Policja nie wyklucza prób odbicia najsłynniejszego polskiego gangstera
W ubiegły czwartek w szczecińskim Sądzie Okręgowym na ławie oskarżonych zasiadło dwunastu członków bodaj najsilniejszego i najlepiej zorganizowanego gangu w Polsce, kierowanego przez Marka K., ps. Oczko. Główny oskarżony jest najlepiej strzeżonym więźniem w Polsce. W sądzie pojawili się saperzy, posłużono się psem przeszkolonym w wyszukiwaniu ładunków wybuchowych. Oskarżonych konwojowali komandosi uzbrojeni w strzelby o dużej sile rażenia. Okna w sali rozpraw były cały czas zasłonięte, a w okolicy rozmieszczono ukrytych snajperów. Z ruchu wyłączono ulice w pobliżu sądu. Wprowadzono na nich całkowity zakaz parkowania, m.in. ze względu na możliwość podstawienia samochodu-pułapki. Opróżniono pomieszczenia nad i pod salą rozpraw.Wszystkie osoby wchodzące do budynku sprawdzano za pomocą wykrywacza metali. Do sali rozpraw, pilnowanej przez grupę antyterrorystyczną, nie przedostał się żaden przypadkowy obserwator.
Podobne środki ostrożności mają być zastosowane w trakcie kolejnych rozpraw: sąd przesłucha 267 świadków, w tym 27 incognito. Szczególną ochroną ma być objęty Rafał Ch., Czarny, obecnie jeden ze świadków, wcześniej pracujący dla gangu Oczka. Jego zeznania przyczyniły się do postawienia zarzutów grupie Marka K. Ochroną osobistą objęto prokurator Barbarę Zapaśnik. Nad jej bezpieczeństwem czuwano przez cały czas trwania śledztwa, a także na sali rozpraw.
Zanim Oczko stanął przed sądem, wielokrotnie zmieniano miejsca jego pobytu - chciano w ten sposób uniemożliwić mu kontakt z kompanami z gangu, pozyskanie przychylności służby więziennej bądź zastraszenie świadków. - Nawet na spacery po więziennym dziedzińcu wypuszczano go ze skutymi rękami i nogami. Takie były odgórne zarządzenia - komentuje mecenas Robert Dzięciołowicz, adwokat Marka K. Nieoficjalnie mówi się, że mimo dwunastu miesięcy spędzonych w zakładach karnych, Oczko nadal stoi najwyżej w przestępczej hierarchii. Policja nie wyklucza prób odbicia bossa przez wiernych mu "żołnierzy". Tuż przed pierwszą rozprawą szczecińscy gangsterzy urządzili pokaz siły: z pubu "Rezonans" na oczach kilkunastu świadków czterech zamaskowanych mężczyzn uprowadziło byłego policjanta z oddziału antyterrorystycznego. Kilka dni później puszczono z dymem popularny lokal w centrum miasta.
Wyjątkowe środki ochrony stosowano wcześniej - przez osiem miesięcy - podczas procesu gangsterów z grupy Marka Cz., Rympałka. Zarzuco- no im udział w napadzie (w 1995 r.) na konwój wiozący wypłaty dla pracowników warszawskiego ZOZ. Zrabowano wówczas 1,2 mln zł. Podczas czterdziestu posiedzeń warszawski sąd przesłuchał 120 świadków. W dniu rozprawy lokalne media informowały mieszkańców stolicy o ewentualnych zakłóceniach w ruchu drogowym na trasie między ulicami Rakowiecką i Ogrodową, czyli między aresztem a gmachem sądu.
- Postój na czerwonych światłach zwiększał ryzyko zaatakowania furgonetki z oskarżonymi, dlatego "więźniarki" z eskortą przejeżdżały przez ruchliwe skrzyżowania tak jak pojazdy uprzywilejowane.
- Rozprawy z udziałem grupy Rympałka rozpoczynały się punktualnie, ale ze względu na liczebność konwoju towarzyszącego dziewiętnastu oskarżonym, przesuwano terminy innych spraw. Mimo silnej eskorty policji sądowej i grupy antyterrorystycznej, nie tworzono atmosfery oblężonej fortecy. Funkcjonariusze pracowali dyskretnie - ocenia sędzia Barbara Piwnik, przewodnicząca składu orzekającego. Od początku procesu aż do ogłoszenia wyroku zapewniono jej osobistą ochronę.
