"Pentor" dla "Wprost": ranking polityków
Rząd musi wspomagać finansowo nie tylko emerytów, rencistów czy bezrobotnych, ale również rolników, uczonych, górników, hutników, a może i lekarzy. Może to czynić nawet kosztem pozostałych grup społecznych. W zasadzie więc rząd powinien dosypywać pieniędzy - jeśli już nie wszystkim kosztem wszystkich - to przynajmniej większości kosztem mniejszości.
Znaczna część społeczeństwa nie przyjmuje do wiadomości, że finansowe wspomaganie tak wielu grup musi oznaczać ogólnonarodowe zubożenie. Trudno nawet mieć pretensje o takie rozumowanie. Jest ono dość powszechne także w wielu krajach Zachodu, mimo wielu dziesięcioleci panowania tam kapitalizmu. W Polsce ustępstwa kolejnych koalicji i gabinetów - także koalicji AWS-UW i rządu Jerzego Buzka - ugruntowują przekonanie, że sprawujących władzę warto czasem chwycić za gardło i mocno poddusić.
Agresja wynika ze strachu. Przeciętny człowiek chce się czuć bezpieczny. Chce mieć pracę, mieszkanie, chce wiedzieć, gdzie i jak się leczyć, jak kształcić dzieci, gdzie załatwić dowód rejestracyjny. Nie chce też żywić obawy, że może zostać obrabowany w biały dzień w centrum miasta. Tymczasem respondenci stosunkowo wysoko ocenili koalicję jedynie za prace nad integracją z NATO i Unią Europejską - co przysporzyło zwolenników Bronisławowi Geremkowi, ministrowi spraw zagranicznych - oraz nad stabilizacją polskiego złotego. Reszta prac nad zracjonalizowaniem innych dziedzin życia publicznego została wyceniona średnio lub wręcz źle - poniżej "trójki".
I tak oto - w powszechnym odczuciu - państwo nie radzi sobie z coraz bardziej bezczelnymi przestępcami; płaci za to - spadkiem notowań - minister sprawiedliwości Hanna Suchocka oraz - słabą pozycją - Janusz Tomaszewski, wicepremier, minister spraw wewnętrznych i administracji. Nie tylko jednak ich społeczeństwo krytykuje za stosunek do przestępców. Poczucie zagrożenia przestępczością jest już tak wielkie, że większość Polaków odrzuca postulat Jana Pawła II, by znieść powszechnie karę śmierci. Co przy okazji jeszcze raz dowodzi, że na widok papieża wielu jego rodaków czuje tzw. pieczenie w oczach, lecz nic szczególnego w zwojach mózgowych.
Brak poczucia bezpieczeństwa na ulicach nie jest przy tym w pełni rekompensowany międzynarodową sytuacją Polski. Zaskakujący może być dość wysoki poziom zaniepokojenia groźbą wybuchu w najbliższych latach konfliktu zbrojnego z udziałem Polski. Obawia się tego co trzeci respondent.
Tymczasem w ostatnich miesiącach poczucie stabilizacji nieuchronnie - bo taka jest cena zmian - musiało się zachwiać z powodu rozpoczęcia realizacji czterech reform, które na nowo organizują życie publiczne. Respondenci sygnalizują, że ich stres niepotrzebnie zwiększa się z powodu złego przygotowania reform - zwłaszcza służby zdrowia - bądź też skłócenia koalicjantów (badania były przeprowadzane wówczas, gdy wzrastało natężenie sporów między AWS i UW). Poważny spadek liczby zwolenników dalszych karier Leszka Balcerowicza, wicepremiera, ministra finansów, przewodniczącego UW, oraz Mariana Krzaklewskiego, przewodniczącego AWS i "Solidarności", wskazuje, że społeczeństwo nie toleruje wzajemnych animozji w sytuacji, gdy i tak trudno się zorientować w nowej rzeczywistości. W okresach napięć tym bardziej poszukujemy polityków umiejących godzić zwaśnione strony. Zmniejszenie się o siedem punktów poparcia dla marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego, może być przejawem rozczarowania jego pasywną postawą w czasie koalicyjnych sporów. Nie występując z samodzielnymi inicjatywami, marszałek pozbawia koalicję możliwości wywierania większego wpływu na opinię publiczną. Stosunkowo niewiele poparcia utracił premier Jerzy Buzek, uznawany za polityka chcącego godzić wszystkich ze wszystkimi. Co charakterystyczne, prawdziwy sukces odniósł jednak Tadeusz Mazowiecki, nomen omen zwany "siłą spokoju" i tonujący nastroje także w Unii Wolności.
