Czy należy zlikwidować izby wytrzeźwień?
Istnienie izb wytrzeźwień oznacza przyzwolenie na łamanie prawa oraz gwałcenie godności człowieka - alarmują przeciwnicy "dołków". Rzecznik praw obywatelskich zauważył, że przepisy umożliwiające zatrzymanie w izbie wytrzeźwień są niezgodne z konstytucją: przymusowy pobyt można uznać za bezprawne pozbawienie wolności, a poszkodowani nie mogą się odwołać od tej decyzji i żądać zadośćuczynienia. Zwolennicy funkcjonowania izb przekonują natomiast, że Polska ma najlepszy na świecie system opieki nad pijanymi.
- Te placówki nie tylko przetrzymują alkoholików, ale także ratują im życie - mówi Andrzej Nagier, prezes Warszawskiego Stowarzyszenia Abstynentów. W 1998 r. w 57 izbach wytrzeźwień zatrzymano prawie 320 tys. osób, w tym 12 tys. kobiet i 9 tys. nieletnich.
W Warszawie głośna była sprawa profesora PAN wracającego podmiejską kolejką z zakrapianego przyjęcia w Podkowie Leśnej. Było po 18.00 i profesor nie mógł kupić biletu. Konduktor doprowadził go na posterunek na Dworcu Centralnym, gdzie skierowano go do izby wytrzeźwień na Kolską, wpisując w dokumentach, że "wdał się w awanturę na dworcu". Podobny los spotkał latem 1998 r. Katarzynę Figurę. "Policjanci byli brutalni i wulgarni. Obraźliwie wypowiadali się na temat mnie i mojej pracy" - wyznała na łamach "Super Expressu". "Gdy stałam nago, do pokoju bez uprzedzenia wpadło dwóch mężczyzn z personelu, którzy już wcześniej mnie obrażali. Wulgarnie zaczęli komentować moją nagość. Mogli wszystko ze mną zrobić" - opowiadała aktorka, która wniosła sprawę do sądu. Sprawę o bezprawne zatrzymanie wniósł też dziewiętnastoletni Tomasz K. z Elbląga, który pobity przez pracowników izby wytrzeźwień trafił do szpitala z ranami głowy.
- Jestem przeciwnikiem izb wytrzeźwień - mówi Marek Nowicki, prezes Fundacji Helsińskiej. - Chorego powinno się zawozić do szpitala, pijanego - najlepiej do domu. Ktoś lekko "zawiany" może spacerować po ulicy, jeśli nie łamie prawa. Dziś bez kontroli, bez możliwości zaskarżenia decyzji policjanta, bez prawa odwołania się do sądu i uzyskania ewentualnego zadośćuczynienia powstaje zbyt duże ryzyko arbitralnych decyzji. To jest cecha państwa, w którym nie ma rządów prawa.
Warszawska izba wytrzeźwień dysponuje 130 łóżkami. Niekiedy już o drugiej w nocy wszystkie są zajęte. Połowę klientów stanowią bezdomni, ale zdarzają się także przedstawiciele elit: urzędnicy, politycy, artyści. Najmłodsi pacjenci mieli dziesięć lat, najstarsi - prawie 90. Rekordziści "zaliczają" przynajmniej kilka wizyt miesięcznie. Połowa klientów jest trwale uzależniona od alkoholu, 30 proc. policja przywozi po domowych awanturach, 10 proc. stanowią osoby znajdowane na ulicy, 5 proc. to pijani kierowcy. Niektórzy mają nawet 7 promili alkoholu we krwi.
Izby wytrzeźwień powstały w latach 60. w ramach resortu spraw wewnętrznych. Obecnie są po prostu ośrodkami leczenia ostrych zatruć alkoholowych, podlegającymi Ministerstwu Zdrowia. W myśl ustawy do izby wytrzeźwień powinny trafiać "osoby w stanie nietrzeźwym, które swoim zachowaniem dają powód do zgorszenia, znajdują się w okolicznościach zagrażających ich życiu lub zdrowiu albo zagrażają życiu i zdrowiu innych osób". Problemem jest to, że - zgodnie z ustawą - osoby nietrzeźwe mogą zostać skierowane do "żłobka" przez każdego: policjantów, pracowników izby, członków własnej rodziny. Nauczyciel jednej z łódzkich podstawówek trafił "na dołek" wskutek interwencji swoich uczniów.
