Kulisy III RP: "okrągły stół"
Dziesięć lat temu, 6 lutego 1989 r., w Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie, gdzie teraz urzęduje prezydent Kwaśniewski, rozpoczęły się obrady "okrągłego stołu". Politycy, a w ślad za nimi publicyści i naukowcy, od dawna spierają się, czym był w istocie ten dwumiesięczny negocjacyjny maraton z udziałem prawie pięciuset ludzi reprezentujących PZPR i jej satelity oraz nielegalną wówczas "Solidarność". Dla jednych był to przełomowy moment polskiej "refolucji" (skrzyżowania reformy z rewolucją), która doprowadziła nasz kraj do demokracji parlamentarnej i systemu rynkowego. Wedle ich opinii, "okrągły stół" stał się też katalizatorem, bez którego niemożliwa byłaby "jesień ludów", kładąca kres rządom komunistycznym we wszystkich europejskich krajach bloku radzieckiego. Dla innych negocjacje toczone przy Krakowskim Przedmieściu były propagandowym przedstawieniem, rodzajem gigantycznej zasłony dymnej, za którą doszło do zmowy elity komunistycznej z solidarnościową lewicą o korzeniach sięgających PZPR-owskiego rewizjonizmu. Celem układu miało być oddanie umiarkowanej opozycji części władzy w zamian za zagwarantowanie ludziom należącym do komunistycznej nomenklatury bezpieczeństwa i ekonomicznych przywilejów.
Te przeciwstawne oceny stanowią rdzeń białej i czarnej legendy "okrągłego stołu". W każdej z nich trudne do zakwestionowania fakty mieszają się ze stronniczymi interpretacjami i naciąganymi analizami, służącymi doraźnym celom politycznym. Nie ma w tym nic szczególnego, podobnie bowiem działo się w wypadku wszystkich ważniejszych wydarzeń w naszych dziejach - od konfliktu Bolesława Śmiałego z biskupem Stanisławem poczynając, a na stanie wojennym gen. Jaruzelskiego kończąc. Nie mając złudzeń co do możliwości zbudowania kompromisowej oceny "okrągłego stołu", warto się przyjrzeć mocnym i słabym stronom każdej z legend towarzyszących wydarzeniom sprzed dekady.
Kamieniem węgielnym białej legendy jest twierdzenie, że rozmowy w Pałacu Namiestnikowskim stanowiły najistotniejszy moment w procesie demontażu systemu komunistycznego w Polsce. Zdaniem Bronisława Geremka, "nie podpisaliśmy porozumienia o zmianie ustroju, ale jednak były w naszym porozumieniu elementy, które musiały ten ustrój zmienić. Wyrok zapadł więc przy ťokrągłym stoleŤ". Profesor Geremek nie wymienia owych elementów, ale z pewnością nie należała do nich większość oficjalnych okrągłostołowych ustaleń, spisanych mozolnie na niemal trzystu stronach druku. Znajdowały się bowiem wśród nich m.in. deklaracje utrzymania polityki pełnego zatrudnienia oraz zwiększenia świadczeń socjalnych, które już kilka miesięcy później okazały się równie anachroniczne jak założenia tzw. II etapu reformy realizowanej przez ekipę Jaruzelskiego. W sferze społeczno-gospodarczej ustalenia przyjęte przy Krakowskim Przedmieściu petryfikowały dogorywającą gospodarkę realnego socjalizmu, opierając się na złudzeniu jej reformowalności i utopijnej wierze w istnienie ekonomicznej "trzeciej drogi". Gdyby kilka miesięcy później wicepremier Leszek Balcerowicz skorzystał z programu ekonomicznego wypracowanego przy "okrągłym stole", przerobilibyśmy ten wariant transformacji, który stał się udziałem Ukrainy, Rosji czy Bułgarii.