Wbrew utartym schematom, stosunek społeczeństwa do politycznych sporów nie jest jednoznaczny. Nagłe zaprzestanie kłótni wzbudza u większości Polaków podejrzenia, że politycy dogadują się za plecami wyborców. Co oznacza, że padające niespodziewanie z sejmowej trybuny apele o "odpolitycznienie" jakiejś sprawy, czyli - w domyśle - zaprzestanie prowadzenia wokół niej "brudnej gry", niekoniecznie muszą być odbierane pozytywnie. Polityk apelujący o odpolitycznienie jak najbardziej politycznej kwestii może wywoływać kpiny lub podejrzenia, że ktoś przemówił mu do kieszeni. Politycy muszą więc lawirować - spierać się, aby nie wzbudzić podejrzeń o zmowę, lenistwo czy zaniedbanie interesów swoich wyborców, ale zarazem unikać nadmiernej agresji, burzącej poczucie stabilizacji.
Tymczasem koalicja rozpoczęła wewnętrzny spór w czasie zamieszania spowodowanego reformami, potęgowanego protestami i strajkami służby zdrowia. Uczucie niepokoju wzrosło po tym, gdy się okazało, że rząd nie potrafił się zdobyć na zdecydowane działania wobec strajkujących anestezjologów. To musiało innym grupom zawodowym nasunąć myśl, że gabinet Buzka jest słaby, czyli skory do ustępstw.
Obecna koalicja nie korzysta z wypróbowanych wzorów rozwiązywania konfliktów. W polskich warunkach zdecydowanie mniej kosztowne niż używanie przez państwo siły jest swoiste kupowanie spokoju społecznego poprzez prewencyjne dofinansowanie dużych grup zawodowych czy też szybkie - zapobiegające eskalacji konfliktu - ustępstwa, co pozwala zyskiwać czas na przemiany. Protestujących można też dodatkowo neutralizować na przykład poprzez powierzanie ich przywódcom funkcji państwowych. W ostatnim dziesięcioleciu nader wielu radykałów po przekroczeniu progów parlamentu, gmachu URM czy choćby urzędu wojewódzkiego wyzbywało się swego radykalizmu, co po pewnym czasie konfliktowało ich z byłymi kolegami. Czasem jednak strajki doprowadzają do paraliżu państwa czy też zagrażają życiu i zdrowiu obywateli. Wtedy rząd zobowiązany jest do użycia siły, gdyż w przeciwnym wypadku stwarza groźbę anarchii w kraju, a siebie naraża na protesty kolejnych grup niezadowolonych. Czas pokaże, czy premier Buzek będzie potrafił zrezygnować z filozofii, w myśl której można się porozumieć z wszystkimi. W rzeczywistości bowiem nie można, zwłaszcza gdy protestujący chcą rzucić premiera i rząd na kolana.
