Jan Błaszczak: Co się stało z Johnnym Rottenem? Zagrałeś niedawno w reklamie masła.
John Lydon: Zrobiłem to, żeby zebrać pieniądze na nagranie i wydanie „This Is PiL" zupełnie niezależnie od wytwórni. Mam nadzieję, że publiczność doceni moją determinację. Postanowiłem, że zrobię wszystko, byle tylko nie trwać w gównianym, popowym nonsensie. Dotąd przy okazji nagrywania każdej kolejnej płyty przytrafiało się to samo: ja nagrywałem, a wytwórnia mówiła, że to się nie nadaje do konsumpcji przez masową publiczność. Niestety, obowiązywał mnie kontrakt podpisany jeszcze za czasów Sex Pistols, który wymuszał taką współpracę. Związek z wytwórnią zaczynał mnie jednak dusić. Przedstawiciele branży muzycznej chcieliby, abym robił to, co wszyscy wokół. Jeszcze się nie nauczyli, że to się nigdy nie zdarzy.
A nie było odwrotnie – czy nie wszyscy chcieli robić to, co ty? W pewnym momencie każdy chciał być jak Rotten.
Może nawet tak było, ale co z tego. Nikt poza mną nie może być jak Johnny Rotten. Jeśli ktoś uważa, że kopiowanie moich pomysłów sprzed 30 lat jest fajne, marnuje swój czas. Muzyka musi się zmieniać wraz z czasami. Sprawdza się raczej działanie według tego, co podpowiada serce. Kopiowanie to najkrótsza droga do autodestrukcji.
Ale najszybsza do kariery.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.