- Z powodu decyzji ministra zdrowia o ograniczeniu w tym roku dotacji na zabiegi dializ pozaustrojowych 430 pacjentów ze skrajną niewydolnością nerek zostanie potencjalnie skazanych na śmierć.
Kwota przeznaczona na refundację tej metody leczenia ma być o 8 proc. mniejsza od rzeczywistych kosztów. Oznacza to, że w tym roku nie udało się w Polsce znaleźć pieniędzy na przeprowadzenie 70 tys. dializ. Utworzone z wielkim trudem ośrodki dializoterapii nie będą w pełni wykorzystane, a metoda ta w naszym kraju przestanie się rozwijać - alarmuje prof. Bolesław Rutkowski, krajowy konsultant do spraw nefrologii.
W ramach realizowanego w Polsce planu rozwoju dializoterapii do 2000 r. resort zdrowia przeznacza co roku określone fundusze na budowę nowych ośrodków dializ. Od 1989 r. liczba pacjentów poddawanych temu zabiegowi wzrosła trzykrotnie. Nadal jednak pod względem dostępności dializ zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Europie. - Pieniądze, jakie otrzymujemy w ramach programu, wolno nam wykorzystywać tylko na inwestycje, czyli zakup sztucznych nerek czy aparatury do uzdatniania wody. W wypadku zmniejszenia refundacji przeprowadzanych zabiegów budowa nowych stacji mija się z celem, gdyż i tak zabraknie pieniędzy na ich wykorzystywanie - mówi prof. Rutkowski.
Zgodnie z ustaleniami, kasy chorych i Ministerstwo Zdrowia mają po połowie pokrywać koszty dializ. Koszt w pełni wydajnego i skutecznego zabiegu wynosi 420-480 zł. Ze względu na konieczność oszczędzania uzgodniono, że będzie kosztował minimum 300 zł. Podczas dializy pacjenta podłącza się do tzw. sztucznej nerki. Krew chorego, przepływając przez specjalny dializator, zostaje oczyszczona ze zbędnych produktów przemiany materii, nie usuniętych przez chore nerki.
- Dalsze zmniejszenie i tak zaniżonych kosztów zabiegu jest niemożliwe. Nawet jeśli personel będzie częściowo pracował społecznie, nie wystarczy pieniędzy na potrzebne do dializy płyny, koncentraty, dializatory, igły, cewniki itp. Dializator kosztuje kilkanaście dolarów. Teoretycznie jest on jednorazowego użytku. Z powodu oszczędności po odpowiednim oczyszczeniu używa się go kilkakrotnie. Koncentraty, z których podczas zabiegu aparat wytwarza potrzebne płyny, w wielu stacjach dializ wykonuje się metodą chałupniczą. Ich jakość odbiega od produkowanych przez renomowane firmy światowe, co ma oczywiście wpływ na skuteczność dializ. Zbyt mała liczba personelu i brak sprzętu jednorazowego użytku sprzyjają zakażeniom. Kilkanaście procent dializowanych pacjentów ma dodatni antygen Hbs, jest więc zakażonych wirusowym zapaleniem wątroby typu B. Ponad 36 proc. jest nosicielami wirusa wywołującego zapalenie wątroby typu C.
Obecnie działa w Polsce 155 stacji dializ, a zatem jest ich zdecydowanie za mało w stosunku do potrzeb. Pod względem organizacji i wyposażenia technicznego większość z nich nie ustępuje podobnym placówkom zachodnioeuropejskim. Możliwości leczenia dializami nie są jednak równe we wszystkich częściach kraju. Na przykład w regionie białostockim są wolne miejsca w ośrodkach dializ, podczas gdy brak ich w dużych aglomeracjach, jak Poznań, Warszawa czy Katowice. Co roku przybywa chorych. W Polsce rocznie powinno się włączać w program dializ ponad 4 tys. nowych pacjentów. W 1998 r. leczenie takie rozpoczęła jedynie połowa wszystkich potrzebujących.