- Taką decyzję podjął komendant główny policji gen. Marek Papała, chociaż nigdy nie spotkałam się z żadnymi pogróżkami i próbami zastraszania - mówi Barbara Piwnik. - Dzięki ochronie mogłam wykonywać swoją pracę bez rozpraszania uwagi i zastanawiania się, czy właściwie dbam o swoje bezpieczeństwo. Policjanci wzięli to na siebie.
Osobistą ochronę przyznano także łódzkiemu prokuratorowi w procesie członków gangu Edmunda R., Popeliny. Dziewięciu osobom prokuratura zarzuciła działanie w zorganizowanym związku przestępczym, wymuszanie haraczy, podkładanie ładunków wybuchowych, zabójstwo i usiłowanie zabójstwa. Zakończony 25 stycznia tego roku proces trwał dwa lata. Podczas osiemdziesięciu posiedzeń sąd przesłuchał 250 świadków, w tym piętnastu incognito. - Budynek sądu pilnowany był nie tylko przez policję, ale także przez firmę ochroniarską - mówi sędzia Janusz Ritmann z Sądu Okręgowego w Łodzi. - Na sali i na korytarzach bezpieczeństwa uczestników rozprawy pilnowali komandosi w kominiarkach, uzbrojeni w długą broń. To robiło wrażenie. Wszystkie osoby wchodzące do sądu poddawane były wnikliwej kontroli. Nie przedostała się do środka żadna reklamówka, żaden pakunek. Prokurator zawsze miał na sobie kamizelkę kuloodporną.
Nadzwyczajne środki ochrony nie zawsze i nie u wszystkich znajdują zrozumienie. - Dwudziestu jeden oskarżonych każdorazowo pilnuje około pięćdziesięciu funkcjonariuszy. W pobliżu sądu znajduje się piętnaście radiowozów. Przez taki proces jak ten brakuje policjantów na ulicach. Normalni ludzie nie mogą się czuć bezpiecznie. A wszystko to za pieniądze podatników - wyliczała w warszawskim sądzie mecenas Małgorzata Ryszka-Hebda, obrońca Marka Cz.
Mecenas Tadeusz de Virion przyznaje, że policyjna demonstracja siły w sądzie kojarzy mu się z procesami politycznymi w czasach PRL. - Środki bezpieczeństwa powinny być stosowane jedynie w granicach koniecznych, poza sceną. Mundury mogą być zastąpione garniturem. Robienie teatru z procesu karnego podnosi rangę oskarżonych. Jestem przeciwnikiem takich sytuacji, gdy na podium robi się dodatkowe miejsca dla ludzi w maskach. To stwarza niemiłe wrażenie. Nie powinno się budować autorytetu sądu i prawa, pokazując pistolet maszynowy - sugeruje mecenas. - Procesy karne przeciwko zorganizowanym grupom przestępczym muszą się wiązać z demonstracją siły z naszej strony - uważa nadkomisarz Paweł Biedziak, rzecznik komendanta głównego policji.
- Przestępcy muszą wiedzieć, że ewentualna próba odbicia kompanów lub strzelanie do nich to gra niewarta świeczki. Nigdy przecież nie mamy pewności, czy nie będą chcieli wyeliminować niewygodnych świadków bądź samych oskarżonych.
Podczas procesu grupy Rafała Ch., Czarnego, bombę próbowano podłożyć na trasie przejazdu konwoju z aresztu do sądu. Życie Rafała Ch. było wówczas rzeczywiście zagrożone, dlatego w sądzie występował on w kamizelce kuloodpornej. Do strzelaniny i bójki doszło w listopadzie ubiegłego roku w Sądzie Wojewódzkim w Toruniu. Koledzy skazanego wówczas gangstera starli się z członkami konkurencyjnego gangu. Zdaniem Jerzego Malinowskiego, tamtejszego komendanta wojewódzkiego policji, ekscesy w sądzie były częścią porachunków w lokalnym świecie przestępczym. Z kolei podczas procesu szesnastu osób powiązanych z grupą wołomińską (w lutym tego roku) do budynku Sądu Okręgowego w Warszawie próbował się dostać mężczyzna uzbrojony w rewolwer. Zatrzymany przez policję sądową przekonywał, że miał "chronić świadka" zeznającego przeciwko złodziejom wymuszającym haracze za skradzione samochody. Innym razem, po rozprawie w sądzie cywilnym w Warszawie, raniono nożem aplikanta sądowego. Do pokoju sędziowskiego w kieleckim sądzie wtargnął natomiast mężczyzna usiłujący załadować magazynek do pistoletu.
