Kobiety w awangardzie
Dwie młode damy polskiej literatury różnią się od siebie jak dzień od nocy i nawet ich imiona brzmią jak kontrastowe tony. Olga Tokarczuk niemal jednym tchem wydała pięć książek podniosłych i ciemnych, głębokich jak studnie bez dna, pełnych snów i zjaw. Olga jest jak mądra sowa, która nie wyleciała z głowy Minerwy, lecz z głowy Junga, filozofa badającego sny ludzkości. Może bywa także ćmą? Manuela Gretkowska przypomina raczej kolorowego motyla, który lata, kędy chce, spijając miody życia, gustując zresztą także w goryczach, żeby doznać i rozkoszy, i grozy. Opublikowała właśnie swoją szóstą książkę - "Namiętnik". Debiutowała w roku 1992 opowieścią o polskiej młodzieży, która wybrała słodką Francję zamiast ponurej PRL, rok później wydała "Tarot paryski", potem "Kabaret metafizyczny", "Podręcznik dla ludzi" i tom zatytułowany wymownie "Światowidz". Świat ogląda z rozmachem, przymierzając się z sukcesem do różnych krajów, ludzi i karier.
Milcząc rzekła
Powieść Olgi Tokarczuk "Dom dzienny, dom nocny" sławi nade wszystko milczenie, tajemnice, niezwykłość (zawartą nawet w bardzo zgrzebnej zwykłości), sny, filozofowanie mądrych kobiet (Mądrale wydają się tu bardziej cenione niż Mędrcy). Marta, prosta kobieta z niewielkiego śląskiego miasta, uprawia ogródek oraz fikuśny zawód perukarki, a przy tym rozsiewa w książce mnóstwo złotych myśli, które wyraża wprawdzie prostym językiem, ale ich sens wcale nie jest prosty, ponieważ beztrosko przeczą sobie wzajemnie. Narratorka powieści wielce sobie ceni właśnie tę paradoksalność, chociaż Marta zapewne nie zdaje sobie z tego sprawy i za każdym razem ogłasza swe spostrzeżenia jako pewniki. Na przykład: "Marta mówiła, że ludzie stają się podobni do ziemi, na której żyją, czy tego chcą, czy nie. Czy o tym wiedzą, czy nie wiedzą". Potem następuje długi, szczegółowy wywód na temat typów ludzi. Zapytana, jakim człowiekiem jest ona sama, odpowiada - mądrala - że nie wie. Cała typologia na nic. "Dom dzienny, dom nocny" jest wielką apologią milczenia. Na 277 stronach tak sławi się jego mądrość i moc, że czytelnik czuje się całkowicie zagadany na ten temat. Niby milczenie najważniejsze, a przecież w książce rwie rączy strumień opowieści, anegdot, legend, snów, portretów ludzi. Wszystko to przemieszane w różnych czasach i stylach. Wszystko też przeczy sobie wzajemnie i właściwie nie wiadomo, co jest mądrością, a co głupotą, co prawdą, a co kłamstwem, co człowiekiem, a co zjawą. Marta jest osobą czy drugą stroną ciemnej duszy narratorki powieści? Marta nie ma tu żadnej biografii, jest "wiecznym teraz". Czasy ciągle się mieszają i długa opowieść o legendarnej śląskiej świętej Kummernis oraz spisującego jej żywot Paschalisa, niby-mnicha, niby-mężczyzny, a zarazem niby-kobiety, dzieje się dziś, w odbiorze ludzi współczesnych. Wszyscy mieszkają w "domu dziennym, domu nocnym", który jest własnością ludzkości od zarania jej dziejów. Archetypy mieszają się z aktualnymi odkryciami, a nawet ze zwyczajnymi plotkami. Prezentowane są one bez umiaru, utrzymane w różnych stylach, często, niestety, przegadane, choć wciąż zaleca się tu oszczędność słów jako najważniejszą cnotę. W trakcie czytania książki Olgi Tokarczuk często przypominał mi się mój ukochany w dzieciństwie wierszyk, powtarzany przez wszystkie dzieci ze zrozumiałym upojeniem: Wyszła młoda staruszka Siadła na drewnianym kamieniu I milcząc rzekła W tych słowach czuliśmy całą tajemnicę i paradoksalność