybiskupem z zarzutu lansowania "sztuki bolszewickiej". A przecież w 1949 r. podczas słynnego szczecińskiego zjazdu ZLP Adam Ważyk, filar marksistowskiej "Kuźnicy", obawiał się nawet usiąść z Turowiczem przy jednym stoliku w kawiarni. Natomiast z pas- ją - razem ze Stefanem Żółkiewskim i Janem Kottem - atakował "Tygodnik", który jako ideologiczny przeżytek miał zmierzać ku "śmietnikowi historii". "Tygodnik Powszechny", wzięty w latach 50. w kleszcze cenzury, bronił się coraz słabiej - kiedy nie można było publikować polemik z marksistami, redaktor Turowicz decydował poświęcić cały numer na przykład przyrodzie tatrzańskiej, co dla publiczności było czytelnym dowodem represji. Ponadto nad redakcją wisiało memento - los "Tygodnika Warszawskiego", katolickiego pisma związanego z ówczesnym Stronnictwem Pracy; jego redaktorów aresztowano w 1948 r. i na wiele lat osadzono ich w więzieniu. Nawet w sprawie nekrologu Stalina, która w 1953 r. zdecydowała o przejęciu pisma przez grupę paksowców, Jerzy Turowicz gotów był pójść na ustępstwa, godząc się na druk życiorysu generalissimusa. Kiedy jednak zażądano tekstu pochwalnego, powiedział zdecydowane "nie". W efekcie redakcję zwolniono, a pismo przejęła grupa działaczy PAX. "Bywały okresy, kiedy zarzucano nam wręcz kolaborację z władzami, podczas gdy Episkopat zajmował postawę zdecydowaną i bezkompromisową. My nigdy do otwartej konfrontacji nie doprowadzaliśmy, bo mieliśmy przekonanie, że nie będziemy mogli jej wygrać. Byliśmy więc opozycyjni w ramach rozsądku" - mówił Jerzy Turowicz po latach. "Wszystkie postępowe i żywe siły katolickie witają z zapałem wielki przełom dokonany w naszym życiu i mają szczerą wolę, aby wspólnym wysiłkiem i trudem współdziałać w dziele budowy w Polsce prawdziwej sprawiedliwości społecznej, opartej na wolności, prawdzie i uczciwości" - napisał Turowicz w roku 1956 w liście otwartym, co na fali gomułkowskiej odnowy przyspieszyło decyzję Gomułki o odebraniu "Tygodnika" działaczom PAX i przywróceniu go prawowitej redakcji. Kiedy w Sejmie ukształtowało się jednak Koło Posłów Znak, a w kilku miastach powstały Kluby Inteligencji Katolickiej, "Tygodnik" musiał bronić swojej niezależności także przed nimi. Posłowie domagali się, by pismo publikowało w całości wszystkie ich wystąpienia. Równocześnie Stefan Kisielewski naciskał, by redakcja lansowała jego doktrynę "neopozytywizmu": w życiu publicznym należy działać nawet w warunkach ograniczonej swobody. Jak zanotował Kisiel w swych wspomnieniach, coraz częściej dochodziło do kłótni, które kończyły się nawet trzaskaniem drzwiami.
Przed kolejnym dylematem stanął Jerzy Turowicz w 1964 r.: wraz ze Stefanem Kisielewskim zdecydował się podpisać "List 34" w obronie wolności słowa, choć ten gest kosztował "Tygodnik" ograniczenie nakładu do 30 tys.