Koalicja nie potrafiła się zdecydować na wybranie jednej ze strategii rozwiązywania sporów. Przedstawiciele rządu najpierw w negocjacjach zajmowali twardą postawę i grozili zwolnieniami dyscyplinarnymi, delegalizacją czy prokuraturą, potem ustępowali; znajdowały się pieniądze dla lekarzy i rolników lub zapraszano Andrzeja Leppera nie do prokuratury, lecz na rozmowy, czy też - jak tłumaczył Jacek Janiszewski, minister rolnictwa i gospodarki żywnościowej - nie zapraszano go, tylko "informowano o rozmowach". Dzięki jednak owemu "informowaniu" Lepper w świetle jupiterów przechadzał się rządowymi korytarzami. Finansowe, wymuszone ostrymi protestami ustępstwa muszą upowszechnić mniemanie, że rząd pieniądze ma, tylko trzeba go zmusić, by je dał. A przykład "Samoobrony" na razie pokazuje, że zmusić można dowolnymi metodami.
W dodatku polityka informacyjna rządu i koalicji jest zbyt pasywna i nie sprzyja mobilizacji tych licznych grup społecznych, którym w wyniku strajków grozi odchudzenie portfeli. Przedstawiciele rządu oskarżyli przywódców chłopskich protestów o kierowanie się politycznymi motywami, co jest prawdą, ale mało przekonującą. Także tłumaczenia, że związkowo-polityczni przywódcy chcą zastopować lustrację, wydają się nie tylko dla protestujących zbyt abstrakcyjne. Słabiej za to słychać argumenty, że realizacja postulatów służby zdrowia (zwiększenie składki ubezpieczeniowej) czy rolników musi oznaczać znacznie wyższe podatki, wzrost cen, większe bezrobocie, być może kryzys polityczny i - tak nie lubiane - przyspieszone wybory itp. Eksponując tego rodzaju argumentację, można było dodatkowo "polityczność" Leppera ukazywać, przedstawiając - bez komentarza - jego wypowiedzi o konieczności obalenia rządu, budowaniu szubienic dla biskupa lub dobrych stronach reżimu komunistycznego. Natomiast tezę "lustracyjną" należałoby przedstawić tylko w powiązaniu z konkretnymi dowodami, o ile takie istnieją. Tym bardziej że doprowadzenie do lustracji zostało ocenione przez społeczeństwo stosunkowo pozytywnie, bo na 2,7 punktu.
Nagłe zaprzestanie kłótni wzbudza u większości Polaków podejrzenia, że politycy dogadują się za plecami wyborców
Kłopoty koalicji nie muszą automatycznie oznaczać wyborczych sukcesów opozycji. Wzrost notowań dla PSL można odczytać jako sygnał ponownej mobilizacji elektoratu wiejskiego wokół partii Jarosława Kalinowskiego, jednak kłótnie między UW a AWS nie przysporzyły zwolenników ani SLD, ani prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Wydaje się, że przewodniczący SdRP Leszek Miller musiałby przestać przemawiać za pośrednictwem "Trybuny", aby przejąć elektorat centrolewicowy, bez czego SLD nadal będzie ocieplać ławy opozycji. Lider opozycji zdaje się jednak oczekiwać, że oto centrowy, po części postsolidarnościowy elektorat zacznie się z ochotą spotykać na mityngach wyborczych z zagorzałymi fanami Jerzego Urbana i Janusza Rolickiego.
Finansowe, wymuszone ostrymi protestami ustępstwa muszą upowszechnić mniemanie, że nasz rząd pieniądze ma, tylko trzeba go zmusić, by je dał
Znacznie bardziej elastyczny pozostaje Aleksander Kwaśniewski - po zawetowaniu ustawy o Prokuratorii Generalnej prezydent mógł wysłuchać pochwał z ust wicepremiera Balcerowicza. Dlatego Kwaśniewski nadal utrzymuje przytłaczającą przewagę nad wszystkimi konkurentami do najwyższego urzędu razem wziętymi. Uwzględniając specyfikę wyborów prezydenckich, w czasie których nie głosuje się na grupę liderów czy partię, ale na konkretnego człowieka, należy rankingi potencjalnych pretendentów do urzędu głowy państwa traktować ostrożnie. Mimo to tak trwała i znaczna przewaga urzędującego prezydenta oznacza, że jego konkurent powinien już teraz rozpocząć kampanię. Najlepiej rokowałaby kandydatura premiera, jednak Jerzy Buzek odżegnuje się od startu w wyborach, a w roli głównego pretendenta zamierza wystąpić Marian Krzaklewski. Lider AWS nader zręcznie rozdaje karty w akcji i wzmacnia swą pozycję "człowieka nie do zastąpienia". Badania wykazują jednak, że Krzaklewski powinien wreszcie zakończyć porządkowanie struktur organizacyjnych i zacząć to, co powinno być dla niego najważniejsze - zabiegać o sympatię elektoratu. W tej chwili może liczyć na podobnie dużą grupę zwolenników jak Leszek Balcerowicz czy były prezydent Lech Wałęsa.