życia. Olga Tokarczuk jest dziś dla mnie tą młodą staruszką, która poznała mądrość prawieków i opowiada o niej z ochotą, choć tak kocha milczenie. Decyduje się na nadmiar wątków i słów, ponieważ ceni modną fragmentaryczność, skrótowość, gromadzenie odległych skojarzeń. Powieść składa się z części pozornie zupełnie odrębnych. Na przykład obok rozdziału "Rabarbar" pojawia się fragmencik zatytułowany "Kosmogonie". Rozkoszne połączenie. Raz świat "jest ruchomy i rozedrgany", kiedy indziej wciąż powtarza się to samo i nie wydarza się nic nowego. Raz tkwimy w trującej "grzybości" i w pajęczynach, kiedy indziej w świetlistych przestworzach. Jesteśmy aniołami i wilkołakami, samobójcami i wielbicielami życia, kochamy i nienawidzimy. "Światy widziane z różnych punktów są różnymi światami". Możemy być w wielu naraz? Nie zawsze możemy, ale prawie zawsze marzymy, żeby stać się kim innym, niż jesteśmy. Czy to twórcze marzenie? A może destrukcyjne, bo będziemy wszystkim i nikim? Co jest prawdą: życie czy sen? Młoda staruszka zadaje nam takie zagadki i nie podsuwa jednoznacznych odpowiedzi.
Seksownik
Nowa książeczka Manueli Gretkowskiej nosi tytuł "Namiętnik", a autorka na odwrocie okładki, siedząc w efektownej pozie eksponującej długie nogi i długie buty z najlepszej światowej firmy, zapewnia nas, że są to "opowiadania o miłości". Nie wiem, co młodzi ludzie rozumieją dziś przez namiętność. Kiedy czytam opisy Dariusza (Bitnera) lub Manueli dotyczące tego, jak i ile razy odbywa się stosunek erotyczny ze szczegółami dotyczącymi skóry, potu, klaskania ciał i skowytów rozkoszy, mam wrażenie, że czytelnik traci jakąkolwiek szansę odczucia doznań erotycznych, o namiętności w ogóle niczego się nie dowiadując. Wszystkie fizyczności podane z perfekcją zawodową anatoma nie zostawiają niczego dla wyobraźni, bez której przecież nie istnieje erotyka. W "Łucji z Pokucic" Marii Dąbrowskiej nie został opisany stosunek, lecz jego żywiołowe pragnienie, które pali ciało czekającej na spełnienie kobiety. Od napomknień i niedomówień w tym opowiadaniu rozpoczyna aktywność nasza wyobraźnia i czujemy się wciągnięci w doświadczenia przeszywające, straszne, wspaniałe, poza wszelką miarą i moralnością. W tytule namiętnik, a wszędzie pojawia się słowo miłość. Za czasów romantyzmu Krasiński pisał w liście do swej ukochanej, Delfiny Potockiej: "Boże, tyś mnie skarał niesłychaną siłą namiętności. Tam leży źródło wszystkich męczarni moich - albo szczęście nieba, albo noc wieczna". Namiętność to nie był opis śluzu i potu na schludnie rozciągniętym prześcieradle. To było doświadczenie ogarniające całą osobowość człowieka. Spotkanie się oczu, dotknięcie rąk, tęsknota i oczekiwanie były bardziej dojmujące niż "korony orgazmów", produkowanych w książkach Gretkowskiej systemem taśmowym przez dzisiejszych przodowników seksu. W słynnej książce "O miłości" Stendhal lekceważył banalne wzory: "l?amour physique", "l?amour gout" (miłostkę). Obchodziła go "l?amour passion", czyli miłość namiętna, która zagarnia nie tylko ciało, ale i duszę. Już w XVIII stuleciu rozumu, sceptycyzmu, gier uczuciowych umierano także z miłości szalonej, nie znającej miary, rozsądku ni kontroli. W książce Gretkowskiej kobiety żyją w świecie gadżetów, reklam, wolnego rynku i wolnej miłości, nie mając pojęcia, czym jest namiętność. Nie są przez to nieszczęśliwe, ich wyobraźnia nie wykracza poza stereotypowy model życia i uczucia. Stosy kosmetyków i ciuchów przemieniają