Zmiana czasu przeszłego na teraźniejszy, tekstu na obraz oraz zastąpienie lektora odczytującego informacje prezenterem, który przedstawia autorskie wydanie dziennika - dzięki tym pociągnięciom "Fakty" zrewolucjonizowały rynek telewizyjnej informacji w Polsce.
Ich twórcy udowodnili, że informacja może być takim samym towarem komercyjnym, jak talk-show czy popularny serial.
"Fakty", jak każda audycja informacyjna w komercyjnej stacji telewizyjnej, stoją przed dylematem: być bliżej "Gazety Wyborczej" czy "Super Expres- su"? - Jesteśmy pośrodku, choć jeszcze przed rokiem byliśmy bliżej "Super Expressu" - ocenia Grzegorz Miecugow, dyrektor "Faktów". Program informacyjny TVN pierwszy zareagował na przeprofilowanie polskiej publiczności telewizyjnej: najszersza widownia przestaje się interesować procedurami politycznymi i protokołem dworskim, do czego przyzwyczajał ją przez cztery dziesięciolecia "Dziennik telewizyjny". - Spotkanie dwóch prominentnych polityków nie ma dla nas żadnego znaczenia, jeżeli nic z niego nie wynika dla naszej widowni - twierdzi Grzegorz Miecugow. - Nie interesuje nas prezydent, który przecina wstęgi - uzupełnia Tomasz Lis, szef wydawców i główny prowadzący "Faktów". Dziennikarze wyciągnęli konsekwencje z tego, że polska widownia lat 90. łaknie przede wszystkim "wiadomości z sąsiedztwa". - Na czołówkę wysuwamy te informacje, które mają największy wpływ na życie odbiorcy - przypomina prezenter Marcin Pawłowski. Mając do wyboru wizytę polityka i katastrofę, "Fakty" stawiają na tę drugą, pamiętając, że aż 43 proc. polskich widzów legitymuje się zaledwie wykształceniem podstawowym. Największe szanse trafienia na ekran mają więc w serwisie sprawy krajowe albo dotyczące państw ościennych: badania telemetryczne udowodniły, że każdorazowe przejście do tematyki zagranicznej powoduje skokowe obniżenie zainteresowania widzów.
W rezultacie to "Fakty" podporządkowały sobie świat polityki, a nie odwrotnie. - Sporo czasu zajęło nam uświadomienie politykom, że jesteśmy dziennikarzami, a nie osobami wynajętymi do transmitowania ich wizerunku na ekran - mówi Tomasz Lis. - Nasi politycy to bardzo mierni dawcy informacji - ocenia Grzegorz Miecugow. - Prawie nigdy nie pytają, jak długa będzie ich wypowiedź na antenie. Mówią po pięć minut, na zapas i dziwią się, że wykorzystaliśmy tylko kilka zdań. Kiedy "Fakty" startowały, wielu polityków usiłowało wpłynąć na dziennikarzy poprzez interwencję u prezesa Waltera. - Przekonaliśmy ich jednak, że w TVN nie ma mowy o ręcznym sterowaniu informacją, a jedyny obowiązek, któremu musimy się podporządkować, to relacjonowanie wszystkiego, co jest istotne - przypomina Tomasz Lis. "Fakty" stosują zasadę, że informacja powinna być przygotowana w ten sposób, by miała jednakową wartość dla zwolenników każdej partii. Jeżeli krytyce na antenie zostanie poddany polityk, to nie może ona być następstwem jego przynależności partyjnej, lecz czynu, którego się dopuścił. Podczas niedawnego spotkania przed kamerami stacji Canal+ Jarosław Gugała życzył "Faktom" jak największej liczby widzów, wychodząc z założenia, że rozbicie monopolu informacyjnego TVP zniechęci polityków do wywierania nacisku na telewizję.
