Zbigniew Brzeziński: Od szeregu lat powtarzam, że to najlepszy okres w historii Polski. Być może poczucie osobistego komfortu było równie dobre za króla Sasa – „jedz, pij i popuszczaj pasa" – ale to był już okres upadku Rzeczypospolitej, kompletnej degrengolady. Dziś Polska jest w zupełnie innej sytuacji. Widać rozwój społeczny, istnieje stabilny ustrój demokratyczny, Polska jest częścią ważnego międzynarodowego sojuszu. I co najważniejsze, sam kraj dynamicznie się rozwija. Nie jest przypadkiem ani straszną przesadą, kiedy Polska jest nazywana „tygrysem gospodarczym Europy".
Czy możemy być pewni, że pozycja Polski w Europie będzie rosła?
Jeśli tylko Unia się nie rozleci, Polska będzie odgrywała coraz bardziej widoczną rolę. Trudno, by było inaczej, jest jednym z pięciu, sześciu największych państw członkowskich.
Ale czy Europa może przetrwać w obecnym kształcie? Jak bardzo niepokoi pana to, co dzieje się na Starym Kontynencie?
Jestem tym mocno zaniepokojony. Ostatnie wydarzenia uzmysławiają, że Unia jest projektem niedokończonym, niekompletnym. W jakimś sensie także być może projektem przedwczesnym. Z dzisiejszej perspektywy widać, że wcześniejsza Wspólnota Europejska, która zamieniła się w Unię, była bardzo unijna. Dzisiejsza Unia jest może wspólnotą, ale na pewno nie jest unią.
W jakim kierunku powinny pójść zmiany w Unii Europejskiej? Kto ma być liderem?
Europa jest zbyt różnorodna i istnieje zbyt silne poczucie odrębności, by jedno państwo mogło zostać uznane za lidera. Oczywiście najczęściej myśli się w tym kontekście o Niemczech, ale Niemcy świetnie zdają sobie sprawę, że nie będą liderem bez wsparcia Francji. Jest też jednak potrzebna aktywność stojącej dziś na uboczu Wielkiej Brytanii, Włoch, Polski, Hiszpanii. Jeśli te kraje będą w stanie bliżej współpracować instytucjonalnie, osiągnąć konsensus polityczny, Europa może znów stanąć na nogi.
Co oznacza „współpraca instytucjonalna"? Czy mówi pan o procesie federalizacji?
O czymś w tym rodzaju. Moim zdaniem to nieuniknione. Widzimy dziś, jak złe skutki dało stworzenie unii tylko w dziedzinie monetarnej, z pominięciem sfery politycznej. Rzecz jasna będzie to proces trudny, wymagający akceptowanych przez wszystkich wspólnie dogodnych zasad, dających podstawy dla traktatu konstytucyjnego. Ale nie ma od niego ucieczki.
Na razie rozważany jest początek procesu odwrotnego, wypadnięcie Grecji z unii monetarnej. Czy to jest groźne, czy to początek domina słabszych gospodarek europejskich?
Ewentualne opuszczenie przez Grecję wspólnoty walutowej byłoby katastrofą – ale dla Grecji. Dla Europy nie musi to być groźne, jeśli zostaną wyciągnięte wnioski z tego jednostkowego przypadku. Jeżeli Grecy nie są gotowi wypełnić swoich zobowiązań, jeśli są święcie przekonani, że należy im się absolutnie specjalny status, prawo do życia na koszt Unii – to możemy powiedzieć, że Europa takiej Grecji nie potrzebuje.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.