je w barwne motylki. Kiedy zatęsknią do czegoś odmiennego, zainteresują się wróżbami, jasnowidzami, kartami, metafizyką i magią za pięć franków masowo sprzedawaną w kioskach i u bukinistów. Wystarczy im takie otarcie się o infantylną tajemniczość. Najbardziej ambitne wznoszą się o kilka stopni wyżej i na paryskich uczelniach bałamucą się intelektualnie bardziej wyrafinowaną mistyką. W pierwszym opowiadaniu tomiku Gretkowskiej bohaterka pisze "Pamiętnik urody" i zamierza wysłać go na konkurs do swojego ulubionego kobiecego pisma. Potem zmienia zamiar: "Zamiast o urodzie, będzie jednak o seksie. Śmiech dodaje urody. Leżałam w Nowy Rok przy nagim śpiącym Miszce (copywriter ode mnie z pracy) i zrozumiałam, że facet jest najmniej skomplikowanym urządzeniem do obsługi - zaledwie jedna dźwignia". Jej własne piękne ciało wymaga natomiast szczególnego nabożeństwa, nieustannych starań, korekt, pielęgnacji. Powoli uroda staje się najważniejszym problemem wewnętrznym, który urasta do rozmiaru psychicznej obsesji, wreszcie staje się ciężką chorobą, patologicznym głodzeniem się. Najpierw chodzi o smukłą sylwetkę, potem zaczyna się łagodny, lecz niszczący obłęd. "Fosforyzująca poświata otacza moje smukłe kości. Dopiero teraz wiem, czym jest szczęście. Moje poprzednie życie było wulgarną bzdurą. Kobieta powinna być subtelna i uduchowiona. Nikogo nie potrzebuję, żywię się własną euforią". Zatem tylko krok dzieli owe przebojowe, piękne, zdobywcze kobiety od szaleństwa? W pędzie do wszelakich sukcesów potykają się o pustkę. Bohaterka zakochuje się więc w sobie samej i dąży do doskonałości swej urody jako jedynej wartości życia. Gretkowska pokazuje ten proces z ironicznym dystansem, ale i ze współczuciem. Woli nie doprowadzać swej ironii do niebezpiecznej brutalności. Bohater opowiadania "Mur" posunął się daleko w swej ironii oraz nieufności i poniósł klęskę: "Gdyby wreszcie zadusił ironię. Tę intelektualną nieufność przyglądającą się światu. Tam, gdzie zjawia się ona, nic nie jest prawdziwe". Autorka wyznaje na okładce, że jej opowiadania "dzieją się wszędzie tam, gdzie ludzie potrafią kochać i kłamać". Aż tak smutny jest więc jej wesoły świat?
Milcząc rzekła
Powieść Olgi Tokarczuk "Dom dzienny, dom nocny" sławi nade wszystko milczenie, tajemnice, niezwykłość (zawartą nawet w bardzo zgrzebnej zwykłości), sny, filozofowanie mądrych kobiet (Mądrale wydają się tu bardziej cenione niż Mędrcy). Marta, prosta kobieta z niewielkiego śląskiego miasta, uprawia ogródek oraz fikuśny zawód perukarki, a przy tym rozsiewa w książce mnóstwo złotych myśli, które wyraża wprawdzie prostym językiem, ale ich sens wcale nie jest prosty, ponieważ beztrosko przeczą sobie wzajemnie. Narratorka powieści wielce sobie ceni właśnie tę paradoksalność, chociaż Marta zapewne nie zdaje sobie z tego sprawy i za każdym razem ogłasza swe spostrzeżenia jako pewniki. Na przykład: "Marta mówiła, że ludzie stają się podobni do ziemi, na której żyją, czy tego chcą, czy nie. Czy o tym wiedzą, czy nie wiedzą". Potem następuje długi, szczegółowy wywód na temat typów ludzi. Zapytana, jakim człowiekiem jest ona sama, odpowiada - mądrala - że nie wie. Cała typologia na nic. "Dom dzienny, dom nocny" jest wielką apologią milczenia. Na 277 stronach tak sławi się jego mądrość i moc, że czytelnik czuje się całkowicie zagadany na ten temat. Niby milczenie najważniejsze, a przecież w książce rwie rączy strumień opowieści, anegdot, legend, snów, portretów