Czy islamska demokracja okaże się lepszym towarem eksportowym niż islamska rewolucja?
Dokładnie o godzinie 9.33 deszcz kwiatów wyrzuconych z helikoptera spadł na mauzoleum duchowego przywódcy, odezwały się okrętowe syreny, sygnały pociągów i szkolne dzwonki. Dwadzieścia lat temu 1 lutego o tej samej porze wylądował w Teheranie samolot z ajatollahem Chomeinim, rozpoczynając rewolucję islamską, która położyła kres trwającej dwa i pół tysiąca lat absolutnej władzy szachów w Iranie.
"Nic nie czuję" - mówił chłodno reporterowi Chomeini w samolocie, wracając do kraju po 15 latach wygnania, by stanąć na czele szyickiej rewolty. Nazywany świętym, do dziś otaczany kultem jednostki, nieżyjący już wódz sprawił krwawą łaźnię swoim przeciwnikom. Na fali rewolucyjnego terroru wskutek egzekucji zginęło ponad 10 tys. Irańczyków. Pół miliona uciekło za granicę. Imam bez sentymentów pozbywał się również najbliższych współpracowników, dowodząc tezy o pożeraniu przez rewolucję jej własnych dzieci. Zgładził nawet człowieka, który przyleciał razem z nim na pokładzie samolotu, a po rewolucji został szefem dyplomacji. Więcej niż milion ofiar pochłonęła wojna z Irakiem (lata 1980-1988). Jej weterani nadal żebrzą na teherańskich ulicach.
"Wielkim szatanem" nazywał Chomeini Stany Zjednoczone, ale dla ludzi Zachodu sam stał się niemal wcielonym diabłem, uosabiając lęki świata dobrobytu przed agresywnym islamskim fundamentalizmem. Głośnym echem odbiło się przetrzymywanie przez ponad rok 52 amerykańskich zakładników. Światową opinię publiczną zszokowało wezwanie Chomeiniego do zabicia pisarza Salmana Rushdie?ego za "obrazę islamu". Imam groził eksportem rewolucji irańskiej na cały świat. Teheran pod rządami mułłów stał się bodaj największym sponsorem międzynarodowego terroryzmu. Na pierwszy ogień poszli przywódcy arabscy, zbyt "ugodowi" wobec zachodniego "Szatana". Już w roku rewolucji fundamentaliści planowali usunięcie dynastii panującej w Arabii Saudyjskiej i opanowali najświętsze dla muzułmanów miejsce - świątynię w Mekce, skąd wyparto ich dopiero po tygodniu walk. W 1981 r. zamordowany został przez zamachowca prezydent Egiptu Anwar Sadat, który poszedł na kompromis z "wrogiem numer 1" - Izraelem. W 1987 r. ponad 150 tys. szyickich pielgrzymów z Iranu wszczęło zamieszki, próbując ponownie opanować Mekkę.
Podczas uroczystości jubileuszu rewolty z rządowych gmachów rozdawano przechodniom słodycze. Rocznicy towarzyszą pompatyczne uroczystości, ale za ich fasadą widać coraz wyraźniej, że rewolucja dostała zadyszki. Silnie upaństwowiona gospodarka pogrążyła się w recesji i jest dużym obciążeniem dla budżetu. Rośnie bezrobocie (oficjalnie szacowane jest na 10 proc., nieoficjalnie - na ponad dwa razy więcej), a kasa państwa coraz bardziej świeci pustkami, zwłaszcza że spadają zyski z eksportu ropy naftowej wskutek obniżania się jej ceny na rynku światowym. Rząd zmuszony został do głębokich cięć w wydatkach i gorączkowego zabiegania o pożyczki w kraju oraz za granicą, by między innymi uspokoić protesty pracownicze. W ciągu roku irański rial stracił 45 proc. czarnorynkowej wartości, z czego jedną trzecią w tygodniu poprzedzającym rocznicę. Irańczycy, by uchronić się przed galopującą inflacją, wykupują pieniądze "wielkiego szatana" - dolary.
W tej sytuacji nie dziwią coraz liczniejsze rozłamy w obozie rewolucji. Za oficjalną kurtyną toczy się churchillowska walka buldogów pod dywanem. Przed lokalnymi wyborami zaplanowanymi na koniec lutego staje się ona coraz bardziej zażarta. Okazało się, że za skrytobójczymi zamachami na opozycyjnych intelektualistów stali agenci służb specjalnych, kontrolowanych przez twardogłowych liderów. Na czele zwolenników zmian, którzy zdają sobie sprawę, że rewolucja zabrnęła w ślepy zaułek, jest prezydent Mohammad Chatami, wybrany w 1997 r. przytłaczającą większością głosów. Ostatnie słowo należy jednak do następcy Chomeiniego - jest nim konserwatywny ajatollah Ali Chamenei.