Ten ostatni jest zresztą przedostatni w rankingu polityków, za to pierwszy, któremu respondenci nie chcieliby w przyszłości powierzać większej roli w życiu publicznym kraju. Listę rankingową zamyka Donald Tusk, wicemarszałek Senatu z rekomendacji UW, były przewodniczący Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Zorganizowanie zjazdu byłych liderów KLD oraz wysunięcie z tej okazji takich postulatów, jak ograniczenie liczby "klasy próżniaczej", którą - zdaniem polityka Tuska - tworzą politycy, nie wystarczy do zdobycia szerszej akceptacji. Jeżeli deklaracja środowiska gdańskich liberałów o poparciu dla Leszka Balcerowicza nie ma być frazesem, to właśnie teraz powinni oni przerwać swą drzemkę, uprawianą w senackich czy poselskich fotelach.
Wobec konsolidacji sił lewicy wskazana jest bowiem równie wielka konsolidacja sił centroprawicy. Warto się czasem cofnąć o krok, ale nie wtedy, gdy za plecami jest przepaść. Oddawanie dziś inicjatywy w ręce opozycji spowoduje dalszy spadek poczucia stabilizacji, a tym samym spadek notowań AWS i UW. Wtedy znowu powstanie rząd, który dosypie pieniędzy emerytom, bezrobotnym, górnikom, hutnikom, lekarzom - wszystkim chętnym. Kosztem wszystkich.
Znaczna część społeczeństwa nie przyjmuje do wiadomości, że finansowe wspomaganie tak wielu grup musi oznaczać ogólnonarodowe zubożenie. Trudno nawet mieć pretensje o takie rozumowanie. Jest ono dość powszechne także w wielu krajach Zachodu, mimo wielu dziesięcioleci panowania tam kapitalizmu. W Polsce ustępstwa kolejnych koalicji i gabinetów - także koalicji AWS-UW i rządu Jerzego Buzka - ugruntowują przekonanie, że sprawujących władzę warto czasem chwycić za gardło i mocno poddusić.
Agresja wynika ze strachu. Przeciętny człowiek chce się czuć bezpieczny. Chce mieć pracę, mieszkanie, chce wiedzieć, gdzie i jak się leczyć, jak kształcić dzieci, gdzie załatwić dowód rejestracyjny. Nie chce też żywić obawy, że może zostać obrabowany w biały dzień w centrum miasta. Tymczasem respondenci stosunkowo wysoko ocenili koalicję jedynie za prace nad integracją z NATO i Unią Europejską - co przysporzyło zwolenników Bronisławowi Geremkowi, ministrowi spraw zagranicznych - oraz nad stabilizacją polskiego złotego. Reszta prac nad zracjonalizowaniem innych dziedzin życia publicznego została wyceniona średnio lub wręcz źle - poniżej "trójki".
