Henryk Sienkiewicz według Jerzego Hoffmana
Od pierwszych kadrów jest jasne: Jerzy Hoffman dobrze zainwestował pieniądze sponsorów. Powstał widowiskowy fresk o zakroju etnograficzno-historycznym. XVII wiek - jak żywy. Szkoda jedynie, że dekoratorzy planu, spece od zdjęć, dźwięku i wizażyści sprawili się lepiej niż reżyser i aktorzy.
Jerzy Hoffman odniósł niewątpliwy sukces wizualny. Step w jego filmie jest szeroki, rzeki rozległe, sadyby, chutory i dworki aż rwą oczy od historycznego wyposażenia. Kozacy noszą się jak Kozacy (brawo dla Macieja Kozłowskiego!), a nie jak podgoleni statyści, konie sprawują się przed kamerą świetnie, krew jest krwią, a błoto błotem. Kamera - jakże inaczej niż w "Potopie" - nie tkwi na jednych szynach, lecz porusza się razem z postaciami. Sceny kluczowe, na przykład wyrzucenie Czaplińskiego z gospody w kałużę błota, zostają spowolnione i podane w kilku ujęciach. A jednak kiksy się zdarzają: opactwo w Tyńcu z domalowanymi komputerowo chmurami nie powinno udawać płonącego Baru - każde dziecko było tam na szkolnej wycieczce i obiekt doskonale pamięta. Udźwiękowienie jest dziełem samo w sobie. Słychać wszystko - świst szabli nie ginie nawet w tumulcie kilku tysięcy głosów. Poza tym atrakcje: jest krótki popis woltyżerki, są fajerwerki, taniec w szlacheckim dworku i wiejskiej chałupie. Są piosenki ze słynnym biwakowym "Hej, sokoły". Wreszcie - jest Izabella Scorupco całkiem nago. Można się napatrzeć.
Daniel Olbrychski (Tuhaj-bej)
Jerzy Hoffman w brawurowy sposób zakończył swoje rozrachunki z Sienkiewiczem. "Ogniem i mieczem" dowodzi, że nie musimy mieć kompleksów - film zostanie przedstawiony jako kandydat do Oscara. Sądzę, że uda się pobić frekwencyjny rekord "Kilera". Jestem przekonany, że "Ogniem i mieczem" obejrzy co najmniej 5 mln Polaków. Wierzę, że wzruszy się również publiczność ukraińska.
Michał Żebrowski (Skrzetuski)
Takie filmy i role docenia się najczęściej po latach, a "Ogniem i mieczem" to przygoda na całe życie. Bardzo chciałem zagrać właśnie Skrzetuskiego, tym bardziej że uważany jest on często za postać papierową. Moim zdaniem, to nieprzeciętny bohater i ciekawa osobowość. Na pewno jest za wcześnie, by oceniać, czy w przyszłości mój sceniczny wizerunek będzie utożsamiany z tą rolą.
Krzysztof Kowalewski (Zagłoba)
Jerzemu Hoffmanowi dziękuję nie tylko za powierzenie mi tak znaczącej roli, ale też za to, co zobaczyłem - za cały film. To nie tylko literatura przeniesiona na ekran, to przede wszystkim pięknie opowiedziana historia. Zagłoba już wcześniej był znany Polakom, czytelnikom Sienkiewicza. Teraz stanie się jeszcze bliższy, gdyż jest to jedna z bardziej wyrazistych i malowniczych postaci obok bohaterów romantycznych "Trylogii".
Hoffman doskonale panuje nad tysiącami statystów, ale znacznie gorzej radzi sobie, gdy przychodzi mu poprowadzić kilku aktorów. Zagłoba zbyt dużo pije i zbyt mało mówi, by przekonać widza, że jest nie tylko alkoholikiem, ale alkoholikiem inteligentnym. Poza tym Krzysztof Kowalewski gra go na jednej nucie. U Sienkiewicza w scenie zdobycia sztandaru Zagłoba demonstruje w ciągu paru minut strach, hucpę, pogróżki, upokorzenie, panikę i triumfalizm. Na filmie podpity grubas szamocze się ze szmatą. W powieści Skrzetuski przeżywa całą gamę uczuć: od nadziei przez rozpacz po zapamiętanie się w bólu. W filmie natomiast udaje się Michałowi Żebrowskiemu utrzymać stabilność nastrojów. W rezultacie gdy dowiaduje się od Rzędziana, że Helena żyje, kwituje tę informację jak dowóz ulubionej pizzy. Najgorzej, gdy przed kamerą znajdą się trzy niedorysowane postacie: Rzędzian przynosi wieść o miejscu ukrycia Heleny, ale po swojemu ględzi i trudno wycisnąć z niego wiadomość, na którą Zagłoba i Wołodyjowski czekają od miesięcy. W powieści obaj rycerze rzucają się wyrwać mu tę wiadomość z gardła, ale muszą się mitygować, by nie przepłoszyć ograniczonego gawędziarza. W filmie pozostaje z tego tylko kilka minut monotonnego ględzenia.
