Jak zakończy się kolejna wojna futbolowa?
"Szefem związku powinien być twardy człowiek, najlepiej górnik, taki jak ja" - mówił Marian Dziurowicz po wyborze kilka lat temu na stanowisko prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Na ostatnim nadzwyczajnym zjeździe futbolowego związku "Magnat" odparł kolejny atak piłkarskich reformatorów, domagających się zmian i odejścia despotycznego szefa. Bezsilni i zdesperowani przedstawiciele pierwszoligowych klubów zagrozili bojkotem rozgrywek. Czy tym razem strajkująca ekstraklasa okaże się silniejsza niż latem ubiegłego roku, kiedy po raz pierwszy piłkarze nie wyszli na boiska?
"Czy moja buźka się komuś podoba czy nie, obowiązują pewne zasady gry" - grzmiał Dziurowicz. Ten absolwent Politechniki Śląskiej i doktor nauk technicznych, były pracownik Katowickiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego, były piłkarz Stali Sosnowiec i kierownik sekcji zapaśniczej w Mysłowicach, działa w PZPN już ponad dziesięć lat i nie zamierza z tego zrezygnować. Obecnie Dziurowicz jest nie tylko szefem PZPN, ale także udziałowcem GKS Katowice, który podlega związkowi; rządzi też w Okręgowym Związku Piłki Nożnej w Katowicach.
Marian Dziurowicz nie chce oddać władzy klubom, wstrzymuje powstanie organizacji zarządzającej ligą, nie chce oddać pierwszoligowcom ani uprawnień wydziału dyscypliny rozstrzygającego piłkarskie spory, ani organizacji sędziowskiej. Tymczasem diametralnie odmiennie działalność piłkarskiego związku wyobraża sobie Jacek Dębski, szef UKFiT, który wypowiedział Dziurowiczowi wojnę. - Nowoczesny PZPN powinien mieć zupełnie inny statut, powinien organizować jawne przetargi dla dostawców sprzętu sportowego i firm zajmujących się sprzedażą praw do transmisji telewizyjnych, powinien zatrudniać profesjonalnych menedżerów, wybierać niewielki zarząd i wyodrębnić dział zajmujący się wyłącznie finansami - mówi minister Dębski.
Konflikt w polskim futbolu nie jest jedynie wojną ministra Dębskiego z Dziurowiczem
- Sytuacja jest dramatyczna. Nie wiemy, jak długo można bojkotować rozgrywki, nie chcemy zmarnować pracy piłkarzy i trenerów przygotowujących się przez ostatnie tygodnie do gry. Jeśli jednak wyszlibyśmy na boiska i udawali, że wszystko jest w porządku, nie widzę żadnych szans na rozpoczęcie reform przed końcem kadencji obecnego zarządu PZPN - uważa Ryszard
Dolata, szef Piłkarskiej Autonomicznej Ligi Polskiej.
- Trudno przypuszczać, by dziś zbuntowane kluby zdołały wyeliminować Dziurowicza, korzystając po raz drugi z tej samej broni - komentuje Zbigniew Boniek. - Szansa na prawdziwe zmiany pojawiła się latem; wówczas prezes publicznie obiecywał nowe wybory, minister Jacek Dębski zdawał się być nieustępliwy, a wspierające go drużyny nie wychodziły z szatni. Zabrakło jednak konsekwencji, odwagi i niepotrzebnie przestraszono się sankcji, jakimi grozili działacze FIFA i UEFA. To był spontaniczny protest. Szkoda, że wówczas coś pękło, bo dziś podobny strajk może nie przynieść oczekiwanych efektów. Przez ostatnie miesiące czas pracował dla obecnych władz PZPN.
- Propozycja kolejnego strajku w pierwszej lidze jest aktem desperacji - uważa Michał Listkiewicz, były sekretarz generalny związku, obecnie na wypowiedzeniu. - Bezpośrednią przyczyną wezwania do bojkotu rozgrywek było utrudnianie przez PZPN zarejestrowania statutu Piłkarskiej Autonomicznej Ligi Polskiej. Na zjeździe mówiono o wszystkim, tylko nie o futbolu. Nie padło ani jedno słowo o problemach szkoleniowych, o przygotowaniach do kolejnych meczów w eliminacjach do mistrzostw Europy, o katastrofalnym - chyba najgorszym na naszym kontynencie - stanie polskich stadionów i boisk. Obecny na zjeździe Janusz Wójcik, trener kadry, który za miesiąc będzie współdecydował o przyszłości reprezentacji, został potraktowany jak niepotrzebny gość. Jedyną korzyścią z tego zjazdu jest to, że międzynarodowa delegacja obserwująca debatę (w osobach prezesa federacji maltańskiej, zastępcy sekretarza generalnego UEFA i dyrektora Departamentu Federacji Narodowych FIFA) przekonała się osobiście, że konflikt w polskim futbolu nie jest jedynie wojną Dębskiego z Dziurowiczem, ale wewnętrznym sporem piłkarskiego środowiska - dodaje Listkiewicz.