Znaczenia "okrągłego stołu" dla destrukcji PRL należy zatem upatrywać nie tyle w ustaleniach ekonomicznych, ile politycznych. Wśród nich do najważniejszych należały decyzje dotyczące zmian ustrojowych: powołania urzędu prezydenta oraz wyłanianego w wolnych wyborach Senatu, a także oddania 35 proc. mandatów poselskich kandydatom bezpartyjnym. Problem polega jednak na tym, że - w świetle tego, co już dzisiaj wiemy na temat genezy "okrągłego stołu" - o konieczności powyższych zmian zadecydowano w kierownictwie PZPR wiele miesięcy przed jego rozpoczęciem. Jeszcze 3 czerwca 1988 r. sekretarz KC PZPR Stanisław Ciosek w rozmowie z dyrektorem Biura Prasowego Episkopatu ks. Alojzym Orszulikiem w następujący sposób charakteryzował zamierzenia władz: "...jest rozważana idea powołania Senatu lub izby wyższej parlamentu. W Sejmie koalicja rządząca zachowałaby 60-65 proc. miejsc. Natomiast w Senacie byłoby odwrotnie. Senat miałby prawo wnioskowania, aby kontrowersyjne decyzje Sejmu ponownie poddać pod głosowanie, przy czym powinny one wtedy uzyskać większość 2/3 głosów". Ciosek powiedział, że "sytuacja wymaga rozważenia możliwości powołania rządu koalicyjnego z udziałem opozycji. Obecny skład rządu nie rokuje wyprowadzenia kraju z kryzysu".
W świetle tej wypowiedzi, a także innych przekazów z 1988 r., okazuje się, że mozolne negocjacje toczone w ośrodku MSW w podwarszawskiej Magdalence służyły jedynie doprecyzowaniu szczegółów zmian, których podstawowe założenia zostały ustalone przez kierownictwo PZPR znacznie wcześniej. W lutym 1989 r. Wojciech Jaruzelski tłumaczył swojemu czechosłowackiemu odpowiednikowi Milo?sowi Jake?sowi, że celem tego "wielkiego historycznego eksperymentu, który - jeśli się powiedzie - może mieć znaczenie wykraczające poza granice Polski", jest próba wykorzystania opozycji do modernizacji systemu rządów bez zmiany jego głównego beneficjenta czy komunistycznego establishmentu. "Gra toczy się o wchłonięcie jej (opozycji) przez nasz system, o jej uczestnictwo w jego kształtowaniu", czyli mówiąc inaczej - o obciążenie "Solidarności" współodpowiedzialnością za nieuchronną, bolesną kurację ekonomiczną, przy zachowaniu kontroli nad państwem przez komunistów. Ponieważ otoczenie generała zdawało sobie sprawę, że PZPR jest siłą całkowicie w społeczeństwie skompromitowaną, nie żądano od opozycji deklaracji o uznaniu jej "przewodniej roli", co jeszcze w 1980 r. było przedmiotem ostrego konfliktu między władzami a rodzącą się "Solidarnością". Gwarancję bezpieczeństwa dla ludzi PZPR stanowić miał urząd prezydenta o bardzo szerokich uprawnieniach. To przy "okrągłym stole" zatwierdzono przepis (wprowadzony następnie do konstytucji), w myśl którego prezydent może rozwiązać parlament, jeśli uzna, że zagraża on prerogatywom głowy państwa. W praktyce oznaczało to zgodę strony solidarnościowej na oddanie za kolejne sześć lat (tyle wynosić miała kadencja prezydenta) najwyższej władzy w ręce gen. Jaruzelskiego, którego kandydaturę na ten urząd strona opozycyjna de facto zaakceptowała podczas poufnych rozmów w Magdalence.
Sporo zwolenników ma legenda "okrągłego stołu" postrzeganego jako wewnątrzkrajowa zmowa "czerwonych" z "różowymi"
"Wielki historyczny eksperyment" gen. Jaruzelskiego zakończył się inaczej, niż przewidywał jego autor. Próba wmontowania opozycji w spróchniały szkielet peer- elowskiego systemu doprowadziła do jego błyskawicznego rozpadu. To tempo zaskoczyło na równi obie strony okrągłostołowego kontraktu. Stało się tak jednak nie wskutek jego zawarcia, ale w konsekwencji społecznej dezaprobaty dla realnego socjalizmu, wyrażonej podczas czerwcowych wyborów. To właśnie druzgocące zwycięstwo Komitetu Obywatelskiego, a następnie bunt w szeregach satelitów PZPR i utworzenie rządu Tadeusza Mazowieckiego stały się przełomowymi wydarzeniami w procesie destrukcji PRL. Same wybory były wprawdzie logiczną konsekwencją "okrągłego stołu", ale nie dotyczy to już ich wyniku, będącego rezultatem obiektywnych nastrojów społecznych. Ich systematyczne pogarszanie się od połowy lat 80., na co wskazywały kolejne badania socjologiczne, zwiastowało kolejny wybuch niezadowolenia, który w ten czy inny sposób rozbiłby mocno już osłabiony monopol rządów PZPR. Zwolennicy "okrągłego stołu" przekonują, że zapobiegł on zmianie władzy przy użyciu siły i związanemu z tym nieuchronnemu przelewowi krwi. Jednak we wszystkich - poza Rumunią - krajach bloku radzieckiego upadek reżimów komunistycznych miał bezkrwawy przebieg, co znacząco osłabia siłę tego argumentu. Dlatego - wbrew białej legendzie "okrągłego stołu" - wydaje się wielce prawdopodobne, że alternatywnym rozwiązaniem nie była krwawa łaźnia, ale kilkunastomiesięczny proces ostatecznego rozkładu PRL, zakończony wydarzeniami w rodzaju czechosłowackiej aksamitnej rewolucji. Komuniści rządziliby Polską nieco dłużej, lecz ich ostateczne odejście pozbawione byłoby dwuznaczności, jaką stworzył "okrągły stół".