Kolejny atak był jeszcze bardziej niespodziewany. Gdy w 1969 r. redaktor Turowicz opublikował na pierwszej stronie swego pisma artykuł "Kryzys w Kościele", dotyczący zresztą Europy Zachodniej, został surowo napomniany przez kardynała Stefana Wyszyńskiego, uważającego, że Kościół nawet w dobie posoborowego wrzenia nie został dotknięty kryzysem. "Można mówić co najwyżej o kryzysie publicysty" - stwierdził prymas. Była to zresztą ta sama epoka, w której prymas piętnował z ambony Tadeusza Różewicza za "Białe małżeństwo" czy Jerzego Grotowskiego za obrazę moralności chrześcijańskiej. Kardynał Wyszyński trwał w przekonaniu, że rdzeniem polskiego katolicyzmu jest wierny lud wiejski, żyjący zgodnie z rytmem kalendarza liturgicznego. Natomiast z nieufnością odnosił się do inteligencji, uważając ją za moralnie miałką i politycznie sprzedajną. Obawa przed posądzeniem o "nowinkarstwo" powodowała, że "Tygodnik Powszechny" z rozmysłem unikał wielu drażliwych tematów, których zaniechanie odbijało się - jak z czasem oceniał Turowicz - bardzo negatywnie na życiu Kościoła. Aby nie uchodzić za grono "rozbijaczy", pomijano w publikacjach kwestię celibatu księży, antykoncepcji, powszechności aborcji w kraju katolickim, fasadowości rad parafialnych czy nowomowy rozpanoszonej w kazaniach. Redaktor ubolewał też nad słabością polskiej myśli religijnej: "Nigdy nie było żadnego polskiego teologa, którego dzieła tłumaczone na obce języki wnosiłyby coś istotnego do wiedzy teologów w innych krajach. Polska teologia produkowała przyczynki - może bardzo cenne, solidne, ale jednak przyczynki".
Kolejne, mocno krytykowane przeorientowanie tytułu nastąpiło w połowie lat 70., gdy Turowicz zdecydował się otworzyć łamy "Tygodnika Powszechnego" dla liberalnej inteligencji z Antonim Słonimskim na czele, nie obawiając się famy antyklerykała, ciągnącej się za Słonimskim jeszcze sprzed wojny. W "Tygodniku" zaczął drukować nawet jego wcześniejszy krytyk Jerzy Andrzejewski, którego w 1976 r. uważano już jednak za filar KOR-owskiej opozycji. W działaniach KOR uczestniczył między innymi Stefan Kisielewski, a w pracę Towarzystwa Kursów Naukowych zaangażowali się członkowie zespołu "Tygodnika": Władysław Bartoszewski, Jan Józef Szczepański oraz Jacek Woźniakowski, ale sam Turowicz zachował taktyczną powściągliwość. W interesie pisma, które coraz silniej utożsamiano z jego osobą, nie angażował się w publiczne przedsięwzięcia KOR, nie podpisywał też żadnych protestacyjnych petycji kierowanych do władz.
Epoka stanu wojennego zamroziła na kilka lat konflikty kiełkujące w polskim Kościele. Nikt nie zgłaszał pretensji, że "Tygodnik Powszechny" przygarnął na swoje łamy dziennikarzy nie kojarzonych dotychczas z katolicyzmem: Hannę Krall, Dariusza Fikusa czy Ernesta Skalskiego. Krótko przed przełomem 1989 r. w "Tygodniku" drukował również Adam Michnik.
Gdy Kościół wyszedł z komunistycznej "przechowalni", "Tygodnik" przeżył najbardziej bolesny kryzys. Przyjaźń redakcji z tzw. lewicą laicką i powierzenie księdzu prof. Józefowi Tischnerowi roli najważniejszego publicysty "Tygodnika", a także odejście Stefana Kisielewskiego przyczyniły się do uszczuplenia grona czytelników. Polskiemu katolicyzmowi ton zaczęli nadawać czytelnicy "Niedzieli" i słuchacze Radia Maryja. "Zło bierze się także stąd, że niektórzy polscy katolicy, lekceważąc fakt, iż Kościół cieszy się dziś u nas pełną swobodą działania, wszędzie dopatrują się dlań zagrożeń, szukają wrogów czasem tam, gdzie ich nie ma, także wśród "swoich", dążąc do konfrontacji, odrzucają dialog, bo dopatrują się w nim kapitulacji, wreszcie własną wspólnotę ludzi wierzących dzielą na ťprawdziwych katolikówŤ i innych, którzy ponoć prawdziwi nie są" - mówił Jerzy Turowicz w 1995 r.
W połowie lat 90., kiedy jednym z felietonistów pisma był uważający się za agnostyka Stanisław Lem, a miejsce po felietonach Kisiela przejął protestant Jerzy Pilch, "Tygodnik Powszechny" zaczął funkcjonować w polskim Kościele na prawach enklawy tzw. katolicyzmu otwartego. Za poglądy polityczne karcił go publicznie Lech Wałęsa. Nawet Jan Pa- weł II w liście z okazji pięćdziesięciolecia "Tygodnika Powszechnego" wyraził przekonanie, że z jego strony "Kościół nie był dostatecznie miłowany". Zapytany rok temu przez tygodnik "Wprost", jak ocenia dzisiejszy wpływ "Tygodnika" na życie religijne kraju, redaktor Jerzy Turowicz odpowiedział: "Jeżeli wolno w tej delikatnej sprawie posługiwać się cyframi, powiedziałbym, że może 25 proc. ludu Bożego łącznie z duchowieństwem jest po naszej stronie. Zawsze działaliśmy w mniejszości, ale była to mniejszość licząca się".