"Nic nie czuję" - mówił chłodno reporterowi Chomeini w samolocie, wracając do kraju po 15 latach wygnania, by stanąć na czele szyickiej rewolty. Nazywany świętym, do dziś otaczany kultem jednostki, nieżyjący już wódz sprawił krwawą łaźnię swoim przeciwnikom. Na fali rewolucyjnego terroru wskutek egzekucji zginęło ponad 10 tys. Irańczyków. Pół miliona uciekło za granicę. Imam bez sentymentów pozbywał się również najbliższych współpracowników, dowodząc tezy o pożeraniu przez rewolucję jej własnych dzieci. Zgładził nawet człowieka, który przyleciał razem z nim na pokładzie samolotu, a po rewolucji został szefem dyplomacji. Więcej niż milion ofiar pochłonęła wojna z Irakiem (lata 1980-1988). Jej weterani nadal żebrzą na teherańskich ulicach.
"Wielkim szatanem" nazywał Chomeini Stany Zjednoczone, ale dla ludzi Zachodu sam stał się niemal wcielonym diabłem, uosabiając lęki świata dobrobytu przed agresywnym islamskim fundamentalizmem. Głośnym echem odbiło się przetrzymywanie przez ponad rok 52 amerykańskich zakładników. Światową opinię publiczną zszokowało wezwanie Chomeiniego do zabicia pisarza Salmana Rushdie?ego za "obrazę islamu". Imam groził eksportem rewolucji irańskiej na cały świat. Teheran pod rządami mułłów stał się bodaj największym sponsorem międzynarodowego terroryzmu. Na pierwszy ogień poszli przywódcy arabscy, zbyt "ugodowi" wobec zachodniego "Szatana". Już w roku rewolucji fundamentaliści planowali usunięcie dynastii panującej w Arabii Saudyjskiej i opanowali najświętsze dla muzułmanów miejsce - świątynię w Mekce, skąd wyparto ich dopiero po tygodniu walk. W 1981 r. zamordowany został przez zamachowca prezydent Egiptu Anwar Sadat, który poszedł na kompromis z "wrogiem numer 1" - Izraelem. W 1987 r. ponad 150 tys. szyickich pielgrzymów z Iranu wszczęło zamieszki, próbując ponownie opanować Mekkę.
Podczas uroczystości jubileuszu rewolty z rządowych gmachów rozdawano przechodniom słodycze. Rocznicy towarzyszą pompatyczne uroczystości, ale za ich fasadą widać coraz wyraźniej, że rewolucja dostała zadyszki. Silnie upaństwowiona gospodarka pogrążyła się w recesji i jest dużym obciążeniem dla budżetu. Rośnie bezrobocie (oficjalnie szacowane jest na 10 proc., nieoficjalnie - na ponad dwa razy więcej), a kasa państwa coraz bardziej świeci pustkami, zwłaszcza że spadają zyski z eksportu ropy naftowej wskutek obniżania się jej ceny na rynku światowym. Rząd zmuszony został do głębokich cięć w wydatkach i gorączkowego zabiegania o pożyczki w kraju oraz za granicą, by między innymi uspokoić protesty pracownicze. W ciągu roku irański rial stracił 45 proc. czarnorynkowej wartości, z czego jedną trzecią w tygodniu poprzedzającym rocznicę. Irańczycy, by uchronić się przed galopującą inflacją, wykupują pieniądze "wielkiego szatana" - dolary.
W tej sytuacji nie dziwią coraz liczniejsze rozłamy w obozie rewolucji. Za oficjalną kurtyną toczy się churchillowska walka buldogów pod dywanem. Przed lokalnymi wyborami zaplanowanymi na koniec lutego staje się ona coraz bardziej zażarta. Okazało się, że za skrytobójczymi zamachami na opozycyjnych intelektualistów stali agenci służb specjalnych, kontrolowanych przez twardogłowych liderów. Na czele zwolenników zmian, którzy zdają sobie sprawę, że rewolucja zabrnęła w ślepy zaułek, jest prezydent Mohammad Chatami, wybrany w 1997 r. przytłaczającą większością głosów. Ostatnie słowo należy jednak do następcy Chomeiniego - jest nim konserwatywny ajatollah Ali Chamenei.
Więcej możesz przeczytać w 7/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.