Osoba zatrzymana przez policję może zostać poddana badaniu lekarskiemu. Potem jest przesłuchanie, rewizja, spisanie protokołu. Pacjent otrzymuje płócienną koszulę, miejsce do spania i kawę zbożową. - Nigdzie na świecie ludzie nietrzeźwi nie mogą liczyć na taki system opieki. W Niemczech pijanych w ogóle się nie rozbiera, rano wypuszcza się ich do domu w brudnych ubraniach, ze śladami wymiocin. W Harlemie funkcję izby wytrzeźwień pełnił jakiś stary garaż z jedną toaletą - przekonuje Andrzej Nagier. - Nie wyobrażam sobie sprawnego funkcjonowania policji w dużych miastach bez izb wytrzeźwień - dodaje Paweł Biedziak, rzecznik prasowy KG Policji. - Nie ma potrzeby wprowadzania radykalnych zmian w sposobie działania izb wytrzeźwień - uważa dr Jerzy Mellibruda, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
Problem polega na tym, że w izbach wytrzeźwień dochodzi do łamania prawa. Pracownik kaliskiej izby został na przykład oskarżony o gwałt, zaś jej dyrektor wynajmował firmę detektywistyczną, by kontrolowała życie osobiste podwładnych. Rzecznik praw obywatelskich zainteresował się funkcjonowaniem tych ośrodków, gdy kilka lat temu jeden z pacjentów zabił dwóch mężczyzn leżących w tej samej sali.
Pobyt w "żłobku" kosztuje 150-197 zł; jedynie co czwarty pacjent reguluje należność, za resztę płacą samorządy, które przejęły opiekę nad izbami wytrzeźwień. Początkowo w wielu gminach rezygnowano z nich dla oszczędności, potem jednak powracano do starego rozwiązania. W ostatnich latach do "dołka" zgłaszają się "ochotnicy" proszący o opiekę - w ubiegłym roku w Warszawie odnotowano ponad 800 takich wypadków.
- Te placówki nie tylko przetrzymują alkoholików, ale także ratują im życie - mówi Andrzej Nagier, prezes Warszawskiego Stowarzyszenia Abstynentów. W 1998 r. w 57 izbach wytrzeźwień zatrzymano prawie 320 tys. osób, w tym 12 tys. kobiet i 9 tys. nieletnich.
W Warszawie głośna była sprawa profesora PAN wracającego podmiejską kolejką z zakrapianego przyjęcia w Podkowie Leśnej. Było po 18.00 i profesor nie mógł kupić biletu. Konduktor doprowadził go na posterunek na Dworcu Centralnym, gdzie skierowano go do izby wytrzeźwień na Kolską, wpisując w dokumentach, że "wdał się w awanturę na dworcu". Podobny los spotkał latem 1998 r. Katarzynę Figurę. "Policjanci byli brutalni i wulgarni. Obraźliwie wypowiadali się na temat mnie i mojej pracy" - wyznała na łamach "Super Expressu". "Gdy stałam nago, do pokoju bez uprzedzenia wpadło dwóch mężczyzn z personelu, którzy już wcześniej mnie obrażali. Wulgarnie zaczęli komentować moją nagość. Mogli wszystko ze mną zrobić" - opowiadała aktorka, która wniosła sprawę do sądu. Sprawę o bezprawne zatrzymanie wniósł też dziewiętnastoletni Tomasz K. z Elbląga, który pobity przez pracowników izby wytrzeźwień trafił do szpitala z ranami głowy.