Widz odnosi wrażenie, że aktorom postawiono za cel główny grę wyglądem. Niektórym się udało: Olbrychski prawie się nie odzywa, ale ten szczękościsk, ten błysk oka! Ewa Wiśniewska mówi mało, ale mówi smacznie z tym wschodnim zaśpiewem, który pozostał jej z "Cudzoziemki". A Aleksandrowi Domogarowi wystarczy, że strzepnie czarną czuprynę na czoło i spojrzy w kamerę bławatnymi oczami - czysty Bohun.
Najwięcej zaryzykował Hoffman, przekładając Sienkiewiczowski obraz kozackiego buntu na język współczesnej "poprawności politycznej". Chmielnicki nie jest w filmie zakompleksionym Rusinem, który dla zyskania hetmańskiej buławy wznieci krwawe powstanie. Nie jest też degeneratem i alkoholikiem, jakim go przedstawia powieść. To patriota swojej "małej ojczyzny" i strateg, który zmuszony jest na razie przewodzić dzikiemu kozactwu, ale podejmuje się tego, widząc w nim zręby potężnego i dumnego narodu. Dotrzymanie rycerskiego słowa przychodzi mu - inaczej niż w powieści - z łatwością i swobodą. Zauważmy też drobiazgi: Bohun w powieści jest nie- piśmiennym Kozakiem, w filmie czyta bez zająknienia. Tymczasem książę Jeremi Wiśniowiecki, ulubieniec Sienkiewicza, wypada w filmie fatalnie. To fanatyk przemocy o skłonnościach sadystycznych. Posłów nie szanuje i każe wbijać na pal, chłopstwo za grabież pańskiego wiesza i pali. Z wyraźną niechęcią ugina się nawet przed królewskimi rozkazami, jeżeli te przeszkadzają mu zaprowadzać pokój "ogniem i mieczem". Wiśniowiecki, powieściowy wzór cnót rycerskich, tu pokazuje się jako "polski pan" - z najgorszych wyobrażeń ukraińskich chłopów jeszcze z czasów wojny polsko-bolszewickiej. W filmie rysuje się nawet interesująca możliwość: w pewnym momencie "legalny" hetman Chmielnicki mógłby z rozkazu króla tłumić bunt Wiśniowieckiego, który jest o krok od wypowiedzenia posłuszeństwa władcy, gdy ten wybiera układy, by uniknąć rozlewu krwi. Pytanie tylko: czy to jeszcze jest Sienkiewicz? Gdyby autor filmowej wersji na przykład uśmiercił Helenę albo kazał jej żyć z Bohunem długo i szczęśliwie, oburzenie byłoby powszechne - zniekształcił pierwowzór. Ale ponieważ dla ogólnego dobra reżyser wyretuszował nacjonalistyczne i klasowe podejście Sienkiewicza do historii Polski, burzy protestów nie będzie. Więcej: została otwarta droga do nowych "przyjaznych" ekranizacji. Na przykład: można sfilmować "Krzyżaków" jako opowieść o kwiecie europejskiego rycerstwa pracującego nad tym, by na rubieży chrześcijaństwa szerzyć zdobycze cywilizacji. A "Janko Muzykant" da się przedstawić jako historia strażnika w pańskim dworze, który "musiał jakoś odreagować".