W Magdalence narodził się duch "okrągłego stołu". Okazał się on trwalszy niż zawarte wówczas umowy
Dwumiesięczne obrady w Pałacu Namiestnikowskim wpłynęły z pewnością na sytuację w innych krajach bloku radzieckiego. Równocześnie jednak nie należy zapominać, że ich rozpoczęcie nie byłoby możliwe bez zgody Moskwy. W październiku 1988 r. Georgi Szachnazarow, pracownik Wydziału Zagranicznego
KC KPZR, napisał w ekspertyzie dla Michaiła Gorbaczowa, że ZSRR powinien zerwać z rolą "Wielkiego Brata" i stać się liderem państw socjalistycznych. Gorbaczow postanowił skorzystać z tej rady i w grudniu 1988 r. na sesji ONZ oświadczył, że ZSRR nie będzie już groził użyciem siły w stosunku do innych krajów, w tym państw socjalistycznych. W praktyce było to równoznaczne z wypowiedzeniem doktryny Breżniewa, która posłu- żyła Kremlowi w 1968 r. do uzasadnienia interwencji w Czechosłowacji. Również w następnych miesiącach Moskwa dawała wielokrotnie wyraz życzliwemu zainteresowaniu przebiegiem "polskiego eksperymentu", czego ukoronowaniem stała się wypowiedź doradcy Gorbaczowa, Wadima Zagładina. W pierwszych dniach lipca 1989 r. - a zatem ponad miesiąc przed objęciem stanowiska premiera przez Mazowieckiego - uznał on za możliwe przejęcie władzy w Polsce przez "Solidarność".
Takie stanowisko władz ZSRR wynikało z trudnej sytuacji wewnętrznej komunistycznego supermocarstwa, które - wobec nadciągającego kryzysu ekonomicznego - postanowiło ograniczyć rozmiary niezwykle kosztownego "imperium zewnętrznego". Toteż rozpoczęciu obrad "okrągłego stołu" w Polsce towarzyszyło zakończenie operacji wyprowadzania wojsk radzieckich z Afganistanu oraz deklaracja Kremla o zamiarze wycofania 50 tys. żołnierzy z NRD, Czechosłowacji i Węgier. Zwolennicy czarnej legendy "okrągłego stołu" skłonni są jednak postrzegać konsekwencje kłopotów radzieckiego imperium w zupełnie innym świetle. Ich zdaniem, późniejszy przebieg aksamitnej rewolucji w Czechosłowacji, a zwłaszcza rewolucji grudniowej w Rumunii, gdzie szczególnie uwidoczniła się inspirująca rola KGB, dowodzi, że mieliśmy do czynienia z próbą przeprowadzenia przez Moskwę kontrolowanej transformacji w całej Europie Środkowej. Proces ten miał się wymknąć spod kontroli gdzieś na przełomie roku 1989 i 1990, ale częściowo plan i tak udało się zrealizować, o czym świadczy utrzymanie przez siły postkomunistyczne we wszystkich byłych krajach bloku (poza szczególnym przypadkiem NRD) silnej pozycji politycznej oraz wpływów w gospodarce i służbach specjalnych. Powyższe twierdzenia są jednak równie atrakcyjne, co trudne do udowodnienia, a stopniowa ewolucja prawie wszystkich państw członkowskich byłego Układu Warszawskiego w kierunku NATO osłabia ich wiarygodność.
