Media biją na alarm, czescy producenci żywności klną, na czym świat stoi, i piszą donosy do prokuratury na nieuczciwą konkurencję, minister rolnictwa zaś grozi wprowadzeniem zakazu importu żywności z Polski. U nas jednak nikt się tym nie przejmuje, w końcu mamy ważniejsze sprawy na głowie, na przykład Euro 2012. Szanowni sklepikarze wrocławscy, nie zdziwcie się więc, jeśli czescy kibice zjadą do waszego miasta z własnym prowiantem, niczym pielgrzymka do Lichenia. To nie z biedy ani ze sknerstwa, tylko z obawy o własne życie. Drodzy księża diecezji wrocławskiej, którzy zamierzacie poddać ateizowanych sąsiadów zza miedzy intensywnej ewangelizacji, o czym świadczą już wywieszone bannery – nie wróżę wielkiego powodzenia waszej akcji. Wiadomo, Polak, jak głodny, to zły. A co dopiero Czech?
Polskie Ministerstwo Rolnictwa od miesięcy olewa czeskie prośby o dostarczenie listy firm, które dosypywały do jedzenia sól przemysłową. Nikt się temu nie dziwi, bo po pierwsze, Euro 2012, a po drugie, u nas afera solna już dawno rozeszła się po kościach. Kto by się tym przejmował, że nieznana liczba rodzimych firm przez lata traktowała nas, konsumentów, gorzej niż psy? W końcu nawet w telewizji mówili, że sól przemysłowa „w zasadzie" niczym nie różni się od soli spożywczej, a poza tym nikt nie udowodnił, że jest bardziej szkodliwa dla zdrowia, więc o co tyle hałasu? O zasady, sk… synu, jak mawiał Franz Maurer. Czeskie browary też mogłyby warzyć piwo równie tanie i złe jak polskie, ale ich szefowie zbiorowo odmówili psucia marki z wielowiekową tradycją i chwała im za to. U nas nie tylko decyzję o zakupie kefiru, ale nawet przetargi na budowę autostrad podejmuje się, stosując jedno kryterium: byle taniej.
Polsko je fajn? Powiedzcie to Czechom. Nasi producenci żywności wysyłają wartościowe produkty do Niemiec i innych państw zachodnich, ostatnio podbili nawet wymagający rynek południowokoreański. Ale im sprzedają ordynarne guano. Bo Czesi wszystko kupią, zjedzą i jeszcze się obliżą ze smakiem. A poza tym sami są sobie winni, w końcu to ich importerzy i sieci handlowe masowo sprowadzały najtańsze produkty. Czy to nasza wina, że akurat polskie?
Przykro to pisać w przededniu piłkarskiego święta. Mamy największą od 20 lat aferę zagraniczną z polskim żarciem w roli głównej. Obecnie nasze jedzenie jest w Czechach synonimem najgorszego syfu. Spróbujcie komuś wytłumaczyć, że tak naprawdę mamy najlepsze na świecie przysmaki, tylko akurat do Czech wysyłaliśmy padlinę, bo pieniądze nie śmierdzą. Nie wytłumaczycie. Nic z tego. To se nevrátí.
Polskim producentom żywności gratuluję utraty rynku wartego w ubiegłym roku ponad miliard dolarów. Opinii, którą sami sobie i nam zepsuliście, nie naprawicie przez lata. A dla czytelników przestroga. Jeśli chcą państwo wprawić w zakłopotanie znajomych z Pragi, dajcie im w prezencie coś do zjedzenia. Staną na głowie, żeby tylko nie musieć skosztować przy was tego specjału. A potem wywalą do kosza.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.