- Nasz ośrodek pracuje przez całą dobę. Mamy siedem sztucznych nerek i dializujemy 50 pacjentów z województwa. Teraz kończymy remont oddziału, dzięki któremu możliwe będzie uruchomienie jeszcze dwóch stanowisk. Mam na oddziale czterech pacjentów w wieku 30-34 lat, chorujących na skrajną niewydolność nerek, którzy umrą, jeśli nie rozpoczną wkrótce dializoterapii. Wiedzą już, że nowe stanowiska do dializy są dla nich jedynym ratunkiem. Jeśli refundacja zabiegów zostanie zmniejszona o 8 proc., dojdzie do tragedii. Pogorszy się jakość zabiegów. I tak już brakuje igieł, cewników, leków, a każdego dializatora po reutylizacji używamy ponownie, nawet kilkanaście razy. Czekającym w kolejce pacjentom będę musiała powiedzieć, że - mimo technicznych możliwości - nie ma pieniędzy na ich leczenie. Wiem, że w najbliższych stacjach dializ też nie ma wolnego miejsca. Nawet jeśli znajdzie się ono w jakimś odległym ośrodku, chorzy nie wytrzymają fizycznie długich dojazdów - mówi prof. Lucyna Janicka, ordynator Oddziału Nefrologii i Stacji Dializ z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Lublinie.
Pacjent z niewydolnością nerek przez pewien czas może być leczony między innymi za pomocą diety i środków moczopędnych. Z czasem jednak, gdy uszkodzenie narządów pogłębia się, taka forma wspomagania przestaje wystarczać i zwiększa się stopień zatrucia organizmu. Na Zachodzie dializy przeprowadza się znacznie wcześniej, nawet u pacjentów, których życiu jeszcze nic nie zagraża. W znacznie biedniejszej Polsce - z braku wolnych miejsc - z taką decyzją czeka się do ostatniej chwili. Szczególnie niebezpieczne jest to u chorych, u których do uszkodzenia nerek doszło w wyniku cukrzycy. Zwlekanie z rozpoczęciem dializy przyspiesza wystąpienie powikłań wywołanych zatruciem. W Europie Zachodniej ponad jedną trzecią dializowanych stanowią pacjenci z nefropatią cukrzycową. W niektórych regionach Niemiec ponad połowa włączanych w program dializ to osoby z tym schorzeniem. W Polsce natomiast jeszcze kilka lat temu prawie w ogóle nie dializowało się chorych na cukrzycę. Przyjmowano tylko pacjentów w stosunkowo dobrej kondycji fizycznej. Wraz ze wzrostem doświadczenia lekarzy i liczby ośrodków dializ odsetek cukrzyków wśród osób leczonych tą metodą zwiększył się do 11 proc.
- Dzięki rozwojowi dializoterapii można już leczyć chorych, którzy jeszcze kilka lat temu skazani byliby na śmierć. Praktycznie żadna choroba ani wiek pacjenta nie jest przeciwwskazaniem do rozpoczęcia dializ. Metody tej nie stosuje się jedynie u tych, u których ciężka choroba ogólnoustrojowa uniemożliwiałaby wykonywanie zabiegów lub byłoby to niepotrzebnym przedłużeniem ich cierpień. Największe ograniczenie stanowi więc niedostateczna liczba stanowisk do hemodializy. Lekarze, wiedząc, że nie mogą zaproponować tej formy leczenia, często nawet nie informują o niej pacjentów - mówi prof. Rutkowski
Pod względem dostępności dializ zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Europie
W naszym kraju ponad 600 chorych leczonych jest za pomocą tzw. dializ otrzewnowych. W metodzie tej poprzez specjalny cewnik wpuszcza się do jamy otrzewnowej chorego płyn dializacyjny. Trucizny z licznych naczyń krwio- nośnych przenikają do płynu. Pod względem skuteczności i kosztów takie zabiegi są porównywalne z hemodializami. Do dzisiaj jednak nie wiadomo, kto ma je refundować. - Obecnie za pomocą dializ otrzewnowych leczymy trzech pacjentów. Ministerstwo Zdrowia pokryciem kosztów tych zabie- gów obarczyło kasy chorych. Nasza
Zachodniopomorska Kasa Chorych natomiast zwleka z podjęciem decyzji. Jeśli nie wyrazi zgody na refundowanie zabiegów, pacjentów leczonych tą metodą powinniśmy z dnia na dzień odesłać do domu - mówi dr Krzysztof Dziewanowski, pełniący obowiązki ordynatora Oddziału Dializ Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Szczecinie.