Generał Kiszczak: "Sami sobie zakładamy pętlę, idziemy na rzeź jak barany"
Znacznie więcej zwolenników ma legenda "okrągłego stołu" postrzeganego jako wewnątrzkrajowa zmowa "czerwonych" z "różowymi", czyli dawnymi członkami PZPR, którzy w latach 60. i 70. znaleźli się w szeregach opozycji, ale nigdy do końca nie wyrzekli się swych rewizjonistycznych korzeni. W ten sposób "okrągły stół" opisują w swych książkach m.in. Jan M. Jackowski i Wiesław Chrzanowski. Jeszcze dobitniej wypowiada się na ten temat Jan Olszewski (notabene uczestnik jednego z podzespołów "okrągłego stołu"). Według niego, toczące się wówczas obrady "robiły wrażenie ogromnego, starannie zaaranżowanego i wyreżyserowanego spektaklu. Zmierzało to do narzucenia społeczeństwu przekonania, że oto dokonuje się wielki, historyczny przełom - porozumienie dwu, zupełnie różnych stron, które do tej pory były w zasadniczym sporze. (...) Narzucono opinii publicznej przekonanie, że ekipa, która przy ťokrągłym stoleŤ reprezentuje - w istocie rzeczy samozwańczo - społeczeństwo, rzeczywiście ma tylko na względzie jego interesy". Potwierdzeniem koncepcji zmowy miała być późniejsza polityka rządu Mazowieckiego, tolerującego istnienie spółek nomenklaturowych oraz zdecydowanie odrzucającego zgłaszane już wtedy postulaty lustracji i dekomunizacji struktur państwa. Na dowód przytaczane są wypowiedzi przywódców obozu solidarnościowego, uzasadniających konieczność zapewnienia "łagodnego lądowania" ludziom z komunistycznego establishmentu. "Jeśli ludzie z nomenklatury wejdą do spółek akcyjnych, jeśli staną się jednymi z właścicieli, wówczas będą zainteresowani, by tych akcyjnych stowarzyszeń bronić, a system akcyjny niszczy porządek stalinowski" - przekonywał w wywiadzie z czerwca 1989 r. Adam Michnik. Nieco później inny publicysta deklarował na łamach "Gazety Wyborczej": "Nie rozpaczam z powodu zaniżonych wycen majątku przechodzącego w ręce spółek nomenklaturowych (...). Potraktujmy to jako odprawę dla nomenklatury, która (...) tracąc przywileje, zaszczyty, dochody, czuje się wywłaszczona z dorobku dwóch pokoleń".
Atrakcyjnej dla antykomunistycznych radykałów tezie o zmowie elit przeczą jednak wewnętrzne dokumenty kierownictwa PZPR z czasów "okrągłego stołu". Dowodzą one, że większość najwyższych władz partyjnych z pesymizmem patrzyła na "wielki historyczny eksperyment", a byli wśród nich także główni orędownicy "okrągłego stołu". "Sami sobie zakładamy pętlę, idziemy na rzeź jak barany" - mówił 16 lutego 1989 r. na posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR gen. Czesław Kiszczak. Wtórował mu inny PZPR-owski negocjator, Kazimierz Cypryniak, trafnie przewidując, że rozpoczęte obrady "dały początek procesom, których już nie zahamujemy". Czy są to słowa pasujące do ludzi finalizujących kontrakt gwarantujący utrzymanie władzy i świetlaną przyszłość? Raczej nie. Także bliższa lektura porozumień "okrągłego stołu" wskazuje, że strona solidarnościowa nie wspierała bynajmniej dążeń PZPR-owskiej nomenklatury do uwłaszczenia. Dowodzi tego znamienna rozbieżność w ocenie ustawy o konsolidacji gospodarki narodowej, przyjętej z inicjatywy rządu Rakowskiego i stwarzającej szerokie możliwości swobodnego przenoszenia majątku z firm państwowych do spółek prywatnych. W jednym z licznych okrągłostołowych protokołów rozbieżności strona solidarnościowa oceniała, że ustawa ta "niesie niebezpieczeństwo nadużyć", i żądała jej uchylenia do końca trzeciego kwartału 1989 r. Natomiast zdaniem strony rządowej, ustawa stanowiła ważne narzędzie "podejmowania różnego rodzaju eksperymentów gospodarczych oraz umacniania sił proefektywnościowych".