Twórcy "Faktów" TVN udowodnili, że informacja może być takim samym towarem komercyjnym, jak talk-show czy popularny serial
- "Fakty" pierwsze w Polsce udowodniły, że informacja może być świetnym produktem komercyjnym - twierdzi Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN. Audycja wystartowała o 19.30, próbując się mierzyć z "Wiadomościami", bez sukcesu. Okazało się jednak, że było to doskonałe posunięcie promocyjne: "Fakty" od razu zaczęły być dostrzegane jako najgroźniejszy konkurent potężnego monopolisty. Skutkiem tego odsunęły w cień naturalną - wydawałoby się - konkurencję, jak "Informacje" Polsatu, "7 minut" RTL7 czy "Nasze wiadomości" Naszej Telewizji. Więcej, stały się lokomotywą oglądalności i w konsekwencji obrastają programami okołoinformacyjnymi o charakterze reporterskim, jak "Telewizjer". Stacja lansuje więc "Fakty" jako doskonały towar komercyjny: każde wydanie poprzedzają reklamowe flesze, w których program przedstawiany jest jako rodzaj informacyjnego show. Programy oparte na prezentowaniu newsów zyskały także ważną ze względów czysto komercyjnych część publiczności. Widownia zainteresowana biegiem spraw publicznych to ludzie starsi, mieszkający w mieście i bardziej zamożni. W zeszłorocznych badaniach wielu agencji reklamowych, które poszukują najbardziej korzystnych form promocji towarów wprowadzanych na rynek, TVN najczęściej wymieniany był na drugim miejscu, ponieważ ma "najbardziej aktywną komercyjnie publiczność".
- Widz musi mieć pewność, że osoba przekazująca mu z ekranu informacje nie jest jedynie lektorem, który wpadł do telewizji na dyżur pomiędzy występem w radiu i pracą przy dubbingowaniu fil- mów - podkreśla Tomasz Lis. Widz musi być przekonany, że prezenter dziennika to ktoś, kto decyduje lub przynajmniej współdecyduje, co się w tym programie ukazuje, w jakiej kolejności i w jakim kształcie podawane są wiadomości; a przede wszystkim, że prezenter mówi tekstem własnym, nie zaś napisanym przez nieznane gremium redaktorskie. Stąd rewolucyjne zmiany w konstrukcji newsów. Każda informacja w "Faktach" jest sygnowana twarzą i nazwiskiem reportera. Wydawca domaga się, aby dziennikarz pokazał swoją twarz nie tylko na początku, ale i na końcu informacji. - Nalegam na to - tłumaczy
Lis - ponieważ jeżeli reporter wie, że do niego będą należały ostatnie słowa newsu, to musi dojść do puenty, a tym samym określić wyraźnie, co jest jego "story".
Dziennikarzowi o znanej twarzy łatwiej też pozyskiwać informacje, zwłaszcza w środowiskach "trudnych" w sensie dziennikarskim, na przykład w kręgach marginesu społecznego, a także w biznesie. Do najzajadlej tępionych przyzwyczajeń dziennikarskich należy w "Faktach" tworzenie informacji o charakterze protokołu: kto był i co powiedział. Na przedstawienie informacji trzeba mieć pomysł. Publiczności nie zainteresuje zbyt mocno sam fakt opublikowania orędzia Jana Pawła II na Dzień Chorego. Co innego, gdy reporter zada sobie trud przestudiowania tego dokumentu pod kątem jego aktualności w dobie reformy służby zdrowia. Kolegium redakcyjne "Faktów" bardzo serio prowadzi codzienny "nasłuch tramwajowy", starając się ustalić, co tak naprawdę interesuje telewizyjną publiczność. Materiał o cenach żywca powstał nie dlatego, że temat pojawił się w związku z rolniczymi blokadami, lecz dlatego, że mama jednego z dziennikarzy postawiła po kolacji pytanie, dlaczego polskie mięso nie tanieje w sklepach, mimo iż rząd nie może się uporać z jego nadprodukcją.
Wydawcy nalegają, by reporterzy wobec własnego materiału zachowywali się jak konferansjerzy. W ramach minireportaży dziennikarz powinien być dla widza dysponentem informacji, powinien go niejako oprowadzać po wydarzeniu, wskazując miejsca i osoby szczególnie interesujące. - Uważam, że mamy prawo i jednocześnie obowiązek przedstawić wnioski, które z danego faktu wypływają - twierdzi Marcin Wrona. Więcej: sama informacja niewiele znaczy, jeżeli zostanie przedstawiona bez kontekstu. - Ostatni apel Andrzeja Leppera o zawieszenie blokad, mimo że brzmi podobnie jak ten sprzed tygodnia, nie jest już wyzwaniem samozwańczego przywódcy, który staje się groźny dla porządku publicznego, lecz jedynie żałosną próbą wyjścia z całej sytuacji z twarzą. I to dopiero tworzy istotę informacji - tłumaczą dziennikarze.