W wypadku "Ogniem i mieczem" rodzi to jeden jeszcze bolesny wniosek: powieść przełożona na film nie jest już w stanie posłużyć "ku pokrzepieniu serc". Bo czymże się tu krzepić: ograniczonym rębajłą Wiśniowieckim? Polską husarią, która tak brylowała w "Potopie", a tu bezmyślnie lezie w błoto, mocząc w nim swe orle pióra? Zagłobą, który poświęca oddział wojska, gdy tylko może się dorwać do butelki?
Hoffman dokonał też poważnego przestawienia akcentów w Sienkiewiczowskiej erotyce. Powieść, z czego dworował sobie już Boy, przesiąknięta jest kultem dziewictwa: mniejszą grozę budzi u jej bohaterów widok kolejnej masowej rzezi niż obawa, że Bohun mógłby posiąść Helenę. W takim wypadku bowiem musiałaby ona - jako kobieta "zużyta" - zamknąć się za klasztorną furtą. Przez kilkaset stron Sienkiewicz podsyca więc ciekawość czytelnika jednym pytaniem: który z kawalerów - Bohun czy Skrzetuski - zdąży pierwszy odebrać "niewinność" pięknej pannie? W filmie natomiast sprężyną akcji jest nie zagrożone dziewictwo, lecz raczej proste potrzeby seksualne panów, którzy ciągle muszą odraczać ich spełnienie z powodu prowadzonych wojen. Longinus Podbipięta wyraźnie daje do zrozumienia, że ścięcie trzech pogańskich głów to przede wszystkim pierwszy krok do łożnicy. Nic więc dziwnego, że kiedy udaje mu się na szańcach Zbaraża spełnić ślub, jego twarz wyraża szczytową satysfakcję, o zgoła niemilitarnym charakterze. Podobnie oddzielony od swej ukochanej Skrzetuski roi sobie - u Sienkiewicza nie do pomyślenia! - że panna wybiega mu na spotkanie w przezroczystej koszuli. Ta sama Helena na oczach widzów i Zagłoby kąpie się w stawie, demonstrując ze swobodą wszystko, co Skrzetuski mógłby zobaczyć dopiero po ślubie. Nic więc dziwnego, że Horpyna składa jej - ani śladu tego u Sienkiewicza! - jednoznaczną propozycję homoseksualną. I jeszcze zabawny drobiazg. Otóż chan krymski pieści u swego tronu nie ponętną niewolnicę, lecz przystojnego transwestytę. Na ten widok Chmielnicki, który podczas powstania zobaczył niejedno, stanął jak wryty.
Jerzy Hoffman odniósł niewątpliwy sukces wizualny. Step w jego filmie jest szeroki, rzeki rozległe, sadyby, chutory i dworki aż rwą oczy od historycznego wyposażenia. Kozacy noszą się jak Kozacy (brawo dla Macieja Kozłowskiego!), a nie jak podgoleni statyści, konie sprawują się przed kamerą świetnie, krew jest krwią, a błoto błotem. Kamera - jakże inaczej niż w "Potopie" - nie tkwi na jednych szynach, lecz porusza się razem z postaciami. Sceny kluczowe, na przykład wyrzucenie Czaplińskiego z gospody w kałużę błota, zostają spowolnione i podane w kilku ujęciach. A jednak kiksy się zdarzają: opactwo w Tyńcu z domalowanymi komputerowo chmurami nie powinno udawać płonącego Baru - każde dziecko było tam na szkolnej wycieczce i obiekt doskonale pamięta. Udźwiękowienie jest dziełem samo w sobie. Słychać wszystko - świst szabli nie ginie nawet w tumulcie kilku tysięcy głosów. Poza tym atrakcje: jest krótki popis woltyżerki, są fajerwerki, taniec w szlacheckim dworku i wiejskiej chałupie. Są piosenki ze słynnym biwakowym "Hej, sokoły". Wreszcie - jest Izabella Scorupco całkiem nago. Można się napatrzeć.
Daniel Olbrychski (Tuhaj-bej)
Jerzy Hoffman w brawurowy sposób zakończył swoje rozrachunki z Sienkiewiczem. "Ogniem i mieczem" dowodzi, że nie musimy mieć kompleksów - film zostanie przedstawiony jako kandydat do Oscara. Sądzę, że uda się pobić frekwencyjny rekord "Kilera". Jestem przekonany, że "Ogniem i mieczem" obejrzy co najmniej 5 mln Polaków. Wierzę, że wzruszy się również publiczność ukraińska.
