W ubiegłym roku przyjechał do mnie mój kumpel mieszkający od lat w Nowej Zelandii. Chciał zwiedzić Muzeum Powstania Warszawskiego, o którym tyle dobrego słyszał. Były wakacje, pełno kolonii krążących po stolicy. Przepuszczamy taką składającą się z maluchów ośmioletnich, nagle jeden odpalił w moją stronę:
– Pan też był powstańcem?
– Nie – odpowiedziałem.
Poszedł zawiedziony, a do mnie dotarło, że wyglądam młodo już tylko duchem, ale kiedy spotykam kogoś, kto uczestniczył w walkach o Warszawę, mam dla niego ogromny szacunek. To, że spędziłem w moim kraju 65 lat bez wojny, że dzieci mogłem spokojnie wykształcić, a nie posyłać na front, zawdzięczam im. Najpiękniejszą lekcję historii powstania zaliczyłem 22 grudnia 1982 r., gdy stałem z numerem 256 w kolejce po karpie. Przede mną stało trzech dobrze ubranych i wyprostowanych panów, na tle szarej, przygarbionej kolejki, którzy poinformowali mnie, że za chwilę dojdzie jeszcze jeden. Doszedł. Podobny do pozostałych. Okazało się, że to byli żołnierze AK, oficerowie Kedywu. Wszyscy mieli piersióweczki, bo był tej nocy niezły mrozik, i po kilku łyczkach zaczęły się wspomnienia. A ponieważ dopiero co przyjechałem z Mazur do Warszawy, a historię powstania znałem tylko z książek cenzurowanych przez partię, po kilku naiwnych pytaniach otrzymałem najlepszą lekcję historii powstania, jaką można mieć. Kiedy o godzinie pierwszej w nocy moja śp. Małgosia przyszła mnie zmienić, powiedziałem do niej: – Ja się nie ruszam, przynieś nam flaszkę. A wódki mieliśmy duże ilości, bo wszyscy niepijący w rodzinie oddawali nam tę część kartki. Nie usłyszałem wtedy z ust tych panów ani „precz z komuną”, ani „sierpem i młotem czerwoną chołotę”, ani nic podobnego, chociaż wtedy były powody, żeby tak wołać. Byli to „faceci”, którzy zrobili „tylko” swoje, mając pełną świadomość tego, co przeżyli i czego dokonali. „Buczyści” tego nie zrozumieją. Ani dziś, ani jutro, ani za rok. O takich jeden z moich profesorów mawiał: „To są ci, którzy mają kulturę częściowo nabytą, a chamstwo wrodzone”.
*
A ty, Otylko, nie płacz, ponieważ dałaś nam tyle szczęścia i łez radości przez te wszystkie lata, kiedy występowałaś na olimpiadach i mistrzostwach świata, że nawet jak tym razem Ci się nie udało, to można mieć dla Ciebie wyłącznie szacunek. *
PS Apel do Polskiego Komitetu Olimpijskiego: Nigdy więcej nawet nie próbujcie robić chorążymi sportowców, którzy mają szanse medalowe, bo jak widzicie, klątwa działa. Niech sztandar niesie ktoś, kto nie ma szans nawet na punktowane miejsce, albo niech go dźwiga przewodniczący PKOl. Chociaż nie, to głupi pomysł, bo wtedy nie zdobędziemy żadnego medalu.
– Pan też był powstańcem?
– Nie – odpowiedziałem.
Poszedł zawiedziony, a do mnie dotarło, że wyglądam młodo już tylko duchem, ale kiedy spotykam kogoś, kto uczestniczył w walkach o Warszawę, mam dla niego ogromny szacunek. To, że spędziłem w moim kraju 65 lat bez wojny, że dzieci mogłem spokojnie wykształcić, a nie posyłać na front, zawdzięczam im. Najpiękniejszą lekcję historii powstania zaliczyłem 22 grudnia 1982 r., gdy stałem z numerem 256 w kolejce po karpie. Przede mną stało trzech dobrze ubranych i wyprostowanych panów, na tle szarej, przygarbionej kolejki, którzy poinformowali mnie, że za chwilę dojdzie jeszcze jeden. Doszedł. Podobny do pozostałych. Okazało się, że to byli żołnierze AK, oficerowie Kedywu. Wszyscy mieli piersióweczki, bo był tej nocy niezły mrozik, i po kilku łyczkach zaczęły się wspomnienia. A ponieważ dopiero co przyjechałem z Mazur do Warszawy, a historię powstania znałem tylko z książek cenzurowanych przez partię, po kilku naiwnych pytaniach otrzymałem najlepszą lekcję historii powstania, jaką można mieć. Kiedy o godzinie pierwszej w nocy moja śp. Małgosia przyszła mnie zmienić, powiedziałem do niej: – Ja się nie ruszam, przynieś nam flaszkę. A wódki mieliśmy duże ilości, bo wszyscy niepijący w rodzinie oddawali nam tę część kartki. Nie usłyszałem wtedy z ust tych panów ani „precz z komuną”, ani „sierpem i młotem czerwoną chołotę”, ani nic podobnego, chociaż wtedy były powody, żeby tak wołać. Byli to „faceci”, którzy zrobili „tylko” swoje, mając pełną świadomość tego, co przeżyli i czego dokonali. „Buczyści” tego nie zrozumieją. Ani dziś, ani jutro, ani za rok. O takich jeden z moich profesorów mawiał: „To są ci, którzy mają kulturę częściowo nabytą, a chamstwo wrodzone”.
*
A ty, Otylko, nie płacz, ponieważ dałaś nam tyle szczęścia i łez radości przez te wszystkie lata, kiedy występowałaś na olimpiadach i mistrzostwach świata, że nawet jak tym razem Ci się nie udało, to można mieć dla Ciebie wyłącznie szacunek. *
PS Apel do Polskiego Komitetu Olimpijskiego: Nigdy więcej nawet nie próbujcie robić chorążymi sportowców, którzy mają szanse medalowe, bo jak widzicie, klątwa działa. Niech sztandar niesie ktoś, kto nie ma szans nawet na punktowane miejsce, albo niech go dźwiga przewodniczący PKOl. Chociaż nie, to głupi pomysł, bo wtedy nie zdobędziemy żadnego medalu.
Więcej możesz przeczytać w 32/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.