Jeśli wpadka Obamy jest okazją, by z „polskimi obozami" zrobić porządek, to może z kibicami też by można... Oto kibic zwany Staruchem, ulubieniec PiS i autor „Gazety Polskiej” aresztowany z kilkudziesięcioma kibicami, którzy, jak się podejrzewa, tworzyli grupę przestępczą. Pamiętam Zbigniewa Romaszewskiego, gdy mówił o Staruchu tonem serdecznym, „pan Staruch”, jak przed laty z czcią wypowiadał nazwiska prześladowanych przez komunistyczny reżim. Wedle niego prokuratura pewnie znowu na usługach reżimu.
*
W Instytucie Psychiatrii poczucie, że zdrowych i chorych dzieli cienka czerwona linia. Niełatwo tam było zawieźć znajomą mej mamy. Przestała jeść, wygląda jak więzień niemieckiego obozu zagłady. Za to jej kot coraz grubszy i zawsze uśmiechnięty. Dawno tu nie byłem, patrzę przez okno, drzewa urosły. Myślę: ludzie ludziom zgotowali taki los, a ona sobie sama. Przestała jeść ze strachu przed śmiercią. Zaparcia wydawały się śmiertelne, więc nie wolno dawać jelitom okazji, by trawiły. Żołądek odzwyczajony od pracy nie toleruje jedzenia, co potwierdza: nie wolno jeść! Zamyka się błędne koło. Na jego obrzeżu przykucnęły hipochondryczne lęki. Każde błędne koło ma jednak w środku czarną dziurkę, a ona zaczyna kusić. Ale to nie takie proste przecisnąć się przez nią w nicość. Instynkt życia to potęga. Dzwonię do znajomego lekarza i załatwiam szpital. Ona: nie ma mowy, jest przecież kot. Kto go weźmie. Trzeba zabić, ale jak? Mówię: wezmę kota. Słucham swych słów. jakby mówił je ktoś za mnie. A myślę: kota, nie ma mowy. „Dotknij go" – mówi. Dotykam, a on częstuje mnie pazurem... Kota będzie karmić dozorczyni, gdy my lądujemy na izbie przyjęć. Uwielbiam izby przyjęć. Samo życie.
*
Wiozę Maję Komorowską jako jej podpora duchowa na wręczenie nagrody. Kierowca limuzyny chce pokazać, jakie wóz ma możliwości, w kilka sekund dochodzi do setki. Mam coś w zębach. To chyba żołądek. Wpycham go na powrót. Maja znosi to dobrze, przejęta tym, co ją czeka. Nie znosi publicznych sytuacji ani nagród. Oto aktorka paradoksalna.
Kiedy w stanie wojennym siedziałem w Białołęce, Maja przyjeżdżała do nas jako matka miłosierdzia, rozkładała skrzydła i wszystkich otulała. Nawet strażników. Przed Wigilią zarządziła dzielenie się z nimi opłatkiem. Nie miałem z tym problemu. Po latach dzieci tych strażników będą nas witać w tej samej Białołęce, jako męczenników, zwiedzaliśmy więzienie też razem. Tak się porobiło...
Po latach rozmowy z ludźmi bliskimi mają taki sam scenariusz. Zadumanie, jak wielu znajomych choruje i umiera. O polskich głupotach i zimnej wojnie domowej. O inwazji nowej cywilizacji, która staje nam się obca i czyni takim świat. W końcu: komercjonizm jako nowy totalitaryzm...
Akt rozstrzeliwania w blasku fleszy. Pluton strzela z przyklęku. Myślę, a potem jej szepcę na ucho: „Te wszystkie obchody, nagrody, owacje to tylko próba heroiczna, acz beznadziejna uwznioślenia chwili i jej zatrzymania. Lśniący akt rozpaczy i bezradności wobec przemijania. A wszystko zostanie i tak przez czas unieważnione". Mówi: – „Tak. Na amen...”. Amen.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.