- Jestem przeciwnikiem izb wytrzeźwień - mówi Marek Nowicki, prezes Fundacji Helsińskiej. - Chorego powinno się zawozić do szpitala, pijanego - najlepiej do domu. Ktoś lekko "zawiany" może spacerować po ulicy, jeśli nie łamie prawa. Dziś bez kontroli, bez możliwości zaskarżenia decyzji policjanta, bez prawa odwołania się do sądu i uzyskania ewentualnego zadośćuczynienia powstaje zbyt duże ryzyko arbitralnych decyzji. To jest cecha państwa, w którym nie ma rządów prawa.
Warszawska izba wytrzeźwień dysponuje 130 łóżkami. Niekiedy już o drugiej w nocy wszystkie są zajęte. Połowę klientów stanowią bezdomni, ale zdarzają się także przedstawiciele elit: urzędnicy, politycy, artyści. Najmłodsi pacjenci mieli dziesięć lat, najstarsi - prawie 90. Rekordziści "zaliczają" przynajmniej kilka wizyt miesięcznie. Połowa klientów jest trwale uzależniona od alkoholu, 30 proc. policja przywozi po domowych awanturach, 10 proc. stanowią osoby znajdowane na ulicy, 5 proc. to pijani kierowcy. Niektórzy mają nawet 7 promili alkoholu we krwi.
Izby wytrzeźwień powstały w latach 60. w ramach resortu spraw wewnętrznych. Obecnie są po prostu ośrodkami leczenia ostrych zatruć alkoholowych, podlegającymi Ministerstwu Zdrowia. W myśl ustawy do izby wytrzeźwień powinny trafiać "osoby w stanie nietrzeźwym, które swoim zachowaniem dają powód do zgorszenia, znajdują się w okolicznościach zagrażających ich życiu lub zdrowiu albo zagrażają życiu i zdrowiu innych osób". Problemem jest to, że - zgodnie z ustawą - osoby nietrzeźwe mogą zostać skierowane do "żłobka" przez każdego: policjantów, pracowników izby, członków własnej rodziny. Nauczyciel jednej z łódzkich podstawówek trafił "na dołek" wskutek interwencji swoich uczniów.
Osoba zatrzymana przez policję może zostać poddana badaniu lekarskiemu. Potem jest przesłuchanie, rewizja, spisanie protokołu. Pacjent otrzymuje płócienną koszulę, miejsce do spania i kawę zbożową. - Nigdzie na świecie ludzie nietrzeźwi nie mogą liczyć na taki system opieki. W Niemczech pijanych w ogóle się nie rozbiera, rano wypuszcza się ich do domu w brudnych ubraniach, ze śladami wymiocin. W Harlemie funkcję izby wytrzeźwień pełnił jakiś stary garaż z jedną toaletą - przekonuje Andrzej Nagier. - Nie wyobrażam sobie sprawnego funkcjonowania policji w dużych miastach bez izb wytrzeźwień - dodaje Paweł Biedziak, rzecznik prasowy KG Policji. - Nie ma potrzeby wprowadzania radykalnych zmian w sposobie działania izb wytrzeźwień - uważa dr Jerzy Mellibruda, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
Problem polega na tym, że w izbach wytrzeźwień dochodzi do łamania prawa. Pracownik kaliskiej izby został na przykład oskarżony o gwałt, zaś jej dyrektor wynajmował firmę detektywistyczną, by kontrolowała życie osobiste podwładnych. Rzecznik praw obywatelskich zainteresował się funkcjonowaniem tych ośrodków, gdy kilka lat temu jeden z pacjentów zabił dwóch mężczyzn leżących w tej samej sali.
Pobyt w "żłobku" kosztuje 150-197 zł; jedynie co czwarty pacjent reguluje należność, za resztę płacą samorządy, które przejęły opiekę nad izbami wytrzeźwień. Początkowo w wielu gminach rezygnowano z nich dla oszczędności, potem jednak powracano do starego rozwiązania. W ostatnich latach do "dołka" zgłaszają się "ochotnicy" proszący o opiekę - w ubiegłym roku w Warszawie odnotowano ponad 800 takich wypadków.
Więcej możesz przeczytać w 8/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.