Europa wstępuje do Polski

Europa wstępuje do Polski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Osiem lat temu Polska wstąpiła do Unii Europejskiej, dziś Europa składa rewizytę. Kiedy oglądałem w 1996 r. mistrzostwa Europy w Wielkiej Brytanii (pamiętne głównie przez mnóstwo wlokących się dogrywek z racji zastosowanej pierwszy raz zasady „złotej bramki"), to możliwość, że  kiedyś podobna impreza zawita do nas, wydawała się odległa o lata świetlne. Dziś nasz europejski status jest już tak oczywisty, że  pozwalamy sobie na kręcenie nosem, że za drogo wyszło, że nie wszystko gotowe i że będzie głośno i tłoczno. Szkoda, że polska pewność siebie przejawia się tradycyjnym marudzeniem, ale chyba lepsze to niż epatowanie równie tradycyjnymi kompleksami wobec Zachodu.

1 maja 2004 r. był dla nas wielkim świętem, ale nie aż tak zapoznanym w  starej Unii. Rozszerzenie budziło więcej obaw niż entuzjazmu, czego przejawem jest też m.in. dzisiejszy kryzys polityczny i tożsamościowy trawiący UE. Dla wielu albo dawno już w tej Unii się znajdowaliśmy, dla  innych nigdy tak do końca do niej nie dołączyliśmy, tym bardziej że nie jesteśmy częścią strefy euro.

W ciągu ostatnich ośmiu lat jednak wiele się zmieniło. Wzrasta liczba turystów i biznesmenów przyjeżdżających do Polski. Nasza dyplomacja coraz pewniej porusza się na brukselskich salonach. Nadganiamy stracony czas nie tylko dzięki własnym imponującym postępom, ale też z racji recesji i kryzysu trawiącego pozostałych. Prawdziwym pokoleniowym doświadczeniem stały się wyjazdy w ramach programu Socrates-Erasmus. Przyjaźnie i miłości zawiązane podczas semestru w Barcelonie czy  Tampere, internet i tanie linie lotnicze – to w największym stopniu buduje europejską tożsamość w młodych Polakach, którzy na tle rówieśników wypadają naprawdę korzystnie – znają języki, są zdolni i  pracowici, a co najważniejsze – wciąż im się chce.

Podobnie jak tym, którzy jeszcze przed kryzysem masowo wyjeżdżali do  Wielkiej Brytanii wykonywać najprostsze prace, często poniżej swoich kwalifikacji. Co z tego, skoro nawet zmywak zapewniał im poziom życia nieosiągalny w kraju. Zarówno ci, którzy zostali, jak i ci, którzy wrócili do swoich wsi i miasteczek, wynieśli z wyjazdów za chlebem bezcenną umiejętność życia w innej kulturze, w obcym środowisku, często ze słabą albo nawet żadną znajomością języka. Bez kontaktów i możliwości kombinowania zdani byli tylko na siebie i na własne umiejętności. Od  państwa nie otrzymywali zasiłków, lecz również nie podcinało im ono skrzydeł i traktowało ich po partnersku.

Życie w Polsce jest ciągłym zmaganiem się z przeciwnościami losu, nieprzyjazną administracją, nieuczciwym kontrahentem. Nie potrafimy cieszyć się z tego, co mamy, bo na tle Europy Zachodniej mamy wciąż śmiesznie mało. Jesteśmy jak ludzie na dorobku, którzy choć kilka lat temu przyjechali do wielkiego miasta, nadal wyróżniają się na ulicy niemodną fryzurą czy okularami, dla których wyjście do dobrej restauracji oznacza zaciskanie pasa przez resztę miesiąca, którzy pracują po godzinach, żeby spłacić kredyt na meble z eleganckiego katalogu, których ostentacja u zamożnych od pokoleń sąsiadów wywoła uśmiech dobrotliwego politowania. Widzimy, jak dobrze się żyje w Lyonie czy Kopenhadze, i chcielibyśmy tak samo.

Polski prowincjonalizm bywalcom modnych warszawskich klubów wyda się zjawiskiem egzotycznym. W coraz mniejszym stopniu dotyczy ich samych, chyba że za jego przejaw uznamy niezawodny węch na nowe trendy. Ale  nawet prowincjonalizm, który przejawia się w ciągłym mierzeniu się z  innymi i z samymi sobą, uzewnętrzniający się nie w resentymencie, lecz w  ambicji, która z żelazną konsekwencją pozwala z roku na rok podnosić poziom życia, może mieć cechy pozytywne. Dziś widać, że rozleniwiona Europa, przyzwyczajona do życia na kredyt, przeżywa problemy, które pamiętamy sami sprzed kilkunastu jeszcze lat. I może dlatego też gotowi jesteśmy ponosić wiele wyrzeczeń, żeby nie wrócić do punktu wyjścia. W ostatnich ośmiu latach Polacy poznawali Europę, Europa poznawała Polaków. Niewiele o sobie wiedzieliśmy, ale zaskakująco łatwo przełamaliśmy początkową nieufność i stereotypy. Wielką przygodę wdrażania europejskiego projektu i odkrywania Zachodu zastąpiły zwyczajność i normalność – i bardzo dobrze. Euro 2012 to odwleczone w  czasie potwierdzenie w oczach już nie politycznych elit, lecz mas, że  jesteśmy pełnoprawną częścią europejskiej rodziny. Nie musimy już nikomu niczego udowadniać. Poczujmy się wreszcie dobrze we własnej skórze –  państwa średniej wielkości i średniego znaczenia, do bólu normalnego.

Święto zawitało pod polskie strzechy. Czas otrzeć pot z czoła i odejść od pługa.

Więcej możesz przeczytać w 24/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.