Józefa Hennelowa: - Mam nadzieję, że to, co Jerzy Turowicz w wielkim formacie robił dla polskiej rzeczywistości, dla Kościoła, będzie miało naśladowców, że nie skończy się to tylko na oddawaniu jemu hołdu. Nie chciałabym, żeby skończyło się to jedynie doraźnym zamieszaniem publicystycznym. Ufam, że również my - jego najbliżsi współpracowni- cy - dołożymy wszelkich starań, by tak się nie stało. Widzę konieczność napisania książki o Jerzym Turowiczu, która nie będzie tylko zbiorem anegdot o nim, ale będzie przedstawiała to wszystko, czym się zajmował, czyli ukazywaniem złożoności polskiej rzeczywistości, i to, co przez całe swoje życie Turowicz zrobił dla Kościoła w Polsce.
Prof. Maria Janion: - Jerzy Turowicz był mi bliski jako człowiek wyłaniający się z labiryntów i stosów książek oraz gazet w wielu językach, czyli z krajobrazu, który ja uważam za pierwotny, przyrodzony człowiekowi. Zawsze wszyscy odnosiliśmy wielką korzyść z jego sposobu życia jako lektury. Oglądanie co dzień świata z nie słabnącą ciekawością wydaje się cechą każdego dobrego dziennikarza, lecz nie każdy jak Turowicz rozumie świat jako Wielką Księgę, której znaczenia, także sensy symboliczne, należy ciągle od nowa rozszyfrowywać. Te sensy umykają, gubią się, ponieważ nie widzimy ich miejsca w całości. Turowicz, będąc chrześcijańskim hermeneutą, miał swój klucz otwierający Księgę. Dla mnie "Tygodnik Powszechny" jest wyrazem wrażliwości naczelnego. W wielości świata umiał on być przewodnikiem, który kierował się prawdziwym szacunkiem dla wolności sumienia, niezmiennie zachowując własny wybór drogi i dochowując wierności ideałom młodości. Turowicz pod powierzchnią polityki dostrzegał los jednostki, a zmienność i chaotyczność rzeczywistości nigdy nie zwodziła go na manowce. Przyszłość świata wielu prognostów widzi w przewadze obrazów nad słowem. Nie wydaje mi się jednak, by droga Turowicza miała zaginąć. Księga pozostanie symbolicznym miejscem porozumienia ludzkości, a Jerzy Turowicz wzorem niezwykłego dziennikarza, wytrwałego myśliciela, subtelnego znawcy idei zgłębiającego literę i ducha współczesności.
Czesław Miłosz: - Dla mnie Jerzy Turowicz był przede wszystkim serdecznym przyjacielem. Dla Polski był bardzo ważnym człowiekiem. Jest on w pewnym sensie odpowiednikiem papieża. Kiedy mówi się o Turowiczu, nie sposób nie myśleć o papieżu. Obaj wywodzili się z tego samego środowiska - krakowskiej inteligencji. Myślę też, że papież wychował się niejako na "Tygodniku Powszechnym". Turowicz był przede wszystkim katolikiem, jakich w Polsce jest bardzo mało: takim, który dla wielu takich jak ja - o tendencjach heretyckich - był do zaakceptowania. Sam Turowicz oceniał, że w Polsce jest 20 proc. katolików posoborowych, to znaczy takich, którzy są wierni przykazaniom.