ludzi. Wszystko to przemieszane w różnych czasach i stylach. Wszystko też przeczy sobie wzajemnie i właściwie nie wiadomo, co jest mądrością, a co głupotą, co prawdą, a co kłamstwem, co człowiekiem, a co zjawą. Marta jest osobą czy drugą stroną ciemnej duszy narratorki powieści? Marta nie ma tu żadnej biografii, jest "wiecznym teraz". Czasy ciągle się mieszają i długa opowieść o legendarnej śląskiej świętej Kummernis oraz spisującego jej żywot Paschalisa, niby-mnicha, niby-mężczyzny, a zarazem niby-kobiety, dzieje się dziś, w odbiorze ludzi współczesnych. Wszyscy mieszkają w "domu dziennym, domu nocnym", który jest własnością ludzkości od zarania jej dziejów. Archetypy mieszają się z aktualnymi odkryciami, a nawet ze zwyczajnymi plotkami. Prezentowane są one bez umiaru, utrzymane w różnych stylach, często, niestety, przegadane, choć wciąż zaleca się tu oszczędność słów jako najważniejszą cnotę. W trakcie czytania książki Olgi Tokarczuk często przypominał mi się mój ukochany w dzieciństwie wierszyk, powtarzany przez wszystkie dzieci ze zrozumiałym upojeniem: Wyszła młoda staruszka Siadła na drewnianym kamieniu I milcząc rzekła W tych słowach czuliśmy całą tajemnicę i paradoksalność życia. Olga Tokarczuk jest dziś dla mnie tą młodą staruszką, która poznała mądrość prawieków i opowiada o niej z ochotą, choć tak kocha milczenie. Decyduje się na nadmiar wątków i słów, ponieważ ceni modną fragmentaryczność, skrótowość, gromadzenie odległych skojarzeń. Powieść składa się z części pozornie zupełnie odrębnych. Na przykład obok rozdziału "Rabarbar" pojawia się fragmencik zatytułowany "Kosmogonie". Rozkoszne połączenie. Raz świat "jest ruchomy i rozedrgany", kiedy indziej wciąż powtarza się to samo i nie wydarza się nic nowego. Raz tkwimy w trującej "grzybości" i w pajęczynach, kiedy indziej w świetlistych przestworzach. Jesteśmy aniołami i wilkołakami, samobójcami i wielbicielami życia, kochamy i nienawidzimy. "Światy widziane z różnych punktów są różnymi światami". Możemy być w wielu naraz? Nie zawsze możemy, ale prawie zawsze marzymy, żeby stać się kim innym, niż jesteśmy. Czy to twórcze marzenie? A może destrukcyjne, bo będziemy wszystkim i nikim? Co jest prawdą: życie czy sen? Młoda staruszka zadaje nam takie zagadki i nie podsuwa jednoznacznych odpowiedzi.
Seksownik
Nowa książeczka Manueli Gretkowskiej nosi tytuł "Namiętnik", a autorka na odwrocie okładki, siedząc w efektownej pozie eksponującej długie nogi i długie buty z najlepszej światowej firmy, zapewnia nas, że są to "opowiadania o miłości". Nie wiem, co młodzi ludzie rozumieją dziś przez namiętność. Kiedy czytam opisy Dariusza (Bitnera) lub Manueli dotyczące tego, jak i ile razy odbywa się stosunek erotyczny ze szczegółami dotyczącymi skóry, potu, klaskania ciał i skowytów rozkoszy, mam wrażenie, że czytelnik traci jakąkolwiek szansę odczucia doznań erotycznych, o namiętności w ogóle niczego się nie dowiadując. Wszystkie fizyczności podane z perfekcją zawodową anatoma nie zostawiają niczego dla wyobraźni, bez której przecież nie istnieje erotyka. W "Łucji z Pokucic" Marii Dąbrowskiej nie został opisany stosunek, lecz jego żywiołowe pragnienie, które pali ciało czekającej na spełnienie kobiety. Od napomknień i niedomówień w tym opowiadaniu rozpoczyna aktywność nasza wyobraźnia i czujemy się wciągnięci w doświadczenia przeszywające, straszne, wspaniałe, poza wszelką miarą i moralnością. W tytule namiętnik, a wszędzie pojawia się słowo