Kunktatorska polityka rządu Mazowieckiego wynikała nie tyle ze zobowiązań wobec okrągłostołowych partnerów, ile ze strachu przed spodziewanym buntem sfrustrowanych utratą znaczenia funkcjonariuszy PZPR, MO, służb specjalnych oraz zagrożonej wysłaniem na przedwczesną emeryturę generalicji WP. Wynikała też z obaw przed reakcją ZSRR, którego wojska wciąż w Polsce stacjonowały. Z drugiej strony, trudno zaprzeczyć, że w trakcie okrągłostołowych negocjacji doszło do daleko posuniętej fraternizacji przedstawicieli obu stron. Proces ten doskonale ilustrują zdjęcia z alkoholowej biesiady w Magdalence, opublikowane w 1991 r. przez generała Kiszczaka. Tam właśnie narodził się duch "okrągłego stołu", który okazał się znacznie bardziej trwały aniżeli zawarte wówczas umowy.
Te przeciwstawne oceny stanowią rdzeń białej i czarnej legendy "okrągłego stołu". W każdej z nich trudne do zakwestionowania fakty mieszają się ze stronniczymi interpretacjami i naciąganymi analizami, służącymi doraźnym celom politycznym. Nie ma w tym nic szczególnego, podobnie bowiem działo się w wypadku wszystkich ważniejszych wydarzeń w naszych dziejach - od konfliktu Bolesława Śmiałego z biskupem Stanisławem poczynając, a na stanie wojennym gen. Jaruzelskiego kończąc. Nie mając złudzeń co do możliwości zbudowania kompromisowej oceny "okrągłego stołu", warto się przyjrzeć mocnym i słabym stronom każdej z legend towarzyszących wydarzeniom sprzed dekady.
Kamieniem węgielnym białej legendy jest twierdzenie, że rozmowy w Pałacu Namiestnikowskim stanowiły najistotniejszy moment w procesie demontażu systemu komunistycznego w Polsce. Zdaniem Bronisława Geremka, "nie podpisaliśmy porozumienia o zmianie ustroju, ale jednak były w naszym porozumieniu elementy, które musiały ten ustrój zmienić. Wyrok zapadł więc przy ťokrągłym stoleŤ". Profesor Geremek nie wymienia owych elementów, ale z pewnością nie należała do nich większość oficjalnych okrągłostołowych ustaleń, spisanych mozolnie na niemal trzystu stronach druku. Znajdowały się bowiem wśród nich m.in. deklaracje utrzymania polityki pełnego zatrudnienia oraz zwiększenia świadczeń socjalnych, które już kilka miesięcy później okazały się równie anachroniczne jak założenia tzw. II etapu reformy realizowanej przez ekipę Jaruzelskiego. W sferze społeczno-gospodarczej ustalenia przyjęte przy Krakowskim Przedmieściu petryfikowały dogorywającą gospodarkę realnego socjalizmu, opierając się na złudzeniu jej reformowalności i utopijnej wierze w istnienie ekonomicznej "trzeciej drogi". Gdyby kilka miesięcy później wicepremier Leszek Balcerowicz skorzystał z programu ekonomicznego wypracowanego przy "okrągłym stole", przerobilibyśmy ten wariant transformacji, który stał się udziałem Ukrainy, Rosji czy Bułgarii.
Znaczenia "okrągłego stołu" dla destrukcji PRL należy zatem upatrywać nie tyle w ustaleniach ekonomicznych, ile politycznych. Wśród nich do najważniejszych należały decyzje dotyczące zmian ustrojowych: powołania urzędu prezydenta oraz wyłanianego w wolnych wyborach Senatu, a także oddania 35 proc. mandatów poselskich kandydatom bezpartyjnym. Problem polega jednak na tym, że - w świetle tego, co już dzisiaj wiemy na temat genezy "okrągłego stołu" - o konieczności powyższych zmian zadecydowano w kierownictwie PZPR wiele miesięcy przed jego rozpoczęciem. Jeszcze 3 czerwca 1988 r. sekretarz KC PZPR Stanisław Ciosek w rozmowie z dyrektorem Biura Prasowego Episkopatu ks. Alojzym Orszulikiem w następujący sposób charakteryzował zamierzenia władz: "...jest rozważana idea powołania Senatu lub izby wyższej parlamentu. W Sejmie koalicja rządząca zachowałaby 60-65 proc. miejsc. Natomiast w Senacie byłoby odwrotnie. Senat miałby prawo wnioskowania, aby kontrowersyjne decyzje Sejmu ponownie poddać pod głosowanie, przy czym powinny one wtedy uzyskać większość 2/3 głosów". Ciosek powiedział, że "sytuacja wymaga rozważenia możliwości powołania rządu koalicyjnego z udziałem opozycji. Obecny skład rządu nie rokuje wyprowadzenia kraju z kryzysu".