I tak oto - w powszechnym odczuciu - państwo nie radzi sobie z coraz bardziej bezczelnymi przestępcami; płaci za to - spadkiem notowań - minister sprawiedliwości Hanna Suchocka oraz - słabą pozycją - Janusz Tomaszewski, wicepremier, minister spraw wewnętrznych i administracji. Nie tylko jednak ich społeczeństwo krytykuje za stosunek do przestępców. Poczucie zagrożenia przestępczością jest już tak wielkie, że większość Polaków odrzuca postulat Jana Pawła II, by znieść powszechnie karę śmierci. Co przy okazji jeszcze raz dowodzi, że na widok papieża wielu jego rodaków czuje tzw. pieczenie w oczach, lecz nic szczególnego w zwojach mózgowych.
Brak poczucia bezpieczeństwa na ulicach nie jest przy tym w pełni rekompensowany międzynarodową sytuacją Polski. Zaskakujący może być dość wysoki poziom zaniepokojenia groźbą wybuchu w najbliższych latach konfliktu zbrojnego z udziałem Polski. Obawia się tego co trzeci respondent.
Tymczasem w ostatnich miesiącach poczucie stabilizacji nieuchronnie - bo taka jest cena zmian - musiało się zachwiać z powodu rozpoczęcia realizacji czterech reform, które na nowo organizują życie publiczne. Respondenci sygnalizują, że ich stres niepotrzebnie zwiększa się z powodu złego przygotowania reform - zwłaszcza służby zdrowia - bądź też skłócenia koalicjantów (badania były przeprowadzane wówczas, gdy wzrastało natężenie sporów między AWS i UW). Poważny spadek liczby zwolenników dalszych karier Leszka Balcerowicza, wicepremiera, ministra finansów, przewodniczącego UW, oraz Mariana Krzaklewskiego, przewodniczącego AWS i "Solidarności", wskazuje, że społeczeństwo nie toleruje wzajemnych animozji w sytuacji, gdy i tak trudno się zorientować w nowej rzeczywistości. W okresach napięć tym bardziej poszukujemy polityków umiejących godzić zwaśnione strony. Zmniejszenie się o siedem punktów poparcia dla marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego, może być przejawem rozczarowania jego pasywną postawą w czasie koalicyjnych sporów. Nie występując z samodzielnymi inicjatywami, marszałek pozbawia koalicję możliwości wywierania większego wpływu na opinię publiczną. Stosunkowo niewiele poparcia utracił premier Jerzy Buzek, uznawany za polityka chcącego godzić wszystkich ze wszystkimi. Co charakterystyczne, prawdziwy sukces odniósł jednak Tadeusz Mazowiecki, nomen omen zwany "siłą spokoju" i tonujący nastroje także w Unii Wolności.
Wbrew utartym schematom, stosunek społeczeństwa do politycznych sporów nie jest jednoznaczny. Nagłe zaprzestanie kłótni wzbudza u większości Polaków podejrzenia, że politycy dogadują się za plecami wyborców. Co oznacza, że padające niespodziewanie z sejmowej trybuny apele o "odpolitycznienie" jakiejś sprawy, czyli - w domyśle - zaprzestanie prowadzenia wokół niej "brudnej gry", niekoniecznie muszą być odbierane pozytywnie. Polityk apelujący o odpolitycznienie jak najbardziej politycznej kwestii może wywoływać kpiny lub podejrzenia, że ktoś przemówił mu do kieszeni. Politycy muszą więc lawirować - spierać się, aby nie wzbudzić podejrzeń o zmowę, lenistwo czy zaniedbanie interesów swoich wyborców, ale zarazem unikać nadmiernej agresji, burzącej poczucie stabilizacji.
Tymczasem koalicja rozpoczęła wewnętrzny spór w czasie zamieszania spowodowanego reformami, potęgowanego protestami i strajkami służby zdrowia. Uczucie niepokoju wzrosło po tym, gdy się okazało, że rząd nie potrafił się zdobyć na zdecydowane działania wobec strajkujących anestezjologów. To musiało innym grupom zawodowym nasunąć myśl, że gabinet Buzka jest słaby, czyli skory do ustępstw.
