Jarosław Gowin spuścił powietrze, sprowadzając aferę do rozmiarów aferki i czyniąc za nią odpowiedzialnym jednego kuratora sądowego. Słuchając ministra sprawiedliwości, można było odnieść wrażenie, że jeszcze moment, a za kompletną indolencję organów państwa będzie odpowiedzialny woźny sądowy.
Wołanie o wcześniejsze wybory jest kompletnie bez sensu. Jeśli nie zechce ich Platforma, koalicja będzie trwać tak długo, jak Tusk uzna za stosowne. Wszyscy mają tego świadomość i nawet Palikot, snując swój plan „koalicji za trzy grosze”, dobrze wie, że jest nierealna. Tyle że stabilność w Sejmie za nic nie przekłada się na spokój rządzenia. A najbliższa jesień może być naprawdę gorąca. Nie z powodu kolejnego kanapowego zespoliku, jaki PiS chce powołać do wyjaśnienia afery gdańskiej. Będzie ostro, bo w jednym partia Kaczyńskiego ma rację: ludzie naprawdę zaczynają solidnie odczuwać kryzys. I żadne opowieści o zielonej wyspie nie zmienią tego, że w wielu rodzinach bieda po prostu piszczy.
Gorączka złota opada. Nie wiem, co musiałoby teraz w sprawie Amber Gold wyjść na jaw, by radykalnie skompromitować rząd i instytucje państwa. Jarosław Gowin wykonał tydzień temu w Gdańsku porządną robotę. Spuścił powietrze, sprowadzając aferę do rozmiarów aferki i czyniąc za nią odpowiedzialnym jednego kuratora sądowego. Słuchając ministra sprawiedliwości, można było odnieść wrażenie, że jeszcze moment, a za kompletną indolencję organów państwa będzie odpowiedzialny woźny sądowy. Ale jednocześnie Gowin wyznaczył punkt odniesienia. Od teraz każdy, kto będzie słuchał o aferze, próbując wyrobić sobie własny punkt widzenia, będzie go szukał między „lokalną aferką miejscowego oszusta” a „porażającym dowodem na indolencję państwa”. Zgadzając się, że to szerokie pole do interpretacji, wypada również przyznać, że nie jest już ona tak smacznym kąskiem, jak była na początku. Więc premier – szczypany, podgryzany i kopany – sprawy Amber Gold obawiać się już tak bardzo nie musi. Co oznacza również względny spokój dla ministra sprawiedliwości, który będzie mógł wrócić do ulubionych zajęć, czyli budowania politycznego zaplecza i kąsania prokuratora generalnego. To nie Amber Gold będzie więc wyznaczał polityczny rytm tej jesieni.
Tym, co może się okazać naprawdę groźne dla koalicji, jest gospodarka. Hamująca, z coraz większym trudem łapiąca oddech, blokowana nielikwidowaną od lat biurokracją i idiotycznymi procedurami przetargowymi. Wielkie inwestycje na „przed – i po – Euro”, nawet jeśli dały napęd części firm (choć w wielu przypadkach okazały się pułapką zakończoną bankructwem), to dziś siłą rzeczy (i nowego unijnego budżetu) już tego napędu nie dają. Wizja diabelskiej szóstki przy cenie litra benzyny straszy kierowców jak zmora. Wraz z litrem za 6 zł kolejna bariera psychologiczna padnie, a za nią nadzieje, że jakoś to będzie. Nie będzie, bo o tym, jak paliwa wpływają na ceny podstawowych produktów, nikogo już instruować nie trzeba. Skomplikowana rzeczywistość zawsze przyciągała autorów prostych recept, rekrutujących się często z połączonych sił szarlatanów i demagogów. Niejedna wielka kariera z kryzysu się wzięła i wcale nie odeszła razem z nim. Autentyczny ludzki strach i poczucie zagrożenia będą oczywistym celem tych, którzy wietrzą szanse, by się załapać do wagonu z napisem „władza”.