Rolę redaktora Turowicza w polskim życiu umysłowym i religijnym ostatniego półwiecza równie wydatnie określają jego sukcesy, jak i krytyka, jakiej nie szczędzono mu od początku istnienia "Tygodnika Powszechnego". Przygotowywanie pierwszego numeru Jerzy Turowicz rozpoczął wczesną wiosną 1945 r., kiedy świeżo wyzwolony Kraków leżał jeszcze w strefie przyfrontowej, nie obawiając się zarzutu kolaboracji z nową władzą. Pojawiła się kolejna rafa: Turowicz postanowił wydawać pismo poświęcone kulturze w kraju prawie stuprocentowo katolickim, którego elity intelektualne i artystyczne demonstrowały niemal wyłącznie nastawienie liberalne i lewicowe. W dodatku wydawcą tygodnika była Krakowska Kuria Książęca Metropolitalna, a jego patronem skłonny do autorytatywnych gestów książę arcybiskup Adam Sapieha. Wkrótce doniesiono mu, że redaktor Turowicz lansuje na łamach "Tygodnika Powszechnego" Emmanuela Mouniera, francuskiego personalistę, uznawanego wówczas w Polsce raczej za sympatyka Moskwy. Po zreprodukowaniu abstrakcyjnego obrazu Marii Jaremy Turowicz musiał się tłumaczyć przed arcybiskupem z zarzutu lansowania "sztuki bolszewickiej". A przecież w 1949 r. podczas słynnego szczecińskiego zjazdu ZLP Adam Ważyk, filar marksistowskiej "Kuźnicy", obawiał się nawet usiąść z Turowiczem przy jednym stoliku w kawiarni. Natomiast z pas- ją - razem ze Stefanem Żółkiewskim i Janem Kottem - atakował "Tygodnik", który jako ideologiczny przeżytek miał zmierzać ku "śmietnikowi historii". "Tygodnik Powszechny", wzięty w latach 50. w kleszcze cenzury, bronił się coraz słabiej - kiedy nie można było publikować polemik z marksistami, redaktor Turowicz decydował poświęcić cały numer na przykład przyrodzie tatrzańskiej, co dla publiczności było czytelnym dowodem represji. Ponadto nad redakcją wisiało memento - los "Tygodnika Warszawskiego", katolickiego pisma związanego z ówczesnym Stronnictwem Pracy; jego redaktorów aresztowano w 1948 r. i na wiele lat osadzono ich w więzieniu. Nawet w sprawie nekrologu Stalina, która w 1953 r. zdecydowała o przejęciu pisma przez grupę paksowców, Jerzy Turowicz gotów był pójść na ustępstwa, godząc się na druk życiorysu generalissimusa. Kiedy jednak zażądano tekstu pochwalnego, powiedział zdecydowane "nie". W efekcie redakcję zwolniono, a pismo przejęła grupa działaczy PAX. "Bywały okresy, kiedy zarzucano nam wręcz kolaborację z władzami, podczas gdy Episkopat zajmował postawę zdecydowaną i bezkompromisową. My nigdy do otwartej konfrontacji nie doprowadzaliśmy, bo mieliśmy przekonanie, że nie będziemy mogli jej wygrać. Byliśmy więc opozycyjni w ramach rozsądku" - mówił Jerzy Turowicz po latach. "Wszystkie postępowe i żywe siły katolickie witają z zapałem wielki przełom dokonany w naszym życiu i mają szczerą wolę, aby wspólnym wysiłkiem i trudem współdziałać w dziele budowy w Polsce prawdziwej sprawiedliwości społecznej, opartej na wolności, prawdzie i uczciwości" - napisał Turowicz w roku 1956 w liście otwartym, co na fali gomułkowskiej odnowy przyspieszyło decyzję Gomułki o odebraniu "Tygodnika" działaczom PAX i przywróceniu go prawowitej redakcji. Kiedy w Sejmie ukształtowało się jednak Koło Posłów Znak, a w kilku miastach powstały Kluby Inteligencji Katolickiej, "Tygodnik" musiał bronić swojej niezależności także przed nimi. Posłowie domagali się, by pismo publikowało w całości wszystkie ich wystąpienia. Równocześnie Stefan Kisielewski naciskał, by redakcja lansowała jego doktrynę "neopozytywizmu": w życiu publicznym należy działać nawet w warunkach ograniczonej swobody. Jak zanotował Kisiel w swych wspomnieniach, coraz częściej dochodziło do kłótni, które kończyły się nawet trzaskaniem drzwiami.
Przed kolejnym dylematem stanął Jerzy Turowicz w 1964 r.: wraz ze Stefanem Kisielewskim zdecydował się podpisać "List 34" w obronie wolności słowa, choć ten gest kosztował "Tygodnik" ograniczenie nakładu do 30 tys.