Obecna koalicja nie korzysta z wypróbowanych wzorów rozwiązywania konfliktów. W polskich warunkach zdecydowanie mniej kosztowne niż używanie przez państwo siły jest swoiste kupowanie spokoju społecznego poprzez prewencyjne dofinansowanie dużych grup zawodowych czy też szybkie - zapobiegające eskalacji konfliktu - ustępstwa, co pozwala zyskiwać czas na przemiany. Protestujących można też dodatkowo neutralizować na przykład poprzez powierzanie ich przywódcom funkcji państwowych. W ostatnim dziesięcioleciu nader wielu radykałów po przekroczeniu progów parlamentu, gmachu URM czy choćby urzędu wojewódzkiego wyzbywało się swego radykalizmu, co po pewnym czasie konfliktowało ich z byłymi kolegami. Czasem jednak strajki doprowadzają do paraliżu państwa czy też zagrażają życiu i zdrowiu obywateli. Wtedy rząd zobowiązany jest do użycia siły, gdyż w przeciwnym wypadku stwarza groźbę anarchii w kraju, a siebie naraża na protesty kolejnych grup niezadowolonych. Czas pokaże, czy premier Buzek będzie potrafił zrezygnować z filozofii, w myśl której można się porozumieć z wszystkimi. W rzeczywistości bowiem nie można, zwłaszcza gdy protestujący chcą rzucić premiera i rząd na kolana.
Koalicja nie potrafiła się zdecydować na wybranie jednej ze strategii rozwiązywania sporów. Przedstawiciele rządu najpierw w negocjacjach zajmowali twardą postawę i grozili zwolnieniami dyscyplinarnymi, delegalizacją czy prokuraturą, potem ustępowali; znajdowały się pieniądze dla lekarzy i rolników lub zapraszano Andrzeja Leppera nie do prokuratury, lecz na rozmowy, czy też - jak tłumaczył Jacek Janiszewski, minister rolnictwa i gospodarki żywnościowej - nie zapraszano go, tylko "informowano o rozmowach". Dzięki jednak owemu "informowaniu" Lepper w świetle jupiterów przechadzał się rządowymi korytarzami. Finansowe, wymuszone ostrymi protestami ustępstwa muszą upowszechnić mniemanie, że rząd pieniądze ma, tylko trzeba go zmusić, by je dał. A przykład "Samoobrony" na razie pokazuje, że zmusić można dowolnymi metodami.
W dodatku polityka informacyjna rządu i koalicji jest zbyt pasywna i nie sprzyja mobilizacji tych licznych grup społecznych, którym w wyniku strajków grozi odchudzenie portfeli. Przedstawiciele rządu oskarżyli przywódców chłopskich protestów o kierowanie się politycznymi motywami, co jest prawdą, ale mało przekonującą. Także tłumaczenia, że związkowo-polityczni przywódcy chcą zastopować lustrację, wydają się nie tylko dla protestujących zbyt abstrakcyjne. Słabiej za to słychać argumenty, że realizacja postulatów służby zdrowia (zwiększenie składki ubezpieczeniowej) czy rolników musi oznaczać znacznie wyższe podatki, wzrost cen, większe bezrobocie, być może kryzys polityczny i - tak nie lubiane - przyspieszone wybory itp. Eksponując tego rodzaju argumentację, można było dodatkowo "polityczność" Leppera ukazywać, przedstawiając - bez komentarza - jego wypowiedzi o konieczności obalenia rządu, budowaniu szubienic dla biskupa lub dobrych stronach reżimu komunistycznego. Natomiast tezę "lustracyjną" należałoby przedstawić tylko w powiązaniu z konkretnymi dowodami, o ile takie istnieją. Tym bardziej że doprowadzenie do lustracji zostało ocenione przez społeczeństwo stosunkowo pozytywnie, bo na 2,7 punktu.