Dotychczas ośrodki nie otrzymały jeszcze ani z Ministerstwa Zdrowia, ani z kas chorych zwrotu kosztów za przeprowadzone w tym roku zabiegi. Pracować w miarę normalnie mogą tylko dzięki zapasom leków i sprzętu. Pacjenci cierpiący na skrajną niewydolność nerek chorują na niedokrwistość, gdyż ich nerki nie produkują erytropoetyny. Syntetyczna postać tego hormonu jest bardzo droga. Pieniądze na jego zakup pochodzą z Ministerstwa Zdrowia. W ośrodkach, w których zapasy erytropoetyny się skończyły, nie ma funduszy na jej zakup. W innych lek podaje się tylko najbardziej potrzebującym i to także zbyt krótko i w za małych dawkach.
Pomimo trwającej reformy służby zdrowia, pacjenci dializowani nie mogą wybrać ośrodka, w którym chcą się leczyć. Skazani są na szpital, gdzie akurat jest wolne miejsce. Jeśli zabraknie go tam, gdzie mieszkają, skazani będą na dojazdy do stacji oddalonej nawet kilkaset kilometrów, i to pod warunkiem, że znajdzie się tam wolne miejsce i pieniądze na refundację zabiegów.
- W Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej obiecano nam, że w połowie roku dojdzie do renegocjacji, czyli jeszcze raz będzie rozpatrywana sprawa refundacji kosztów dializ. Nie możemy zmniejszyć liczby przeprowadzanych zabiegów. To tak, jakby chirurg nagle przerwał operację i odszedł od stołu operacyjnego. Dopóki sprawa się nie wyjaśni, będziemy pracować normalnie, nikt z obecnie dializowanych nie zostanie bez pomocy. W końcu roku może się jednak okazać, że wyczerpaliśmy wszystkie fundusze i kasa chorych nie zwróci nam więcej ani złotówki - mówi prof. Rutkowski.
W ramach realizowanego w Polsce planu rozwoju dializoterapii do 2000 r. resort zdrowia przeznacza co roku określone fundusze na budowę nowych ośrodków dializ. Od 1989 r. liczba pacjentów poddawanych temu zabiegowi wzrosła trzykrotnie. Nadal jednak pod względem dostępności dializ zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Europie. - Pieniądze, jakie otrzymujemy w ramach programu, wolno nam wykorzystywać tylko na inwestycje, czyli zakup sztucznych nerek czy aparatury do uzdatniania wody. W wypadku zmniejszenia refundacji przeprowadzanych zabiegów budowa nowych stacji mija się z celem, gdyż i tak zabraknie pieniędzy na ich wykorzystywanie - mówi prof. Rutkowski.
Zgodnie z ustaleniami, kasy chorych i Ministerstwo Zdrowia mają po połowie pokrywać koszty dializ. Koszt w pełni wydajnego i skutecznego zabiegu wynosi 420-480 zł. Ze względu na konieczność oszczędzania uzgodniono, że będzie kosztował minimum 300 zł. Podczas dializy pacjenta podłącza się do tzw. sztucznej nerki. Krew chorego, przepływając przez specjalny dializator, zostaje oczyszczona ze zbędnych produktów przemiany materii, nie usuniętych przez chore nerki.