Michał Żebrowski (Skrzetuski)
Takie filmy i role docenia się najczęściej po latach, a "Ogniem i mieczem" to przygoda na całe życie. Bardzo chciałem zagrać właśnie Skrzetuskiego, tym bardziej że uważany jest on często za postać papierową. Moim zdaniem, to nieprzeciętny bohater i ciekawa osobowość. Na pewno jest za wcześnie, by oceniać, czy w przyszłości mój sceniczny wizerunek będzie utożsamiany z tą rolą.
Krzysztof Kowalewski (Zagłoba)
Jerzemu Hoffmanowi dziękuję nie tylko za powierzenie mi tak znaczącej roli, ale też za to, co zobaczyłem - za cały film. To nie tylko literatura przeniesiona na ekran, to przede wszystkim pięknie opowiedziana historia. Zagłoba już wcześniej był znany Polakom, czytelnikom Sienkiewicza. Teraz stanie się jeszcze bliższy, gdyż jest to jedna z bardziej wyrazistych i malowniczych postaci obok bohaterów romantycznych "Trylogii".
Hoffman doskonale panuje nad tysiącami statystów, ale znacznie gorzej radzi sobie, gdy przychodzi mu poprowadzić kilku aktorów. Zagłoba zbyt dużo pije i zbyt mało mówi, by przekonać widza, że jest nie tylko alkoholikiem, ale alkoholikiem inteligentnym. Poza tym Krzysztof Kowalewski gra go na jednej nucie. U Sienkiewicza w scenie zdobycia sztandaru Zagłoba demonstruje w ciągu paru minut strach, hucpę, pogróżki, upokorzenie, panikę i triumfalizm. Na filmie podpity grubas szamocze się ze szmatą. W powieści Skrzetuski przeżywa całą gamę uczuć: od nadziei przez rozpacz po zapamiętanie się w bólu. W filmie natomiast udaje się Michałowi Żebrowskiemu utrzymać stabilność nastrojów. W rezultacie gdy dowiaduje się od Rzędziana, że Helena żyje, kwituje tę informację jak dowóz ulubionej pizzy. Najgorzej, gdy przed kamerą znajdą się trzy niedorysowane postacie: Rzędzian przynosi wieść o miejscu ukrycia Heleny, ale po swojemu ględzi i trudno wycisnąć z niego wiadomość, na którą Zagłoba i Wołodyjowski czekają od miesięcy. W powieści obaj rycerze rzucają się wyrwać mu tę wiadomość z gardła, ale muszą się mitygować, by nie przepłoszyć ograniczonego gawędziarza. W filmie pozostaje z tego tylko kilka minut monotonnego ględzenia.
Widz odnosi wrażenie, że aktorom postawiono za cel główny grę wyglądem. Niektórym się udało: Olbrychski prawie się nie odzywa, ale ten szczękościsk, ten błysk oka! Ewa Wiśniewska mówi mało, ale mówi smacznie z tym wschodnim zaśpiewem, który pozostał jej z "Cudzoziemki". A Aleksandrowi Domogarowi wystarczy, że strzepnie czarną czuprynę na czoło i spojrzy w kamerę bławatnymi oczami - czysty Bohun.