W świetle tej wypowiedzi, a także innych przekazów z 1988 r., okazuje się, że mozolne negocjacje toczone w ośrodku MSW w podwarszawskiej Magdalence służyły jedynie doprecyzowaniu szczegółów zmian, których podstawowe założenia zostały ustalone przez kierownictwo PZPR znacznie wcześniej. W lutym 1989 r. Wojciech Jaruzelski tłumaczył swojemu czechosłowackiemu odpowiednikowi Milo?sowi Jake?sowi, że celem tego "wielkiego historycznego eksperymentu, który - jeśli się powiedzie - może mieć znaczenie wykraczające poza granice Polski", jest próba wykorzystania opozycji do modernizacji systemu rządów bez zmiany jego głównego beneficjenta czy komunistycznego establishmentu. "Gra toczy się o wchłonięcie jej (opozycji) przez nasz system, o jej uczestnictwo w jego kształtowaniu", czyli mówiąc inaczej - o obciążenie "Solidarności" współodpowiedzialnością za nieuchronną, bolesną kurację ekonomiczną, przy zachowaniu kontroli nad państwem przez komunistów. Ponieważ otoczenie generała zdawało sobie sprawę, że PZPR jest siłą całkowicie w społeczeństwie skompromitowaną, nie żądano od opozycji deklaracji o uznaniu jej "przewodniej roli", co jeszcze w 1980 r. było przedmiotem ostrego konfliktu między władzami a rodzącą się "Solidarnością". Gwarancję bezpieczeństwa dla ludzi PZPR stanowić miał urząd prezydenta o bardzo szerokich uprawnieniach. To przy "okrągłym stole" zatwierdzono przepis (wprowadzony następnie do konstytucji), w myśl którego prezydent może rozwiązać parlament, jeśli uzna, że zagraża on prerogatywom głowy państwa. W praktyce oznaczało to zgodę strony solidarnościowej na oddanie za kolejne sześć lat (tyle wynosić miała kadencja prezydenta) najwyższej władzy w ręce gen. Jaruzelskiego, którego kandydaturę na ten urząd strona opozycyjna de facto zaakceptowała podczas poufnych rozmów w Magdalence.
Sporo zwolenników ma legenda "okrągłego stołu" postrzeganego jako wewnątrzkrajowa zmowa "czerwonych" z "różowymi"
"Wielki historyczny eksperyment" gen. Jaruzelskiego zakończył się inaczej, niż przewidywał jego autor. Próba wmontowania opozycji w spróchniały szkielet peer- elowskiego systemu doprowadziła do jego błyskawicznego rozpadu. To tempo zaskoczyło na równi obie strony okrągłostołowego kontraktu. Stało się tak jednak nie wskutek jego zawarcia, ale w konsekwencji społecznej dezaprobaty dla realnego socjalizmu, wyrażonej podczas czerwcowych wyborów. To właśnie druzgocące zwycięstwo Komitetu Obywatelskiego, a następnie bunt w szeregach satelitów PZPR i utworzenie rządu Tadeusza Mazowieckiego stały się przełomowymi wydarzeniami w procesie destrukcji PRL. Same wybory były wprawdzie logiczną konsekwencją "okrągłego stołu", ale nie dotyczy to już ich wyniku, będącego rezultatem obiektywnych nastrojów społecznych. Ich systematyczne pogarszanie się od połowy lat 80., na co wskazywały kolejne badania socjologiczne, zwiastowało kolejny wybuch niezadowolenia, który w ten czy inny sposób rozbiłby mocno już osłabiony monopol rządów PZPR. Zwolennicy "okrągłego stołu" przekonują, że zapobiegł on zmianie władzy przy użyciu siły i związanemu z tym nieuchronnemu przelewowi krwi. Jednak we wszystkich - poza Rumunią - krajach bloku radzieckiego upadek reżimów komunistycznych miał bezkrwawy przebieg, co znacząco osłabia siłę tego argumentu. Dlatego - wbrew białej legendzie "okrągłego stołu" - wydaje się wielce prawdopodobne, że alternatywnym rozwiązaniem nie była krwawa łaźnia, ale kilkunastomiesięczny proces ostatecznego rozkładu PRL, zakończony wydarzeniami w rodzaju czechosłowackiej aksamitnej rewolucji. Komuniści rządziliby Polską nieco dłużej, lecz ich ostateczne odejście pozbawione byłoby dwuznaczności, jaką stworzył "okrągły stół".
