Muzeum techniki PRL
Zgadzam się z tezą artykułu "Muzeum techniki PRL" (nr 3), że prezydent i rząd latają niebezpiecznie. Przeciętny pasażer cywilnych linii lotniczych lata kilka razy bezpieczniej niż pasażer polskiego wojskowego samolotu transportowego, którym dysponują najwyższe władze państwowe. Przeprowadzona analiza jest w zasadzie słuszna, ale z fachowego punktu widzenia sytuacja jest jeszcze poważniejsza. W świetle przepisów międzynarodowych licencje pilotów Tu-154 i Jak-40 z eskadry rządowej są nieważne. Każdy pilot komunikacyjny musi dwa razy w roku odbyć trening i przejść lot kontrolny na certyfikowanym symulatorze lotu. Sowieckie symulatory, jedyne możliwe do użycia w wypadku tych samolotów, są przestarzałe i tak prymitywne, że - zgodnie z międzynarodowymi wymaganiami - zupełnie nie nadają się do takiego treningu. Wojskowa eskadra rządowa ma praktycznie dwa samoloty Tu-154, jest więc już w założeniu mało bezpieczna. Duże linie rozporządzają nieporównywalnie większymi środkami finansowymi na utrzymanie wysokiego standardu bezpieczeństwa, na szkolenie pilotów; mają możliwości poprawiania metod obsługi technicznej, opracowywania nowych procedur itp. Nie wiem, jak przedstawia się standard współpracy załogi w wojskowym samolocie Tu-154, ale jako konsultant Głównego Inspektoratu Lotnictwa Cywilnego miałem możliwość odbyć lot w kokpicie wojskowego jaka, latającego wówczas dla LOT. Dwaj piloci i mechanik pokładowy - inteligentni, sympatyczni młodzi oficerowie - stosowali, ku mojemu zaskoczeniu, metody pracy w kokpicie pochodzące z czasu II wojny światowej. Jako kapitan i instruktor w szwajcarskich liniach lotniczych byłem przez wiele lat ekspertem i egzaminatorem pilotów liniowych z ramienia Federalnego Urzędu ds. Lotnictwa Cywilnego w Szwajcarii i mogę stwierdzić, że podobnie niebezpiecznego standardu żadna zachodnia władza lotnicza nie mogłaby zaakceptować. Protokół z tego lotu złożyłem w GILC, ale - o ile mi wiadomo - nie został on nigdy przesłany władzom wojsk lotniczych. Jak mógłby wyglądać scenariusz poprawy tej sytuacji? Jest zrozumiałe, że producenci i ich lobby dążą do sprzedania polskiemu rządowi samolotu Executive. Są to jednak maszyny małe, przewożące 9-15 pasażerów w wersji VIP, a koszty zakupu takiego samolotu są niesłychanie wysokie - sięgają 25-35 mln dolarów (z częściami zamiennymi, wyposażeniem itp.). Gdyby rozważano kupno większego samolotu, winien to być typ, który użytkuje LOT; wtedy wchodziłby w rachubę boeing 737-300. Oczywiście, nie byłby to samolot transatlantycki, ale z mniejszą grupą pasażerów (20-30 osób) mógłby dolecieć do USA z jednym lądowaniem po drodze (zamiast dwóch jak wypadku Tu-154). Rzecz jasna, nadal pozostaje pytanie, czy tak duży samolot jest potrzebny. Napisałem o nim dlatego, że jego zakup i utrzymanie (przy współpracy z LOT) nie jest wiele droższe w porównaniu z nowym, niewielkim samolotem dyspozycyjnym Executive. .
ROMAN ZABIEŁŁO
Bottmingen
Viettown
Zarząd Główny Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Wietnamczyków w Polsce stanowczo sprzeciwia się formie, w jakiej przedstawiono społeczność wietnamską w Polsce w artykule "Viettown" (nr 2). Wszelkie informacje mające świadczyć o rzekomych przestępstwach nie mają żadnych podstaw ani wiarygodnych źródeł. Posługując się daleko idącym uogólnieniem, autorzy artykułu wyraźnie chcieli wykreować negatywny obraz Wietnamczyków na podstawie pojedynczych wypadków, które mogą się zdarzyć w każdej społeczności. (...) Czytając tę publikację, czytelnik nieuchronnie dochodzi do wniosku, że każdy Wietnamczyk jest członkiem gangu lub mafii dążącej do opanowania polskiego półświatka (i nie tylko). (...)
VUONG MINH HIEU
wiceprzewodniczący zarządu Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Wietnamczyków w Polsce
Zgadzam się z wieloma tezami artykułu "Viettown". Niestety, z cichym przyzwoleniem polskich władz Wietnamczycy opanowali pewne dziedziny handlu, m.in. tekstyliami i obuwiem. Nie płacąc podatków, stali się na naszym rynku "konkurencyjni", wyeliminowali z niego wiele legalnie działających polskich firm lub zepchnęli je do szarej strefy. Policja gospodarcza i celna, urzędy skarbowe nie robiły i nie robią nic, by zapobiegać temu zjawisku i z nim walczyć. Wygodniej jest skontrolować legalną polską firmę, niż rozmawiać z obcokrajowcem udającym, że nie zna języka kraju, w którym prowadzi interesy.
