W ostatnich tygodniach większość przedstawicieli Unii Europejskiej nie przebiera w słowach i straszy wyjściem Grecji z euro, jeśli tylko Grecy wybiorą drogę bez reform. Cała ta ostra retoryka ma doprowadzić do tego, aby rozpisane na 17 czerwca kolejne wybory parlamentarne przerodziły się w plebiscyt „za" lub „przeciw” euro. Chodzi o to, aby głosowanie na Syrizę i inne populistyczne partie nawołujące do zerwania porozumień z Europą zostało utożsamione z głosowaniem przeciw euro. Najnowsze sondaże pokazują, że strategia ta odnosi już pewne sukcesy, bowiem zwolennicy podtrzymania porozumień unijnych po raz pierwszy mocno odbili w sondażach. Do wyborów pozostał cały miesiąc, wiele się więc jeszcze może zdarzyć.
Grecji wyjście ze strefy euro w średnim terminie się nie opłaca. A na pewno nie opłaca się politykom, którzy byliby odpowiedzialni za przeprowadzenie tej operacji. Oprócz drenażu oszczędności doprowadziłoby to do masowego bankructwa przedsiębiorstw. Ich zobowiązania w euro po przekonwertowaniu na drachmę i po jej dewaluacji doprowadziłoby do bardzo silnego wzrostu zadłużenia w nowej lokalnej walucie. W wielu przypadkach nie do spłacenia. A potem już tylko fala rosnącego bezrobocia, emigracja i zamieszki uliczne, jakich współczesna Europa jeszcze nie widziała. Sam proces opuszczania obszaru wspólnej waluty też nie jest prosty. Po pierwsze, wymagać to będzie wniosku ze strony greckich władz. Po drugie, musi się to odbyć szybko i skutecznie. W momencie podejmowania decyzji musiałby zostać zamrożony dostęp do kont bankowych i innych instrumentów finansowych, włącznie z blokadą na pewien czas bankomatów. Toż to zupełny paraliż kraju. Jedynym podobnym przykładem może być Argentyna, choć tak naprawdę więcej jest jednak różnic niż podobieństw. Przede wszystkim dlatego, że Grecja nie ma własnej waluty, a główne ryzyko nie dotyczy przecież samej Grecji, ale efektu zarażenia. Inaczej nikt by się tym krajem już dawno nie przejmował. Jednocześnie skala powiązań greckiej gospodarki z resztą kontynentu jest nieporównywalna z tą, jaka miała miejsce w przypadku Argentyny.
Seria deklaracji ze strony przedstawicieli UE była bardzo mocna i jednoznaczna: jeśli Grecja nie będzie realizować uzgodnionego planu reform, może się pożegnać ze wspólną walutą. Uzgodniony pakiet reform jest nienegocjowalny. Z drugiej strony greckie partie polityczne, nawet te, które mówią o potrzebie kontynuacji, wskazują, że uzgodniony pakiet reform musi zostać złagodzony, bo greckie społeczeństwo nie akceptuje już dalszych wyrzeczeń. Stanowiska są skrajne, ale jak to zwykle w negocjacjach, trwa teraz przeciąganie liny. Grecy chcą pozostać w strefie euro, będą nadal potrzebować wsparcia finansowego z UE, ale chcą, aby mogło się to odbyć mniejszym kosztem. I UE ma tego świadomość, nie chce jednak wysyłać sygnałów zmniejszających napięcie na rozciąganej linie. Jak wiemy z doświadczenia, przeciąganie liny, zbyt agresywne i jeszcze szarpane, może spowodować, że ta lina w końcu pęknie. Czasem tak się zdarza i tego właśnie świat się boi najbardziej. A niektórzy greccy politycy idą naprawdę po bandzie.
Wciąż mam nadzieję, że najgorsze się nie wydarzy. Opuszczanie strefy euro teraz, przy tak rozedrganych nastrojach na rynkach finansowych, przy recesji w krajach Południa połączonej z nadmiernym zadłużeniem, byłoby niebezpieczne nie tylko dla Grecji, ale i dla całej Europy. Wciąż nie ma bowiem sensownego planu B, a EBC wyzwania może tym razem nie udźwignąć, panika bowiem byłaby inna – i prawdopodobnie większa niż po upadku Lehman Brothers. Dlatego politycy będą takiego czarnego scenariusza unikać jak ognia. No chyba że lina pęknie…
Autor jest partnerem w PwC, przewodniczącym Towarzystwa Ekonomistów Polskich
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.