W Magdalence narodził się duch "okrągłego stołu". Okazał się on trwalszy niż zawarte wówczas umowy
Dwumiesięczne obrady w Pałacu Namiestnikowskim wpłynęły z pewnością na sytuację w innych krajach bloku radzieckiego. Równocześnie jednak nie należy zapominać, że ich rozpoczęcie nie byłoby możliwe bez zgody Moskwy. W październiku 1988 r. Georgi Szachnazarow, pracownik Wydziału Zagranicznego
KC KPZR, napisał w ekspertyzie dla Michaiła Gorbaczowa, że ZSRR powinien zerwać z rolą "Wielkiego Brata" i stać się liderem państw socjalistycznych. Gorbaczow postanowił skorzystać z tej rady i w grudniu 1988 r. na sesji ONZ oświadczył, że ZSRR nie będzie już groził użyciem siły w stosunku do innych krajów, w tym państw socjalistycznych. W praktyce było to równoznaczne z wypowiedzeniem doktryny Breżniewa, która posłu- żyła Kremlowi w 1968 r. do uzasadnienia interwencji w Czechosłowacji. Również w następnych miesiącach Moskwa dawała wielokrotnie wyraz życzliwemu zainteresowaniu przebiegiem "polskiego eksperymentu", czego ukoronowaniem stała się wypowiedź doradcy Gorbaczowa, Wadima Zagładina. W pierwszych dniach lipca 1989 r. - a zatem ponad miesiąc przed objęciem stanowiska premiera przez Mazowieckiego - uznał on za możliwe przejęcie władzy w Polsce przez "Solidarność".
Takie stanowisko władz ZSRR wynikało z trudnej sytuacji wewnętrznej komunistycznego supermocarstwa, które - wobec nadciągającego kryzysu ekonomicznego - postanowiło ograniczyć rozmiary niezwykle kosztownego "imperium zewnętrznego". Toteż rozpoczęciu obrad "okrągłego stołu" w Polsce towarzyszyło zakończenie operacji wyprowadzania wojsk radzieckich z Afganistanu oraz deklaracja Kremla o zamiarze wycofania 50 tys. żołnierzy z NRD, Czechosłowacji i Węgier. Zwolennicy czarnej legendy "okrągłego stołu" skłonni są jednak postrzegać konsekwencje kłopotów radzieckiego imperium w zupełnie innym świetle. Ich zdaniem, późniejszy przebieg aksamitnej rewolucji w Czechosłowacji, a zwłaszcza rewolucji grudniowej w Rumunii, gdzie szczególnie uwidoczniła się inspirująca rola KGB, dowodzi, że mieliśmy do czynienia z próbą przeprowadzenia przez Moskwę kontrolowanej transformacji w całej Europie Środkowej. Proces ten miał się wymknąć spod kontroli gdzieś na przełomie roku 1989 i 1990, ale częściowo plan i tak udało się zrealizować, o czym świadczy utrzymanie przez siły postkomunistyczne we wszystkich byłych krajach bloku (poza szczególnym przypadkiem NRD) silnej pozycji politycznej oraz wpływów w gospodarce i służbach specjalnych. Powyższe twierdzenia są jednak równie atrakcyjne, co trudne do udowodnienia, a stopniowa ewolucja prawie wszystkich państw członkowskich byłego Układu Warszawskiego w kierunku NATO osłabia ich wiarygodność.