nazwisko i adres znane redakcji
Zgadzam się z tezą artykułu "Muzeum techniki PRL" (nr 3), że prezydent i rząd latają niebezpiecznie. Przeciętny pasażer cywilnych linii lotniczych lata kilka razy bezpieczniej niż pasażer polskiego wojskowego samolotu transportowego, którym dysponują najwyższe władze państwowe. Przeprowadzona analiza jest w zasadzie słuszna, ale z fachowego punktu widzenia sytuacja jest jeszcze poważniejsza. W świetle przepisów międzynarodowych licencje pilotów Tu-154 i Jak-40 z eskadry rządowej są nieważne. Każdy pilot komunikacyjny musi dwa razy w roku odbyć trening i przejść lot kontrolny na certyfikowanym symulatorze lotu. Sowieckie symulatory, jedyne możliwe do użycia w wypadku tych samolotów, są przestarzałe i tak prymitywne, że - zgodnie z międzynarodowymi wymaganiami - zupełnie nie nadają się do takiego treningu. Wojskowa eskadra rządowa ma praktycznie dwa samoloty Tu-154, jest więc już w założeniu mało bezpieczna. Duże linie rozporządzają nieporównywalnie większymi środkami finansowymi na utrzymanie wysokiego standardu bezpieczeństwa, na szkolenie pilotów; mają możliwości poprawiania metod obsługi technicznej, opracowywania nowych procedur itp. Nie wiem, jak przedstawia się standard współpracy załogi w wojskowym samolocie Tu-154, ale jako konsultant Głównego Inspektoratu Lotnictwa Cywilnego miałem możliwość odbyć lot w kokpicie wojskowego jaka, latającego wówczas dla LOT. Dwaj piloci i mechanik pokładowy - inteligentni, sympatyczni młodzi oficerowie - stosowali, ku mojemu zaskoczeniu, metody pracy w kokpicie pochodzące z czasu II wojny światowej. Jako kapitan i instruktor w szwajcarskich liniach lotniczych byłem przez wiele lat ekspertem i egzaminatorem pilotów liniowych z ramienia Federalnego Urzędu ds. Lotnictwa Cywilnego w Szwajcarii i mogę stwierdzić, że podobnie niebezpiecznego standardu żadna zachodnia władza lotnicza nie mogłaby zaakceptować. Protokół z tego lotu złożyłem w GILC, ale - o ile mi wiadomo - nie został on nigdy przesłany władzom wojsk lotniczych. Jak mógłby wyglądać scenariusz poprawy tej sytuacji? Jest zrozumiałe, że producenci i ich lobby dążą do sprzedania polskiemu rządowi samolotu Executive. Są to jednak maszyny małe, przewożące 9-15 pasażerów w wersji VIP, a koszty zakupu takiego samolotu są niesłychanie wysokie - sięgają 25-35 mln dolarów (z częściami zamiennymi, wyposażeniem itp.). Gdyby rozważano kupno większego samolotu, winien to być typ, który użytkuje LOT; wtedy wchodziłby w rachubę boeing 737-300. Oczywiście, nie byłby to samolot transatlantycki, ale z mniejszą grupą pasażerów (20-30 osób) mógłby dolecieć do USA z jednym lądowaniem po drodze (zamiast dwóch jak wypadku Tu-154). Rzecz jasna, nadal pozostaje pytanie, czy tak duży samolot jest potrzebny. Napisałem o nim dlatego, że jego zakup i utrzymanie (przy współpracy z LOT) nie jest wiele droższe w porównaniu z nowym, niewielkim samolotem dyspozycyjnym Executive. .
ROMAN ZABIEŁŁO
Bottmingen
Viettown
Zarząd Główny Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Wietnamczyków w Polsce stanowczo sprzeciwia się formie, w jakiej przedstawiono społeczność wietnamską w Polsce w artykule "Viettown" (nr 2). Wszelkie informacje mające świadczyć o rzekomych przestępstwach nie mają żadnych podstaw ani wiarygodnych źródeł. Posługując się daleko idącym uogólnieniem, autorzy artykułu wyraźnie chcieli wykreować negatywny obraz Wietnamczyków na podstawie pojedynczych wypadków, które mogą się zdarzyć w każdej społeczności. (...) Czytając tę publikację, czytelnik nieuchronnie dochodzi do wniosku, że każdy Wietnamczyk jest członkiem gangu lub mafii dążącej do opanowania polskiego półświatka (i nie tylko). (...)
VUONG MINH HIEU
wiceprzewodniczący zarządu Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Wietnamczyków w Polsce
Zgadzam się z wieloma tezami artykułu "Viettown". Niestety, z cichym przyzwoleniem polskich władz Wietnamczycy opanowali pewne dziedziny handlu, m.in. tekstyliami i obuwiem. Nie płacąc podatków, stali się na naszym rynku "konkurencyjni", wyeliminowali z niego wiele legalnie działających polskich firm lub zepchnęli je do szarej strefy. Policja gospodarcza i celna, urzędy skarbowe nie robiły i nie robią nic, by zapobiegać temu zjawisku i z nim walczyć. Wygodniej jest skontrolować legalną polską firmę, niż rozmawiać z obcokrajowcem udającym, że nie zna języka kraju, w którym prowadzi interesy.
nazwisko i adres znane redakcji
Więcej możesz przeczytać w 8/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.