Kolejny atak był jeszcze bardziej niespodziewany. Gdy w 1969 r. redaktor Turowicz opublikował na pierwszej stronie swego pisma artykuł "Kryzys w Kościele", dotyczący zresztą Europy Zachodniej, został surowo napomniany przez kardynała Stefana Wyszyńskiego, uważającego, że Kościół nawet w dobie posoborowego wrzenia nie został dotknięty kryzysem. "Można mówić co najwyżej o kryzysie publicysty" - stwierdził prymas. Była to zresztą ta sama epoka, w której prymas piętnował z ambony Tadeusza Różewicza za "Białe małżeństwo" czy Jerzego Grotowskiego za obrazę moralności chrześcijańskiej. Kardynał Wyszyński trwał w przekonaniu, że rdzeniem polskiego katolicyzmu jest wierny lud wiejski, żyjący zgodnie z rytmem kalendarza liturgicznego. Natomiast z nieufnością odnosił się do inteligencji, uważając ją za moralnie miałką i politycznie sprzedajną. Obawa przed posądzeniem o "nowinkarstwo" powodowała, że "Tygodnik Powszechny" z rozmysłem unikał wielu drażliwych tematów, których zaniechanie odbijało się - jak z czasem oceniał Turowicz - bardzo negatywnie na życiu Kościoła. Aby nie uchodzić za grono "rozbijaczy", pomijano w publikacjach kwestię celibatu księży, antykoncepcji, powszechności aborcji w kraju katolickim, fasadowości rad parafialnych czy nowomowy rozpanoszonej w kazaniach. Redaktor ubolewał też nad słabością polskiej myśli religijnej: "Nigdy nie było żadnego polskiego teologa, którego dzieła tłumaczone na obce języki wnosiłyby coś istotnego do wiedzy teologów w innych krajach. Polska teologia produkowała przyczynki - może bardzo cenne, solidne, ale jednak przyczynki".
Kolejne, mocno krytykowane przeorientowanie tytułu nastąpiło w połowie lat 70., gdy Turowicz zdecydował się otworzyć łamy "Tygodnika Powszechnego" dla liberalnej inteligencji z Antonim Słonimskim na czele, nie obawiając się famy antyklerykała, ciągnącej się za Słonimskim jeszcze sprzed wojny. W "Tygodniku" zaczął drukować nawet jego wcześniejszy krytyk Jerzy Andrzejewski, którego w 1976 r. uważano już jednak za filar KOR-owskiej opozycji. W działaniach KOR uczestniczył między innymi Stefan Kisielewski, a w pracę Towarzystwa Kursów Naukowych zaangażowali się członkowie zespołu "Tygodnika": Władysław Bartoszewski, Jan Józef Szczepański oraz Jacek Woźniakowski, ale sam Turowicz zachował taktyczną powściągliwość. W interesie pisma, które coraz silniej utożsamiano z jego osobą, nie angażował się w publiczne przedsięwzięcia KOR, nie podpisywał też żadnych protestacyjnych petycji kierowanych do władz.
Epoka stanu wojennego zamroziła na kilka lat konflikty kiełkujące w polskim Kościele. Nikt nie zgłaszał pretensji, że "Tygodnik Powszechny" przygarnął na swoje łamy dziennikarzy nie kojarzonych dotychczas z katolicyzmem: Hannę Krall, Dariusza Fikusa czy Ernesta Skalskiego. Krótko przed przełomem 1989 r. w "Tygodniku" drukował również Adam Michnik.
Gdy Kościół wyszedł z komunistycznej "przechowalni", "Tygodnik" przeżył najbardziej bolesny kryzys. Przyjaźń redakcji z tzw. lewicą laicką i powierzenie księdzu prof. Józefowi Tischnerowi roli najważniejszego publicysty "Tygodnika", a także odejście Stefana Kisielewskiego przyczyniły się do uszczuplenia grona czytelników. Polskiemu katolicyzmowi ton zaczęli nadawać czytelnicy "Niedzieli" i słuchacze Radia Maryja. "Zło bierze się także stąd, że niektórzy polscy katolicy, lekceważąc fakt, iż Kościół cieszy się dziś u nas pełną swobodą działania, wszędzie dopatrują się dlań zagrożeń, szukają wrogów czasem tam, gdzie ich nie ma, także wśród "swoich", dążąc do konfrontacji, odrzucają dialog, bo dopatrują się w nim kapitulacji, wreszcie własną wspólnotę ludzi wierzących dzielą na ťprawdziwych katolikówŤ i innych, którzy ponoć prawdziwi nie są" - mówił Jerzy Turowicz w 1995 r.