Generał Kiszczak: "Sami sobie zakładamy pętlę, idziemy na rzeź jak barany"
Znacznie więcej zwolenników ma legenda "okrągłego stołu" postrzeganego jako wewnątrzkrajowa zmowa "czerwonych" z "różowymi", czyli dawnymi członkami PZPR, którzy w latach 60. i 70. znaleźli się w szeregach opozycji, ale nigdy do końca nie wyrzekli się swych rewizjonistycznych korzeni. W ten sposób "okrągły stół" opisują w swych książkach m.in. Jan M. Jackowski i Wiesław Chrzanowski. Jeszcze dobitniej wypowiada się na ten temat Jan Olszewski (notabene uczestnik jednego z podzespołów "okrągłego stołu"). Według niego, toczące się wówczas obrady "robiły wrażenie ogromnego, starannie zaaranżowanego i wyreżyserowanego spektaklu. Zmierzało to do narzucenia społeczeństwu przekonania, że oto dokonuje się wielki, historyczny przełom - porozumienie dwu, zupełnie różnych stron, które do tej pory były w zasadniczym sporze. (...) Narzucono opinii publicznej przekonanie, że ekipa, która przy ťokrągłym stoleŤ reprezentuje - w istocie rzeczy samozwańczo - społeczeństwo, rzeczywiście ma tylko na względzie jego interesy". Potwierdzeniem koncepcji zmowy miała być późniejsza polityka rządu Mazowieckiego, tolerującego istnienie spółek nomenklaturowych oraz zdecydowanie odrzucającego zgłaszane już wtedy postulaty lustracji i dekomunizacji struktur państwa. Na dowód przytaczane są wypowiedzi przywódców obozu solidarnościowego, uzasadniających konieczność zapewnienia "łagodnego lądowania" ludziom z komunistycznego establishmentu. "Jeśli ludzie z nomenklatury wejdą do spółek akcyjnych, jeśli staną się jednymi z właścicieli, wówczas będą zainteresowani, by tych akcyjnych stowarzyszeń bronić, a system akcyjny niszczy porządek stalinowski" - przekonywał w wywiadzie z czerwca 1989 r. Adam Michnik. Nieco później inny publicysta deklarował na łamach "Gazety Wyborczej": "Nie rozpaczam z powodu zaniżonych wycen majątku przechodzącego w ręce spółek nomenklaturowych (...). Potraktujmy to jako odprawę dla nomenklatury, która (...) tracąc przywileje, zaszczyty, dochody, czuje się wywłaszczona z dorobku dwóch pokoleń".
Atrakcyjnej dla antykomunistycznych radykałów tezie o zmowie elit przeczą jednak wewnętrzne dokumenty kierownictwa PZPR z czasów "okrągłego stołu". Dowodzą one, że większość najwyższych władz partyjnych z pesymizmem patrzyła na "wielki historyczny eksperyment", a byli wśród nich także główni orędownicy "okrągłego stołu". "Sami sobie zakładamy pętlę, idziemy na rzeź jak barany" - mówił 16 lutego 1989 r. na posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR gen. Czesław Kiszczak. Wtórował mu inny PZPR-owski negocjator, Kazimierz Cypryniak, trafnie przewidując, że rozpoczęte obrady "dały początek procesom, których już nie zahamujemy". Czy są to słowa pasujące do ludzi finalizujących kontrakt gwarantujący utrzymanie władzy i świetlaną przyszłość? Raczej nie. Także bliższa lektura porozumień "okrągłego stołu" wskazuje, że strona solidarnościowa nie wspierała bynajmniej dążeń PZPR-owskiej nomenklatury do uwłaszczenia. Dowodzi tego znamienna rozbieżność w ocenie ustawy o konsolidacji gospodarki narodowej, przyjętej z inicjatywy rządu Rakowskiego i stwarzającej szerokie możliwości swobodnego przenoszenia majątku z firm państwowych do spółek prywatnych. W jednym z licznych okrągłostołowych protokołów rozbieżności strona solidarnościowa oceniała, że ustawa ta "niesie niebezpieczeństwo nadużyć", i żądała jej uchylenia do końca trzeciego kwartału 1989 r. Natomiast zdaniem strony rządowej, ustawa stanowiła ważne narzędzie "podejmowania różnego rodzaju eksperymentów gospodarczych oraz umacniania sił proefektywnościowych".
Kunktatorska polityka rządu Mazowieckiego wynikała nie tyle ze zobowiązań wobec okrągłostołowych partnerów, ile ze strachu przed spodziewanym buntem sfrustrowanych utratą znaczenia funkcjonariuszy PZPR, MO, służb specjalnych oraz zagrożonej wysłaniem na przedwczesną emeryturę generalicji WP. Wynikała też z obaw przed reakcją ZSRR, którego wojska wciąż w Polsce stacjonowały. Z drugiej strony, trudno zaprzeczyć, że w trakcie okrągłostołowych negocjacji doszło do daleko posuniętej fraternizacji przedstawicieli obu stron. Proces ten doskonale ilustrują zdjęcia z alkoholowej biesiady w Magdalence, opublikowane w 1991 r. przez generała Kiszczaka. Tam właśnie narodził się duch "okrągłego stołu", który okazał się znacznie bardziej trwały aniżeli zawarte wówczas umowy.
Więcej możesz przeczytać w 6/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.