Podobne zasady obowiązują na poziomie warsztatu reporterskiego. - Wyjaśniam dziennikarzom, że jeżeli tekst, jakim opatrują własny materiał, nadaje się do tego, by wykorzystać go jednocześnie jako korespondencję radiową, to został napisany wbrew regułom reportażu telewizyjnego - mówi Lis. Obowiązuje dewiza: wszystko, co da się wyrazić poprzez obraz, należy powiedzieć obrazem. Stąd informacje o stanowisku Andrzeja Leppera wobec rokowań rolniczych związków z rządem otwiera gest darcia przez lidera Samoobrony kilku kartek, a dopiero później następują wyjaśnienia prowadzącego. - Jeżeli reportaż dotyczy rozbijania blokady, widz musi słyszeć policyjne buty stąpające po żwirze, uderzenia pałek o tarcze i krzyki rolników - zastrzega Grzegorz Miecugow. Kamerzyście również nie wolno pozostać biernym ilustratorem. Gdy zauważy, że wywiadowanemu politykowi trzęsą się ręce albo mnie w nich kartkę ze zdenerwowania, powinien to zarejestrować, bo taki detal więcej mówi o rozmówcy niż wyraz jego twarzy. Podobne zasady obowiązują przy nadawaniu materiału ze studia. Prezenter pokazywany jest z różnych planów, także z użyciem najazdu kamery, która pokazuje również inne fragmenty studia. Sam prowadzący odchodzi też od sztywnego pochylania się nad kartką, a przez charakterystyczne odchylanie się na fotelu wchodzi w rolę oglądającego.
- Gdybyśmy pewnego dnia zrobili eksperyment i zamienili programy informacyjne - "Fakty" nadalibyśmy w telewizji publicznej w porze "Wiadomości", a te pokazalibyśmy u nas - nie wiem, jaka byłaby oglądalność "Faktów" w TVP, ale wiem na pewno, ilu widzów zgromadziłyby wtedy "Wiadomości" - mówi Tomasz Lis.
"Fakty", jak każda audycja informacyjna w komercyjnej stacji telewizyjnej, stoją przed dylematem: być bliżej "Gazety Wyborczej" czy "Super Expres- su"? - Jesteśmy pośrodku, choć jeszcze przed rokiem byliśmy bliżej "Super Expressu" - ocenia Grzegorz Miecugow, dyrektor "Faktów". Program informacyjny TVN pierwszy zareagował na przeprofilowanie polskiej publiczności telewizyjnej: najszersza widownia przestaje się interesować procedurami politycznymi i protokołem dworskim, do czego przyzwyczajał ją przez cztery dziesięciolecia "Dziennik telewizyjny". - Spotkanie dwóch prominentnych polityków nie ma dla nas żadnego znaczenia, jeżeli nic z niego nie wynika dla naszej widowni - twierdzi Grzegorz Miecugow. - Nie interesuje nas prezydent, który przecina wstęgi - uzupełnia Tomasz Lis, szef wydawców i główny prowadzący "Faktów". Dziennikarze wyciągnęli konsekwencje z tego, że polska widownia lat 90. łaknie przede wszystkim "wiadomości z sąsiedztwa". - Na czołówkę wysuwamy te informacje, które mają największy wpływ na życie odbiorcy - przypomina prezenter Marcin Pawłowski. Mając do wyboru wizytę polityka i katastrofę, "Fakty" stawiają na tę drugą, pamiętając, że aż 43 proc. polskich widzów legitymuje się zaledwie wykształceniem podstawowym. Największe szanse trafienia na ekran mają więc w serwisie sprawy krajowe albo dotyczące państw ościennych: badania telemetryczne udowodniły, że każdorazowe przejście do tematyki zagranicznej powoduje skokowe obniżenie zainteresowania widzów.