- Dalsze zmniejszenie i tak zaniżonych kosztów zabiegu jest niemożliwe. Nawet jeśli personel będzie częściowo pracował społecznie, nie wystarczy pieniędzy na potrzebne do dializy płyny, koncentraty, dializatory, igły, cewniki itp. Dializator kosztuje kilkanaście dolarów. Teoretycznie jest on jednorazowego użytku. Z powodu oszczędności po odpowiednim oczyszczeniu używa się go kilkakrotnie. Koncentraty, z których podczas zabiegu aparat wytwarza potrzebne płyny, w wielu stacjach dializ wykonuje się metodą chałupniczą. Ich jakość odbiega od produkowanych przez renomowane firmy światowe, co ma oczywiście wpływ na skuteczność dializ. Zbyt mała liczba personelu i brak sprzętu jednorazowego użytku sprzyjają zakażeniom. Kilkanaście procent dializowanych pacjentów ma dodatni antygen Hbs, jest więc zakażonych wirusowym zapaleniem wątroby typu B. Ponad 36 proc. jest nosicielami wirusa wywołującego zapalenie wątroby typu C.
Obecnie działa w Polsce 155 stacji dializ, a zatem jest ich zdecydowanie za mało w stosunku do potrzeb. Pod względem organizacji i wyposażenia technicznego większość z nich nie ustępuje podobnym placówkom zachodnioeuropejskim. Możliwości leczenia dializami nie są jednak równe we wszystkich częściach kraju. Na przykład w regionie białostockim są wolne miejsca w ośrodkach dializ, podczas gdy brak ich w dużych aglomeracjach, jak Poznań, Warszawa czy Katowice. Co roku przybywa chorych. W Polsce rocznie powinno się włączać w program dializ ponad 4 tys. nowych pacjentów. W 1998 r. leczenie takie rozpoczęła jedynie połowa wszystkich potrzebujących.
- Nasz ośrodek pracuje przez całą dobę. Mamy siedem sztucznych nerek i dializujemy 50 pacjentów z województwa. Teraz kończymy remont oddziału, dzięki któremu możliwe będzie uruchomienie jeszcze dwóch stanowisk. Mam na oddziale czterech pacjentów w wieku 30-34 lat, chorujących na skrajną niewydolność nerek, którzy umrą, jeśli nie rozpoczną wkrótce dializoterapii. Wiedzą już, że nowe stanowiska do dializy są dla nich jedynym ratunkiem. Jeśli refundacja zabiegów zostanie zmniejszona o 8 proc., dojdzie do tragedii. Pogorszy się jakość zabiegów. I tak już brakuje igieł, cewników, leków, a każdego dializatora po reutylizacji używamy ponownie, nawet kilkanaście razy. Czekającym w kolejce pacjentom będę musiała powiedzieć, że - mimo technicznych możliwości - nie ma pieniędzy na ich leczenie. Wiem, że w najbliższych stacjach dializ też nie ma wolnego miejsca. Nawet jeśli znajdzie się ono w jakimś odległym ośrodku, chorzy nie wytrzymają fizycznie długich dojazdów - mówi prof. Lucyna Janicka, ordynator Oddziału Nefrologii i Stacji Dializ z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Lublinie.
Pacjent z niewydolnością nerek przez pewien czas może być leczony między innymi za pomocą diety i środków moczopędnych. Z czasem jednak, gdy uszkodzenie narządów pogłębia się, taka forma wspomagania przestaje wystarczać i zwiększa się stopień zatrucia organizmu. Na Zachodzie dializy przeprowadza się znacznie wcześniej, nawet u pacjentów, których życiu jeszcze nic nie zagraża. W znacznie biedniejszej Polsce - z braku wolnych miejsc - z taką decyzją czeka się do ostatniej chwili. Szczególnie niebezpieczne jest to u chorych, u których do uszkodzenia nerek doszło w wyniku cukrzycy. Zwlekanie z rozpoczęciem dializy przyspiesza wystąpienie powikłań wywołanych zatruciem. W Europie Zachodniej ponad jedną trzecią dializowanych stanowią pacjenci z nefropatią cukrzycową. W niektórych regionach Niemiec ponad połowa włączanych w program dializ to osoby z tym schorzeniem. W Polsce natomiast jeszcze kilka lat temu prawie w ogóle nie dializowało się chorych na cukrzycę. Przyjmowano tylko pacjentów w stosunkowo dobrej kondycji fizycznej. Wraz ze wzrostem doświadczenia lekarzy i liczby ośrodków dializ odsetek cukrzyków wśród osób leczonych tą metodą zwiększył się do 11 proc.