Policjanci przekonują, że nadzwyczajne środki ostrożności są konieczne przede wszystkim po to, by zapewnić bezpieczeństwo uczestnikom procesu: sędziom, prokuratorom, świadkom, adwokatom i relacjonującym rozprawę dziennikarzom. - Chciałbym, aby wymiar sprawiedliwości osłonięty był szatą powagi, a nie bronią. Rzeczywistość jest jednak inna - polemizuje z tymi opiniami mecenas de Virion. - Kiedy oskarżonymi są osoby, których działalność wymierzona była w bezpieczeństwo publiczne, wszyscy uczestnicy procesu muszą się liczyć z zagrożeniem.
Nasilającą się w Polsce agresję wobec sędziów i prokuratorów mają powstrzymać funkcjonariusze policji sądowej. We wszystkich sądach utworzono dla nich tysiąc etatów. Nie wszystkie są obsadzone. Trzy lata temu powstał również program ochrony sędziów i prokuratorów w czasie wykonywania obowiązków służbowych, a także w związku z wykonywaniem tych obowiązków. W środowisku prawników słychać opinie, że program jest fikcją. Jeżeli napastnik chce zaatakować, wybierze taki moment, gdy jego plan będzie miał szansę realizacji. W Skarżysku-Kamiennej podłożono na przykład bombę w miejscu, gdzie samochód parkował prokurator rejonowy. Właściciel auta uratował się wskutek szczęśliwego zbiegu okoliczności: w meczu, który oglądał, zarządzono dogrywkę, dlatego odstawił pojazd na parking później niż przypuszczał zamachowiec. Ani policja, ani program ochrony nie pomogły sędziemu z Wyszkowa, napadniętemu we własnym garażu i dotkliwie pobitemu. Środki bezpieczeństwa zawiodły także w Sądzie Rejonowym w Ciechanowie, gdzie kwasem siarkowym oblano sędzinę. Podobna tragedia spotkała prokurator z Opola, która ze względu na stan zdrowia nie powróciła już do wykonywania zawodu. Sprawcy tego napadu do dziś pozostają nieznani.
- Podczas procesów z udziałem zorganizowanych grup przestępczych właściwie nie wiadomo, czego się obawiamy - mówi obrońca jednego z oskarżonych w procesie gangu Oczka. - Strzał snajpera z daleka może ugodzić każdego. Każdy może się znaleźć blisko celu. Czy zaradzi temu nawet najlepsza ochrona?
Podobne środki ostrożności mają być zastosowane w trakcie kolejnych rozpraw: sąd przesłucha 267 świadków, w tym 27 incognito. Szczególną ochroną ma być objęty Rafał Ch., Czarny, obecnie jeden ze świadków, wcześniej pracujący dla gangu Oczka. Jego zeznania przyczyniły się do postawienia zarzutów grupie Marka K. Ochroną osobistą objęto prokurator Barbarę Zapaśnik. Nad jej bezpieczeństwem czuwano przez cały czas trwania śledztwa, a także na sali rozpraw.
Zanim Oczko stanął przed sądem, wielokrotnie zmieniano miejsca jego pobytu - chciano w ten sposób uniemożliwić mu kontakt z kompanami z gangu, pozyskanie przychylności służby więziennej bądź zastraszenie świadków. - Nawet na spacery po więziennym dziedzińcu wypuszczano go ze skutymi rękami i nogami. Takie były odgórne zarządzenia - komentuje mecenas Robert Dzięciołowicz, adwokat Marka K. Nieoficjalnie mówi się, że mimo dwunastu miesięcy spędzonych w zakładach karnych, Oczko nadal stoi najwyżej w przestępczej hierarchii. Policja nie wyklucza prób odbicia bossa przez wiernych mu "żołnierzy". Tuż przed pierwszą rozprawą szczecińscy gangsterzy urządzili pokaz siły: z pubu "Rezonans" na oczach kilkunastu świadków czterech zamaskowanych mężczyzn uprowadziło byłego policjanta z oddziału antyterrorystycznego. Kilka dni później puszczono z dymem popularny lokal w centrum miasta.