Nagłe zaprzestanie kłótni wzbudza u większości Polaków podejrzenia, że politycy dogadują się za plecami wyborców
Kłopoty koalicji nie muszą automatycznie oznaczać wyborczych sukcesów opozycji. Wzrost notowań dla PSL można odczytać jako sygnał ponownej mobilizacji elektoratu wiejskiego wokół partii Jarosława Kalinowskiego, jednak kłótnie między UW a AWS nie przysporzyły zwolenników ani SLD, ani prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Wydaje się, że przewodniczący SdRP Leszek Miller musiałby przestać przemawiać za pośrednictwem "Trybuny", aby przejąć elektorat centrolewicowy, bez czego SLD nadal będzie ocieplać ławy opozycji. Lider opozycji zdaje się jednak oczekiwać, że oto centrowy, po części postsolidarnościowy elektorat zacznie się z ochotą spotykać na mityngach wyborczych z zagorzałymi fanami Jerzego Urbana i Janusza Rolickiego.
Finansowe, wymuszone ostrymi protestami ustępstwa muszą upowszechnić mniemanie, że nasz rząd pieniądze ma, tylko trzeba go zmusić, by je dał
Znacznie bardziej elastyczny pozostaje Aleksander Kwaśniewski - po zawetowaniu ustawy o Prokuratorii Generalnej prezydent mógł wysłuchać pochwał z ust wicepremiera Balcerowicza. Dlatego Kwaśniewski nadal utrzymuje przytłaczającą przewagę nad wszystkimi konkurentami do najwyższego urzędu razem wziętymi. Uwzględniając specyfikę wyborów prezydenckich, w czasie których nie głosuje się na grupę liderów czy partię, ale na konkretnego człowieka, należy rankingi potencjalnych pretendentów do urzędu głowy państwa traktować ostrożnie. Mimo to tak trwała i znaczna przewaga urzędującego prezydenta oznacza, że jego konkurent powinien już teraz rozpocząć kampanię. Najlepiej rokowałaby kandydatura premiera, jednak Jerzy Buzek odżegnuje się od startu w wyborach, a w roli głównego pretendenta zamierza wystąpić Marian Krzaklewski. Lider AWS nader zręcznie rozdaje karty w akcji i wzmacnia swą pozycję "człowieka nie do zastąpienia". Badania wykazują jednak, że Krzaklewski powinien wreszcie zakończyć porządkowanie struktur organizacyjnych i zacząć to, co powinno być dla niego najważniejsze - zabiegać o sympatię elektoratu. W tej chwili może liczyć na podobnie dużą grupę zwolenników jak Leszek Balcerowicz czy były prezydent Lech Wałęsa.
Ten ostatni jest zresztą przedostatni w rankingu polityków, za to pierwszy, któremu respondenci nie chcieliby w przyszłości powierzać większej roli w życiu publicznym kraju. Listę rankingową zamyka Donald Tusk, wicemarszałek Senatu z rekomendacji UW, były przewodniczący Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Zorganizowanie zjazdu byłych liderów KLD oraz wysunięcie z tej okazji takich postulatów, jak ograniczenie liczby "klasy próżniaczej", którą - zdaniem polityka Tuska - tworzą politycy, nie wystarczy do zdobycia szerszej akceptacji. Jeżeli deklaracja środowiska gdańskich liberałów o poparciu dla Leszka Balcerowicza nie ma być frazesem, to właśnie teraz powinni oni przerwać swą drzemkę, uprawianą w senackich czy poselskich fotelach.
Wobec konsolidacji sił lewicy wskazana jest bowiem równie wielka konsolidacja sił centroprawicy. Warto się czasem cofnąć o krok, ale nie wtedy, gdy za plecami jest przepaść. Oddawanie dziś inicjatywy w ręce opozycji spowoduje dalszy spadek poczucia stabilizacji, a tym samym spadek notowań AWS i UW. Wtedy znowu powstanie rząd, który dosypie pieniędzy emerytom, bezrobotnym, górnikom, hutnikom, lekarzom - wszystkim chętnym. Kosztem wszystkich.
Więcej możesz przeczytać w 6/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.