"Czy moja buźka się komuś podoba czy nie, obowiązują pewne zasady gry" - grzmiał Dziurowicz. Ten absolwent Politechniki Śląskiej i doktor nauk technicznych, były pracownik Katowickiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego, były piłkarz Stali Sosnowiec i kierownik sekcji zapaśniczej w Mysłowicach, działa w PZPN już ponad dziesięć lat i nie zamierza z tego zrezygnować. Obecnie Dziurowicz jest nie tylko szefem PZPN, ale także udziałowcem GKS Katowice, który podlega związkowi; rządzi też w Okręgowym Związku Piłki Nożnej w Katowicach.
Marian Dziurowicz nie chce oddać władzy klubom, wstrzymuje powstanie organizacji zarządzającej ligą, nie chce oddać pierwszoligowcom ani uprawnień wydziału dyscypliny rozstrzygającego piłkarskie spory, ani organizacji sędziowskiej. Tymczasem diametralnie odmiennie działalność piłkarskiego związku wyobraża sobie Jacek Dębski, szef UKFiT, który wypowiedział Dziurowiczowi wojnę. - Nowoczesny PZPN powinien mieć zupełnie inny statut, powinien organizować jawne przetargi dla dostawców sprzętu sportowego i firm zajmujących się sprzedażą praw do transmisji telewizyjnych, powinien zatrudniać profesjonalnych menedżerów, wybierać niewielki zarząd i wyodrębnić dział zajmujący się wyłącznie finansami - mówi minister Dębski.
Konflikt w polskim futbolu nie jest jedynie wojną ministra Dębskiego z Dziurowiczem
- Sytuacja jest dramatyczna. Nie wiemy, jak długo można bojkotować rozgrywki, nie chcemy zmarnować pracy piłkarzy i trenerów przygotowujących się przez ostatnie tygodnie do gry. Jeśli jednak wyszlibyśmy na boiska i udawali, że wszystko jest w porządku, nie widzę żadnych szans na rozpoczęcie reform przed końcem kadencji obecnego zarządu PZPN - uważa Ryszard
Dolata, szef Piłkarskiej Autonomicznej Ligi Polskiej.
- Trudno przypuszczać, by dziś zbuntowane kluby zdołały wyeliminować Dziurowicza, korzystając po raz drugi z tej samej broni - komentuje Zbigniew Boniek. - Szansa na prawdziwe zmiany pojawiła się latem; wówczas prezes publicznie obiecywał nowe wybory, minister Jacek Dębski zdawał się być nieustępliwy, a wspierające go drużyny nie wychodziły z szatni. Zabrakło jednak konsekwencji, odwagi i niepotrzebnie przestraszono się sankcji, jakimi grozili działacze FIFA i UEFA. To był spontaniczny protest. Szkoda, że wówczas coś pękło, bo dziś podobny strajk może nie przynieść oczekiwanych efektów. Przez ostatnie miesiące czas pracował dla obecnych władz PZPN.
- Propozycja kolejnego strajku w pierwszej lidze jest aktem desperacji - uważa Michał Listkiewicz, były sekretarz generalny związku, obecnie na wypowiedzeniu. - Bezpośrednią przyczyną wezwania do bojkotu rozgrywek było utrudnianie przez PZPN zarejestrowania statutu Piłkarskiej Autonomicznej Ligi Polskiej. Na zjeździe mówiono o wszystkim, tylko nie o futbolu. Nie padło ani jedno słowo o problemach szkoleniowych, o przygotowaniach do kolejnych meczów w eliminacjach do mistrzostw Europy, o katastrofalnym - chyba najgorszym na naszym kontynencie - stanie polskich stadionów i boisk. Obecny na zjeździe Janusz Wójcik, trener kadry, który za miesiąc będzie współdecydował o przyszłości reprezentacji, został potraktowany jak niepotrzebny gość. Jedyną korzyścią z tego zjazdu jest to, że międzynarodowa delegacja obserwująca debatę (w osobach prezesa federacji maltańskiej, zastępcy sekretarza generalnego UEFA i dyrektora Departamentu Federacji Narodowych FIFA) przekonała się osobiście, że konflikt w polskim futbolu nie jest jedynie wojną Dębskiego z Dziurowiczem, ale wewnętrznym sporem piłkarskiego środowiska - dodaje Listkiewicz.
Więcej możesz przeczytać w 9/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.