Wyjątkowe środki ochrony stosowano wcześniej - przez osiem miesięcy - podczas procesu gangsterów z grupy Marka Cz., Rympałka. Zarzuco- no im udział w napadzie (w 1995 r.) na konwój wiozący wypłaty dla pracowników warszawskiego ZOZ. Zrabowano wówczas 1,2 mln zł. Podczas czterdziestu posiedzeń warszawski sąd przesłuchał 120 świadków. W dniu rozprawy lokalne media informowały mieszkańców stolicy o ewentualnych zakłóceniach w ruchu drogowym na trasie między ulicami Rakowiecką i Ogrodową, czyli między aresztem a gmachem sądu.
- Postój na czerwonych światłach zwiększał ryzyko zaatakowania furgonetki z oskarżonymi, dlatego "więźniarki" z eskortą przejeżdżały przez ruchliwe skrzyżowania tak jak pojazdy uprzywilejowane.
- Rozprawy z udziałem grupy Rympałka rozpoczynały się punktualnie, ale ze względu na liczebność konwoju towarzyszącego dziewiętnastu oskarżonym, przesuwano terminy innych spraw. Mimo silnej eskorty policji sądowej i grupy antyterrorystycznej, nie tworzono atmosfery oblężonej fortecy. Funkcjonariusze pracowali dyskretnie - ocenia sędzia Barbara Piwnik, przewodnicząca składu orzekającego. Od początku procesu aż do ogłoszenia wyroku zapewniono jej osobistą ochronę.
- Taką decyzję podjął komendant główny policji gen. Marek Papała, chociaż nigdy nie spotkałam się z żadnymi pogróżkami i próbami zastraszania - mówi Barbara Piwnik. - Dzięki ochronie mogłam wykonywać swoją pracę bez rozpraszania uwagi i zastanawiania się, czy właściwie dbam o swoje bezpieczeństwo. Policjanci wzięli to na siebie.
Osobistą ochronę przyznano także łódzkiemu prokuratorowi w procesie członków gangu Edmunda R., Popeliny. Dziewięciu osobom prokuratura zarzuciła działanie w zorganizowanym związku przestępczym, wymuszanie haraczy, podkładanie ładunków wybuchowych, zabójstwo i usiłowanie zabójstwa. Zakończony 25 stycznia tego roku proces trwał dwa lata. Podczas osiemdziesięciu posiedzeń sąd przesłuchał 250 świadków, w tym piętnastu incognito. - Budynek sądu pilnowany był nie tylko przez policję, ale także przez firmę ochroniarską - mówi sędzia Janusz Ritmann z Sądu Okręgowego w Łodzi. - Na sali i na korytarzach bezpieczeństwa uczestników rozprawy pilnowali komandosi w kominiarkach, uzbrojeni w długą broń. To robiło wrażenie. Wszystkie osoby wchodzące do sądu poddawane były wnikliwej kontroli. Nie przedostała się do środka żadna reklamówka, żaden pakunek. Prokurator zawsze miał na sobie kamizelkę kuloodporną.
Nadzwyczajne środki ochrony nie zawsze i nie u wszystkich znajdują zrozumienie. - Dwudziestu jeden oskarżonych każdorazowo pilnuje około pięćdziesięciu funkcjonariuszy. W pobliżu sądu znajduje się piętnaście radiowozów. Przez taki proces jak ten brakuje policjantów na ulicach. Normalni ludzie nie mogą się czuć bezpiecznie. A wszystko to za pieniądze podatników - wyliczała w warszawskim sądzie mecenas Małgorzata Ryszka-Hebda, obrońca Marka Cz.
Mecenas Tadeusz de Virion przyznaje, że policyjna demonstracja siły w sądzie kojarzy mu się z procesami politycznymi w czasach PRL. - Środki bezpieczeństwa powinny być stosowane jedynie w granicach koniecznych, poza sceną. Mundury mogą być zastąpione garniturem. Robienie teatru z procesu karnego podnosi rangę oskarżonych. Jestem przeciwnikiem takich sytuacji, gdy na podium robi się dodatkowe miejsca dla ludzi w maskach. To stwarza niemiłe wrażenie. Nie powinno się budować autorytetu sądu i prawa, pokazując pistolet maszynowy - sugeruje mecenas. - Procesy karne przeciwko zorganizowanym grupom przestępczym muszą się wiązać z demonstracją siły z naszej strony - uważa nadkomisarz Paweł Biedziak, rzecznik komendanta głównego policji.