Jeśli zatem osławione „drugie exposé premiera” nie przyniesie konkretnej wizji walki z kryzysem, dla Donalda Tuska zaczną się prawdziwe schody. Takie, z których można łatwo spaść i boleśnie się potłuc. To, co jak dotąd dochodzi do opinii publicznej z otoczenia premiera, rokuje fatalnie. Frazesy o stanie państwa, banały o bezpieczeństwie obywateli i ich dochodów nadają się na wiec w Cycowie, a nie do poważnej dyskusji. Jeśli ktoś prócz samego premiera przygotowuje teraz owo wystąpienie, powinien uważnie posłuchać, co mówią dziś czołowi politycy Platformy. A potem spisać ich wszystkie wypowiedzi i solidnie przypilnować, by żadne z tych zdań w Sejmie z ust Tuska nie padło.
Gorączka złota opada. Nie wiem, co musiałoby teraz w sprawie Amber Gold wyjść na jaw, by radykalnie skompromitować rząd i instytucje państwa. Jarosław Gowin wykonał tydzień temu w Gdańsku porządną robotę. Spuścił powietrze, sprowadzając aferę do rozmiarów aferki i czyniąc za nią odpowiedzialnym jednego kuratora sądowego. Słuchając ministra sprawiedliwości, można było odnieść wrażenie, że jeszcze moment, a za kompletną indolencję organów państwa będzie odpowiedzialny woźny sądowy. Ale jednocześnie Gowin wyznaczył punkt odniesienia. Od teraz każdy, kto będzie słuchał o aferze, próbując wyrobić sobie własny punkt widzenia, będzie go szukał między „lokalną aferką miejscowego oszusta” a „porażającym dowodem na indolencję państwa”. Zgadzając się, że to szerokie pole do interpretacji, wypada również przyznać, że nie jest już ona tak smacznym kąskiem, jak była na początku. Więc premier – szczypany, podgryzany i kopany – sprawy Amber Gold obawiać się już tak bardzo nie musi. Co oznacza również względny spokój dla ministra sprawiedliwości, który będzie mógł wrócić do ulubionych zajęć, czyli budowania politycznego zaplecza i kąsania prokuratora generalnego. To nie Amber Gold będzie więc wyznaczał polityczny rytm tej jesieni.
Tym, co może się okazać naprawdę groźne dla koalicji, jest gospodarka. Hamująca, z coraz większym trudem łapiąca oddech, blokowana nielikwidowaną od lat biurokracją i idiotycznymi procedurami przetargowymi. Wielkie inwestycje na „przed – i po – Euro”, nawet jeśli dały napęd części firm (choć w wielu przypadkach okazały się pułapką zakończoną bankructwem), to dziś siłą rzeczy (i nowego unijnego budżetu) już tego napędu nie dają. Wizja diabelskiej szóstki przy cenie litra benzyny straszy kierowców jak zmora. Wraz z litrem za 6 zł kolejna bariera psychologiczna padnie, a za nią nadzieje, że jakoś to będzie. Nie będzie, bo o tym, jak paliwa wpływają na ceny podstawowych produktów, nikogo już instruować nie trzeba. Skomplikowana rzeczywistość zawsze przyciągała autorów prostych recept, rekrutujących się często z połączonych sił szarlatanów i demagogów. Niejedna wielka kariera z kryzysu się wzięła i wcale nie odeszła razem z nim. Autentyczny ludzki strach i poczucie zagrożenia będą oczywistym celem tych, którzy wietrzą szanse, by się załapać do wagonu z napisem „władza”.
Jeśli zatem osławione „drugie exposé premiera” nie przyniesie konkretnej wizji walki z kryzysem, dla Donalda Tuska zaczną się prawdziwe schody. Takie, z których można łatwo spaść i boleśnie się potłuc. To, co jak dotąd dochodzi do opinii publicznej z otoczenia premiera, rokuje fatalnie. Frazesy o stanie państwa, banały o bezpieczeństwie obywateli i ich dochodów nadają się na wiec w Cycowie, a nie do poważnej dyskusji. Jeśli ktoś prócz samego premiera przygotowuje teraz owo wystąpienie, powinien uważnie posłuchać, co mówią dziś czołowi politycy Platformy. A potem spisać ich wszystkie wypowiedzi i solidnie przypilnować, by żadne z tych zdań w Sejmie z ust Tuska nie padło.
Więcej możesz przeczytać w 35/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.