W rezultacie to "Fakty" podporządkowały sobie świat polityki, a nie odwrotnie. - Sporo czasu zajęło nam uświadomienie politykom, że jesteśmy dziennikarzami, a nie osobami wynajętymi do transmitowania ich wizerunku na ekran - mówi Tomasz Lis. - Nasi politycy to bardzo mierni dawcy informacji - ocenia Grzegorz Miecugow. - Prawie nigdy nie pytają, jak długa będzie ich wypowiedź na antenie. Mówią po pięć minut, na zapas i dziwią się, że wykorzystaliśmy tylko kilka zdań. Kiedy "Fakty" startowały, wielu polityków usiłowało wpłynąć na dziennikarzy poprzez interwencję u prezesa Waltera. - Przekonaliśmy ich jednak, że w TVN nie ma mowy o ręcznym sterowaniu informacją, a jedyny obowiązek, któremu musimy się podporządkować, to relacjonowanie wszystkiego, co jest istotne - przypomina Tomasz Lis. "Fakty" stosują zasadę, że informacja powinna być przygotowana w ten sposób, by miała jednakową wartość dla zwolenników każdej partii. Jeżeli krytyce na antenie zostanie poddany polityk, to nie może ona być następstwem jego przynależności partyjnej, lecz czynu, którego się dopuścił. Podczas niedawnego spotkania przed kamerami stacji Canal+ Jarosław Gugała życzył "Faktom" jak największej liczby widzów, wychodząc z założenia, że rozbicie monopolu informacyjnego TVP zniechęci polityków do wywierania nacisku na telewizję.
Twórcy "Faktów" TVN udowodnili, że informacja może być takim samym towarem komercyjnym, jak talk-show czy popularny serial
- "Fakty" pierwsze w Polsce udowodniły, że informacja może być świetnym produktem komercyjnym - twierdzi Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN. Audycja wystartowała o 19.30, próbując się mierzyć z "Wiadomościami", bez sukcesu. Okazało się jednak, że było to doskonałe posunięcie promocyjne: "Fakty" od razu zaczęły być dostrzegane jako najgroźniejszy konkurent potężnego monopolisty. Skutkiem tego odsunęły w cień naturalną - wydawałoby się - konkurencję, jak "Informacje" Polsatu, "7 minut" RTL7 czy "Nasze wiadomości" Naszej Telewizji. Więcej, stały się lokomotywą oglądalności i w konsekwencji obrastają programami okołoinformacyjnymi o charakterze reporterskim, jak "Telewizjer". Stacja lansuje więc "Fakty" jako doskonały towar komercyjny: każde wydanie poprzedzają reklamowe flesze, w których program przedstawiany jest jako rodzaj informacyjnego show. Programy oparte na prezentowaniu newsów zyskały także ważną ze względów czysto komercyjnych część publiczności. Widownia zainteresowana biegiem spraw publicznych to ludzie starsi, mieszkający w mieście i bardziej zamożni. W zeszłorocznych badaniach wielu agencji reklamowych, które poszukują najbardziej korzystnych form promocji towarów wprowadzanych na rynek, TVN najczęściej wymieniany był na drugim miejscu, ponieważ ma "najbardziej aktywną komercyjnie publiczność".
- Widz musi mieć pewność, że osoba przekazująca mu z ekranu informacje nie jest jedynie lektorem, który wpadł do telewizji na dyżur pomiędzy występem w radiu i pracą przy dubbingowaniu fil- mów - podkreśla Tomasz Lis. Widz musi być przekonany, że prezenter dziennika to ktoś, kto decyduje lub przynajmniej współdecyduje, co się w tym programie ukazuje, w jakiej kolejności i w jakim kształcie podawane są wiadomości; a przede wszystkim, że prezenter mówi tekstem własnym, nie zaś napisanym przez nieznane gremium redaktorskie. Stąd rewolucyjne zmiany w konstrukcji newsów. Każda informacja w "Faktach" jest sygnowana twarzą i nazwiskiem reportera. Wydawca domaga się, aby dziennikarz pokazał swoją twarz nie tylko na początku, ale i na końcu informacji. - Nalegam na to - tłumaczy
Lis - ponieważ jeżeli reporter wie, że do niego będą należały ostatnie słowa newsu, to musi dojść do puenty, a tym samym określić wyraźnie, co jest jego "story".