- Przestępcy muszą wiedzieć, że ewentualna próba odbicia kompanów lub strzelanie do nich to gra niewarta świeczki. Nigdy przecież nie mamy pewności, czy nie będą chcieli wyeliminować niewygodnych świadków bądź samych oskarżonych.
Podczas procesu grupy Rafała Ch., Czarnego, bombę próbowano podłożyć na trasie przejazdu konwoju z aresztu do sądu. Życie Rafała Ch. było wówczas rzeczywiście zagrożone, dlatego w sądzie występował on w kamizelce kuloodpornej. Do strzelaniny i bójki doszło w listopadzie ubiegłego roku w Sądzie Wojewódzkim w Toruniu. Koledzy skazanego wówczas gangstera starli się z członkami konkurencyjnego gangu. Zdaniem Jerzego Malinowskiego, tamtejszego komendanta wojewódzkiego policji, ekscesy w sądzie były częścią porachunków w lokalnym świecie przestępczym. Z kolei podczas procesu szesnastu osób powiązanych z grupą wołomińską (w lutym tego roku) do budynku Sądu Okręgowego w Warszawie próbował się dostać mężczyzna uzbrojony w rewolwer. Zatrzymany przez policję sądową przekonywał, że miał "chronić świadka" zeznającego przeciwko złodziejom wymuszającym haracze za skradzione samochody. Innym razem, po rozprawie w sądzie cywilnym w Warszawie, raniono nożem aplikanta sądowego. Do pokoju sędziowskiego w kieleckim sądzie wtargnął natomiast mężczyzna usiłujący załadować magazynek do pistoletu.
Policjanci przekonują, że nadzwyczajne środki ostrożności są konieczne przede wszystkim po to, by zapewnić bezpieczeństwo uczestnikom procesu: sędziom, prokuratorom, świadkom, adwokatom i relacjonującym rozprawę dziennikarzom. - Chciałbym, aby wymiar sprawiedliwości osłonięty był szatą powagi, a nie bronią. Rzeczywistość jest jednak inna - polemizuje z tymi opiniami mecenas de Virion. - Kiedy oskarżonymi są osoby, których działalność wymierzona była w bezpieczeństwo publiczne, wszyscy uczestnicy procesu muszą się liczyć z zagrożeniem.
Nasilającą się w Polsce agresję wobec sędziów i prokuratorów mają powstrzymać funkcjonariusze policji sądowej. We wszystkich sądach utworzono dla nich tysiąc etatów. Nie wszystkie są obsadzone. Trzy lata temu powstał również program ochrony sędziów i prokuratorów w czasie wykonywania obowiązków służbowych, a także w związku z wykonywaniem tych obowiązków. W środowisku prawników słychać opinie, że program jest fikcją. Jeżeli napastnik chce zaatakować, wybierze taki moment, gdy jego plan będzie miał szansę realizacji. W Skarżysku-Kamiennej podłożono na przykład bombę w miejscu, gdzie samochód parkował prokurator rejonowy. Właściciel auta uratował się wskutek szczęśliwego zbiegu okoliczności: w meczu, który oglądał, zarządzono dogrywkę, dlatego odstawił pojazd na parking później niż przypuszczał zamachowiec. Ani policja, ani program ochrony nie pomogły sędziemu z Wyszkowa, napadniętemu we własnym garażu i dotkliwie pobitemu. Środki bezpieczeństwa zawiodły także w Sądzie Rejonowym w Ciechanowie, gdzie kwasem siarkowym oblano sędzinę. Podobna tragedia spotkała prokurator z Opola, która ze względu na stan zdrowia nie powróciła już do wykonywania zawodu. Sprawcy tego napadu do dziś pozostają nieznani.
- Podczas procesów z udziałem zorganizowanych grup przestępczych właściwie nie wiadomo, czego się obawiamy - mówi obrońca jednego z oskarżonych w procesie gangu Oczka. - Strzał snajpera z daleka może ugodzić każdego. Każdy może się znaleźć blisko celu. Czy zaradzi temu nawet najlepsza ochrona?
Więcej możesz przeczytać w 9/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.