- Dzięki rozwojowi dializoterapii można już leczyć chorych, którzy jeszcze kilka lat temu skazani byliby na śmierć. Praktycznie żadna choroba ani wiek pacjenta nie jest przeciwwskazaniem do rozpoczęcia dializ. Metody tej nie stosuje się jedynie u tych, u których ciężka choroba ogólnoustrojowa uniemożliwiałaby wykonywanie zabiegów lub byłoby to niepotrzebnym przedłużeniem ich cierpień. Największe ograniczenie stanowi więc niedostateczna liczba stanowisk do hemodializy. Lekarze, wiedząc, że nie mogą zaproponować tej formy leczenia, często nawet nie informują o niej pacjentów - mówi prof. Rutkowski
Pod względem dostępności dializ zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Europie
W naszym kraju ponad 600 chorych leczonych jest za pomocą tzw. dializ otrzewnowych. W metodzie tej poprzez specjalny cewnik wpuszcza się do jamy otrzewnowej chorego płyn dializacyjny. Trucizny z licznych naczyń krwio- nośnych przenikają do płynu. Pod względem skuteczności i kosztów takie zabiegi są porównywalne z hemodializami. Do dzisiaj jednak nie wiadomo, kto ma je refundować. - Obecnie za pomocą dializ otrzewnowych leczymy trzech pacjentów. Ministerstwo Zdrowia pokryciem kosztów tych zabie- gów obarczyło kasy chorych. Nasza
Zachodniopomorska Kasa Chorych natomiast zwleka z podjęciem decyzji. Jeśli nie wyrazi zgody na refundowanie zabiegów, pacjentów leczonych tą metodą powinniśmy z dnia na dzień odesłać do domu - mówi dr Krzysztof Dziewanowski, pełniący obowiązki ordynatora Oddziału Dializ Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Szczecinie.
Dotychczas ośrodki nie otrzymały jeszcze ani z Ministerstwa Zdrowia, ani z kas chorych zwrotu kosztów za przeprowadzone w tym roku zabiegi. Pracować w miarę normalnie mogą tylko dzięki zapasom leków i sprzętu. Pacjenci cierpiący na skrajną niewydolność nerek chorują na niedokrwistość, gdyż ich nerki nie produkują erytropoetyny. Syntetyczna postać tego hormonu jest bardzo droga. Pieniądze na jego zakup pochodzą z Ministerstwa Zdrowia. W ośrodkach, w których zapasy erytropoetyny się skończyły, nie ma funduszy na jej zakup. W innych lek podaje się tylko najbardziej potrzebującym i to także zbyt krótko i w za małych dawkach.
Pomimo trwającej reformy służby zdrowia, pacjenci dializowani nie mogą wybrać ośrodka, w którym chcą się leczyć. Skazani są na szpital, gdzie akurat jest wolne miejsce. Jeśli zabraknie go tam, gdzie mieszkają, skazani będą na dojazdy do stacji oddalonej nawet kilkaset kilometrów, i to pod warunkiem, że znajdzie się tam wolne miejsce i pieniądze na refundację zabiegów.
- W Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej obiecano nam, że w połowie roku dojdzie do renegocjacji, czyli jeszcze raz będzie rozpatrywana sprawa refundacji kosztów dializ. Nie możemy zmniejszyć liczby przeprowadzanych zabiegów. To tak, jakby chirurg nagle przerwał operację i odszedł od stołu operacyjnego. Dopóki sprawa się nie wyjaśni, będziemy pracować normalnie, nikt z obecnie dializowanych nie zostanie bez pomocy. W końcu roku może się jednak okazać, że wyczerpaliśmy wszystkie fundusze i kasa chorych nie zwróci nam więcej ani złotówki - mówi prof. Rutkowski.
Więcej możesz przeczytać w 8/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.