Dziennikarzowi o znanej twarzy łatwiej też pozyskiwać informacje, zwłaszcza w środowiskach "trudnych" w sensie dziennikarskim, na przykład w kręgach marginesu społecznego, a także w biznesie. Do najzajadlej tępionych przyzwyczajeń dziennikarskich należy w "Faktach" tworzenie informacji o charakterze protokołu: kto był i co powiedział. Na przedstawienie informacji trzeba mieć pomysł. Publiczności nie zainteresuje zbyt mocno sam fakt opublikowania orędzia Jana Pawła II na Dzień Chorego. Co innego, gdy reporter zada sobie trud przestudiowania tego dokumentu pod kątem jego aktualności w dobie reformy służby zdrowia. Kolegium redakcyjne "Faktów" bardzo serio prowadzi codzienny "nasłuch tramwajowy", starając się ustalić, co tak naprawdę interesuje telewizyjną publiczność. Materiał o cenach żywca powstał nie dlatego, że temat pojawił się w związku z rolniczymi blokadami, lecz dlatego, że mama jednego z dziennikarzy postawiła po kolacji pytanie, dlaczego polskie mięso nie tanieje w sklepach, mimo iż rząd nie może się uporać z jego nadprodukcją.
Wydawcy nalegają, by reporterzy wobec własnego materiału zachowywali się jak konferansjerzy. W ramach minireportaży dziennikarz powinien być dla widza dysponentem informacji, powinien go niejako oprowadzać po wydarzeniu, wskazując miejsca i osoby szczególnie interesujące. - Uważam, że mamy prawo i jednocześnie obowiązek przedstawić wnioski, które z danego faktu wypływają - twierdzi Marcin Wrona. Więcej: sama informacja niewiele znaczy, jeżeli zostanie przedstawiona bez kontekstu. - Ostatni apel Andrzeja Leppera o zawieszenie blokad, mimo że brzmi podobnie jak ten sprzed tygodnia, nie jest już wyzwaniem samozwańczego przywódcy, który staje się groźny dla porządku publicznego, lecz jedynie żałosną próbą wyjścia z całej sytuacji z twarzą. I to dopiero tworzy istotę informacji - tłumaczą dziennikarze.
Podobne zasady obowiązują na poziomie warsztatu reporterskiego. - Wyjaśniam dziennikarzom, że jeżeli tekst, jakim opatrują własny materiał, nadaje się do tego, by wykorzystać go jednocześnie jako korespondencję radiową, to został napisany wbrew regułom reportażu telewizyjnego - mówi Lis. Obowiązuje dewiza: wszystko, co da się wyrazić poprzez obraz, należy powiedzieć obrazem. Stąd informacje o stanowisku Andrzeja Leppera wobec rokowań rolniczych związków z rządem otwiera gest darcia przez lidera Samoobrony kilku kartek, a dopiero później następują wyjaśnienia prowadzącego. - Jeżeli reportaż dotyczy rozbijania blokady, widz musi słyszeć policyjne buty stąpające po żwirze, uderzenia pałek o tarcze i krzyki rolników - zastrzega Grzegorz Miecugow. Kamerzyście również nie wolno pozostać biernym ilustratorem. Gdy zauważy, że wywiadowanemu politykowi trzęsą się ręce albo mnie w nich kartkę ze zdenerwowania, powinien to zarejestrować, bo taki detal więcej mówi o rozmówcy niż wyraz jego twarzy. Podobne zasady obowiązują przy nadawaniu materiału ze studia. Prezenter pokazywany jest z różnych planów, także z użyciem najazdu kamery, która pokazuje również inne fragmenty studia. Sam prowadzący odchodzi też od sztywnego pochylania się nad kartką, a przez charakterystyczne odchylanie się na fotelu wchodzi w rolę oglądającego.
- Gdybyśmy pewnego dnia zrobili eksperyment i zamienili programy informacyjne - "Fakty" nadalibyśmy w telewizji publicznej w porze "Wiadomości", a te pokazalibyśmy u nas - nie wiem, jaka byłaby oglądalność "Faktów" w TVP, ale wiem na pewno, ilu widzów zgromadziłyby wtedy "Wiadomości" - mówi Tomasz Lis.
Więcej możesz przeczytać w 8/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.