W połowie lat 90., kiedy jednym z felietonistów pisma był uważający się za agnostyka Stanisław Lem, a miejsce po felietonach Kisiela przejął protestant Jerzy Pilch, "Tygodnik Powszechny" zaczął funkcjonować w polskim Kościele na prawach enklawy tzw. katolicyzmu otwartego. Za poglądy polityczne karcił go publicznie Lech Wałęsa. Nawet Jan Pa- weł II w liście z okazji pięćdziesięciolecia "Tygodnika Powszechnego" wyraził przekonanie, że z jego strony "Kościół nie był dostatecznie miłowany". Zapytany rok temu przez tygodnik "Wprost", jak ocenia dzisiejszy wpływ "Tygodnika" na życie religijne kraju, redaktor Jerzy Turowicz odpowiedział: "Jeżeli wolno w tej delikatnej sprawie posługiwać się cyframi, powiedziałbym, że może 25 proc. ludu Bożego łącznie z duchowieństwem jest po naszej stronie. Zawsze działaliśmy w mniejszości, ale była to mniejszość licząca się".
Józefa Hennelowa: - Mam nadzieję, że to, co Jerzy Turowicz w wielkim formacie robił dla polskiej rzeczywistości, dla Kościoła, będzie miało naśladowców, że nie skończy się to tylko na oddawaniu jemu hołdu. Nie chciałabym, żeby skończyło się to jedynie doraźnym zamieszaniem publicystycznym. Ufam, że również my - jego najbliżsi współpracowni- cy - dołożymy wszelkich starań, by tak się nie stało. Widzę konieczność napisania książki o Jerzym Turowiczu, która nie będzie tylko zbiorem anegdot o nim, ale będzie przedstawiała to wszystko, czym się zajmował, czyli ukazywaniem złożoności polskiej rzeczywistości, i to, co przez całe swoje życie Turowicz zrobił dla Kościoła w Polsce.
Prof. Maria Janion: - Jerzy Turowicz był mi bliski jako człowiek wyłaniający się z labiryntów i stosów książek oraz gazet w wielu językach, czyli z krajobrazu, który ja uważam za pierwotny, przyrodzony człowiekowi. Zawsze wszyscy odnosiliśmy wielką korzyść z jego sposobu życia jako lektury. Oglądanie co dzień świata z nie słabnącą ciekawością wydaje się cechą każdego dobrego dziennikarza, lecz nie każdy jak Turowicz rozumie świat jako Wielką Księgę, której znaczenia, także sensy symboliczne, należy ciągle od nowa rozszyfrowywać. Te sensy umykają, gubią się, ponieważ nie widzimy ich miejsca w całości. Turowicz, będąc chrześcijańskim hermeneutą, miał swój klucz otwierający Księgę. Dla mnie "Tygodnik Powszechny" jest wyrazem wrażliwości naczelnego. W wielości świata umiał on być przewodnikiem, który kierował się prawdziwym szacunkiem dla wolności sumienia, niezmiennie zachowując własny wybór drogi i dochowując wierności ideałom młodości. Turowicz pod powierzchnią polityki dostrzegał los jednostki, a zmienność i chaotyczność rzeczywistości nigdy nie zwodziła go na manowce. Przyszłość świata wielu prognostów widzi w przewadze obrazów nad słowem. Nie wydaje mi się jednak, by droga Turowicza miała zaginąć. Księga pozostanie symbolicznym miejscem porozumienia ludzkości, a Jerzy Turowicz wzorem niezwykłego dziennikarza, wytrwałego myśliciela, subtelnego znawcy idei zgłębiającego literę i ducha współczesności.
Czesław Miłosz: - Dla mnie Jerzy Turowicz był przede wszystkim serdecznym przyjacielem. Dla Polski był bardzo ważnym człowiekiem. Jest on w pewnym sensie odpowiednikiem papieża. Kiedy mówi się o Turowiczu, nie sposób nie myśleć o papieżu. Obaj wywodzili się z tego samego środowiska - krakowskiej inteligencji. Myślę też, że papież wychował się niejako na "Tygodniku Powszechnym". Turowicz był przede wszystkim katolikiem, jakich w Polsce jest bardzo mało: takim, który dla wielu takich jak ja - o tendencjach heretyckich - był do zaakceptowania. Sam Turowicz oceniał, że w Polsce jest 20 proc. katolików posoborowych, to znaczy takich, którzy są wierni przykazaniom.
Więcej możesz przeczytać w 6/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.