Najwięcej zaryzykował Hoffman, przekładając Sienkiewiczowski obraz kozackiego buntu na język współczesnej "poprawności politycznej". Chmielnicki nie jest w filmie zakompleksionym Rusinem, który dla zyskania hetmańskiej buławy wznieci krwawe powstanie. Nie jest też degeneratem i alkoholikiem, jakim go przedstawia powieść. To patriota swojej "małej ojczyzny" i strateg, który zmuszony jest na razie przewodzić dzikiemu kozactwu, ale podejmuje się tego, widząc w nim zręby potężnego i dumnego narodu. Dotrzymanie rycerskiego słowa przychodzi mu - inaczej niż w powieści - z łatwością i swobodą. Zauważmy też drobiazgi: Bohun w powieści jest nie- piśmiennym Kozakiem, w filmie czyta bez zająknienia. Tymczasem książę Jeremi Wiśniowiecki, ulubieniec Sienkiewicza, wypada w filmie fatalnie. To fanatyk przemocy o skłonnościach sadystycznych. Posłów nie szanuje i każe wbijać na pal, chłopstwo za grabież pańskiego wiesza i pali. Z wyraźną niechęcią ugina się nawet przed królewskimi rozkazami, jeżeli te przeszkadzają mu zaprowadzać pokój "ogniem i mieczem". Wiśniowiecki, powieściowy wzór cnót rycerskich, tu pokazuje się jako "polski pan" - z najgorszych wyobrażeń ukraińskich chłopów jeszcze z czasów wojny polsko-bolszewickiej. W filmie rysuje się nawet interesująca możliwość: w pewnym momencie "legalny" hetman Chmielnicki mógłby z rozkazu króla tłumić bunt Wiśniowieckiego, który jest o krok od wypowiedzenia posłuszeństwa władcy, gdy ten wybiera układy, by uniknąć rozlewu krwi. Pytanie tylko: czy to jeszcze jest Sienkiewicz? Gdyby autor filmowej wersji na przykład uśmiercił Helenę albo kazał jej żyć z Bohunem długo i szczęśliwie, oburzenie byłoby powszechne - zniekształcił pierwowzór. Ale ponieważ dla ogólnego dobra reżyser wyretuszował nacjonalistyczne i klasowe podejście Sienkiewicza do historii Polski, burzy protestów nie będzie. Więcej: została otwarta droga do nowych "przyjaznych" ekranizacji. Na przykład: można sfilmować "Krzyżaków" jako opowieść o kwiecie europejskiego rycerstwa pracującego nad tym, by na rubieży chrześcijaństwa szerzyć zdobycze cywilizacji. A "Janko Muzykant" da się przedstawić jako historia strażnika w pańskim dworze, który "musiał jakoś odreagować".
W wypadku "Ogniem i mieczem" rodzi to jeden jeszcze bolesny wniosek: powieść przełożona na film nie jest już w stanie posłużyć "ku pokrzepieniu serc". Bo czymże się tu krzepić: ograniczonym rębajłą Wiśniowieckim? Polską husarią, która tak brylowała w "Potopie", a tu bezmyślnie lezie w błoto, mocząc w nim swe orle pióra? Zagłobą, który poświęca oddział wojska, gdy tylko może się dorwać do butelki?
Hoffman dokonał też poważnego przestawienia akcentów w Sienkiewiczowskiej erotyce. Powieść, z czego dworował sobie już Boy, przesiąknięta jest kultem dziewictwa: mniejszą grozę budzi u jej bohaterów widok kolejnej masowej rzezi niż obawa, że Bohun mógłby posiąść Helenę. W takim wypadku bowiem musiałaby ona - jako kobieta "zużyta" - zamknąć się za klasztorną furtą. Przez kilkaset stron Sienkiewicz podsyca więc ciekawość czytelnika jednym pytaniem: który z kawalerów - Bohun czy Skrzetuski - zdąży pierwszy odebrać "niewinność" pięknej pannie? W filmie natomiast sprężyną akcji jest nie zagrożone dziewictwo, lecz raczej proste potrzeby seksualne panów, którzy ciągle muszą odraczać ich spełnienie z powodu prowadzonych wojen. Longinus Podbipięta wyraźnie daje do zrozumienia, że ścięcie trzech pogańskich głów to przede wszystkim pierwszy krok do łożnicy. Nic więc dziwnego, że kiedy udaje mu się na szańcach Zbaraża spełnić ślub, jego twarz wyraża szczytową satysfakcję, o zgoła niemilitarnym charakterze. Podobnie oddzielony od swej ukochanej Skrzetuski roi sobie - u Sienkiewicza nie do pomyślenia! - że panna wybiega mu na spotkanie w przezroczystej koszuli. Ta sama Helena na oczach widzów i Zagłoby kąpie się w stawie, demonstrując ze swobodą wszystko, co Skrzetuski mógłby zobaczyć dopiero po ślubie. Nic więc dziwnego, że Horpyna składa jej - ani śladu tego u Sienkiewicza! - jednoznaczną propozycję homoseksualną. I jeszcze zabawny drobiazg. Otóż chan krymski pieści u swego tronu nie ponętną niewolnicę, lecz przystojnego transwestytę. Na ten widok Chmielnicki, który podczas powstania zobaczył niejedno, stanął jak wryty.
Więcej możesz przeczytać w 7/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.