O 9.02 weszła pewnym krokiem na sejmową salę. Jasna garsonka, na dworze bardzo ciepło. Rozpoczęła obrady jak zwykle. Trzy minuty później się zaczęło. – Dlaczego pani nie wpuściła na galerię przedstawicieli „Solidarności"? Czy pani zdelegalizowała związek? To prowokacja? – grzmiał szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. – Moja decyzja jest taka i nie ulega zmianie – odparła wyraźnie przygotowaną wcześniej formułą.
Kopacz jest przekonana, że jej decyzja nie miała zresztą żadnego wpływu na blokadę, bo związkowcy szykowali się do niej już wcześniej. – Od środy w mediach zapowiadali, że przygotowują niespodziankę, która ma mieć spektakularny charakter. O planowanej blokadzie wiedziałam już w czwartek. Doszłoby więc do niej niezależnie od mojej decyzji – uważa. Między środą a piątkiem, kiedy ogłosiła, że nie wpuści związkowców do Sejmu, obie strony próbowały się zresztą jeszcze z sobą kontaktować. Marszałek kilka razy dzwoniła do szefa „S", żeby zaprosić go na spotkanie, ale nie odbierał. Kiedy w końcu wieczorem oddzwonił – nie odebrała ona, bo nie wyświetlił się numer. Związkowcy przekonują z kolei, że to oni nie mogli się dodzwonić. Ostatecznie marszałek odmówiła im wstępu, tłumacząc, że czas na debatę był wcześniej, nie w piątek podczas głosowania reformy emerytalnej. Jednak ta decyzja według większości polityków PO, z którymi rozmawialiśmy, była błędem, bo dodatkowo podgrzała nastroje związkowców i opozycji.
Ale wcale nie to było powodem karczemnej awantury, jaką miał jej urządzić tego dnia Donald Tusk. Wymowne pozy polityków ukazuje zdjęcie, które szybko obiegło internet. Widać na nim groźną minę premiera i zdecydowanie wycofaną Kopacz – jakby w geście posłusznego pokłonu. Sama Kopacz pytana o tę fotografię przekonywała, że „ma taki gest poprawiania spódnicy".
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.