miłość. Za czasów romantyzmu Krasiński pisał w liście do swej ukochanej, Delfiny Potockiej: "Boże, tyś mnie skarał niesłychaną siłą namiętności. Tam leży źródło wszystkich męczarni moich - albo szczęście nieba, albo noc wieczna". Namiętność to nie był opis śluzu i potu na schludnie rozciągniętym prześcieradle. To było doświadczenie ogarniające całą osobowość człowieka. Spotkanie się oczu, dotknięcie rąk, tęsknota i oczekiwanie były bardziej dojmujące niż "korony orgazmów", produkowanych w książkach Gretkowskiej systemem taśmowym przez dzisiejszych przodowników seksu. W słynnej książce "O miłości" Stendhal lekceważył banalne wzory: "l?amour physique", "l?amour gout" (miłostkę). Obchodziła go "l?amour passion", czyli miłość namiętna, która zagarnia nie tylko ciało, ale i duszę. Już w XVIII stuleciu rozumu, sceptycyzmu, gier uczuciowych umierano także z miłości szalonej, nie znającej miary, rozsądku ni kontroli. W książce Gretkowskiej kobiety żyją w świecie gadżetów, reklam, wolnego rynku i wolnej miłości, nie mając pojęcia, czym jest namiętność. Nie są przez to nieszczęśliwe, ich wyobraźnia nie wykracza poza stereotypowy model życia i uczucia. Stosy kosmetyków i ciuchów przemieniają je w barwne motylki. Kiedy zatęsknią do czegoś odmiennego, zainteresują się wróżbami, jasnowidzami, kartami, metafizyką i magią za pięć franków masowo sprzedawaną w kioskach i u bukinistów. Wystarczy im takie otarcie się o infantylną tajemniczość. Najbardziej ambitne wznoszą się o kilka stopni wyżej i na paryskich uczelniach bałamucą się intelektualnie bardziej wyrafinowaną mistyką. W pierwszym opowiadaniu tomiku Gretkowskiej bohaterka pisze "Pamiętnik urody" i zamierza wysłać go na konkurs do swojego ulubionego kobiecego pisma. Potem zmienia zamiar: "Zamiast o urodzie, będzie jednak o seksie. Śmiech dodaje urody. Leżałam w Nowy Rok przy nagim śpiącym Miszce (copywriter ode mnie z pracy) i zrozumiałam, że facet jest najmniej skomplikowanym urządzeniem do obsługi - zaledwie jedna dźwignia". Jej własne piękne ciało wymaga natomiast szczególnego nabożeństwa, nieustannych starań, korekt, pielęgnacji. Powoli uroda staje się najważniejszym problemem wewnętrznym, który urasta do rozmiaru psychicznej obsesji, wreszcie staje się ciężką chorobą, patologicznym głodzeniem się. Najpierw chodzi o smukłą sylwetkę, potem zaczyna się łagodny, lecz niszczący obłęd. "Fosforyzująca poświata otacza moje smukłe kości. Dopiero teraz wiem, czym jest szczęście. Moje poprzednie życie było wulgarną bzdurą. Kobieta powinna być subtelna i uduchowiona. Nikogo nie potrzebuję, żywię się własną euforią". Zatem tylko krok dzieli owe przebojowe, piękne, zdobywcze kobiety od szaleństwa? W pędzie do wszelakich sukcesów potykają się o pustkę. Bohaterka zakochuje się więc w sobie samej i dąży do doskonałości swej urody jako jedynej wartości życia. Gretkowska pokazuje ten proces z ironicznym dystansem, ale i ze współczuciem. Woli nie doprowadzać swej ironii do niebezpiecznej brutalności. Bohater opowiadania "Mur" posunął się daleko w swej ironii oraz nieufności i poniósł klęskę: "Gdyby wreszcie zadusił ironię. Tę intelektualną nieufność przyglądającą się światu. Tam, gdzie zjawia się ona, nic nie jest prawdziwe". Autorka wyznaje na okładce, że jej opowiadania "dzieją się wszędzie tam, gdzie ludzie potrafią kochać i kłamać". Aż tak smutny jest więc jej wesoły świat?
Więcej możesz przeczytać w 8/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.