Christina Ricci: W życiu trzeba robić sobie przyjemności i odkrywać nowe światy. Realia „Uwodziciela" wchłonęły mnie bez reszty. Zafascynowałam się sukniami, plenerami, zdobionymi wnętrzami. I nauczyłam się mówić z brytyjskim akcentem, bo moja amerykańska wymowa w tym filmie drażniłaby widzów i wytrącała z rytmu innych aktorów.
Czy problemy kobiety żyjącej w XIX w można porównać z dylematami dzisiejszej dziewczyny?
Uważa pan, że ludzie tak bardzo się zmieniają? Przeglądam się w historii z „Uwodziciela" jak w lustrze. Odnajduję podobne do swoich emocje, znane z otoczenia układy zależności. Widzę ludzi owładniętych chciwością i żądzą zysku, manipulujących innymi, by zdobyć władzę. Moja bohaterka Clothilde też jest mi bliska. Ta kobieta żyła w złotej klatce i po raz pierwszy zaznaje cierpienia. Rozumiem jej naiwność. Sama też zbyt łatwo wierzę światu i pielęgnuję zaufanie do innych. Nawet jeśli czasem płacę za to wysoką cenę.
„Uwodziciel" to portret paryskich elit rodzącego się imperium prasowego. Duszna atmosfera, którą sportretowali twórcy filmu, przypomina klimaty dzisiejszego show-biznesu.
Nie zastanawiałam się nad tym. Clothilde obserwuje świat mediów z dystansu. Grając, skupiałam się na jej emocjach i związku z George’em. Równie mało interesuje mnie przemysł rozrywkowy dzisiaj. Nie zaczynam dnia od przeglądania „Variety" ani „Hollywood Reporter", nie znam nazwisk producentów, nie śledzę box office’u. Co jakiś czas wychodzę na plan i robię swoje. A później znowu zakopuję się w swojej prywatności.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.