Od nas samych zależy, czy staniemy się pożądanym członkiem Unii Europejskiej
"Pieniądze nie dają nam szczęścia, ale pozwalają wygodniej być nieszczęśliwym"
Marian Eile (inaczej Lord Gallux)
Ren jest jedną z najbardziej malowniczych rzek Europy. Rozsiadłe na nadrzecznych wzgórzach zamki i pałace są miejscową atrakcją turystyczną, a także wymarzonym miejscem toczenia dyskretnych rozmów dyplomatycznych. Bywają - jak Petersberg - wykorzystywane do spotkań politycznych, których przebieg nie jest przeznaczony dla dziennikarskich uszu, a efekt niepewny. Kordon policyjny ustawiany jest wtedy na jedynej drodze wiodącej ku szczytowi i obserwatorom pozostaje wróżyć z min dostojników opuszczających miejsce schadzki oraz z oszczędnych komunikatów prasowych.
Niedawny szczyt petersberski był próbą przekonania unijnych partnerów, że wprawdzie pieniądze oczywiście nie dają szczęścia, ale też niekoniecznie są aż taką wygodą. Szło o budżetowy wymiar Agendy 2000, a ściślej - o nowy system wspólnych finansów unijnych. W czasie, gdy zbierali się szefowie państw i rządów piętnastki, było już wiadomo, że ministrowie rolnictwa unii dyskutujący przez tydzień nad wspólną polityką rolną nie znaleźli kompromisowego rozwiązania i w związku z tym debatę premierów i prezydentów trzeba praktycznie zaczynać od początku.
Wiadomości z Petersbergu powszechnie zostały odebrane jako złe dla Unii Europejskiej, a jeszcze gorsze dla państw kandydujących. Pojawiły się komentarze, że zaistniały tam pat zahamuje lub nawet zablokuje proces negocjacyjny, a w konsekwencji odsunie w nieokreśloną przyszłość prognozowane terminy poszerzenia unii. Nie można tego scenariusza wykluczyć, choć warto zadać sobie pytania o własną strategię wobec zaistniałej sytuacji.
Pisałem jakiś czas temu na tych samych łamach, że warto inwestować w swoiste odwrócenie wektorów korzyści. Od nas w dużym stopniu zależy, czy w perspektywie najbliższych lat nadal my bardziej będziemy zainteresowani rozszerzeniem niż unijni partnerzy, czy też wzmocni się trend czyniący z nas coraz bardziej pożądanego nowego członka unii. Warto sobie uświadomić, że wewnętrzna dynamika UE jest wyraźnie związana z kolejnymi rozszerzeniami. Unia krzywi się i cierpi, gdy przychodzi przyjąć do ekskluzywnego klubu Hiszpanię, Portugalię i Grecję, Wielką Brytanię, Danię i Irlandię, wreszcie Austrię, Szwecję i Finlandię (choć akurat z tym ostatnim rozszerzeniem było najmniej problemów) - wkrótce jednak cały organizm nabiera nowej siły i witalności i zapomina się o wcześniejszym darciu szat. Kraje Europy Środkowej wciąż jawią się jako bagaż, kłopot i jednostronne wyrzeczenia. Z biegiem czasu jednak ciężar tego bagażu, kłopotu i wyrzeczenia konfrontowane będą z rosnącymi korzyściami z rozszerzenia - wreszcie z jego polityczną nieuchronnością.
Jest i druga strona medalu. Jeśli nawet - przynajmniej na jakiś czas - kwestia rozszerzenia przesuwana jest na dalsze miejsca i wypierają ją z bieżącej debaty zażarte kłótnie o wewnętrzne sprawy, to rzeczywistość wkrótce i tak da o sobie znać. Cała piętnastka z Petersbergu wie doskonale, że absurdalne i niemożliwe jest na dłuższą metę utrzymanie obecnej wspólnej polityki rolnej, pożerającej połowę wspólne- go budżetu unii. Że wcześniej czy później status quo polegające na historycznie ukształtowanym podziale na płatników i beneficjentów netto - pęknie. I nawet bez rozszerzenia nieszczęśliwym nie będzie znów aż tak wygodnie.
W tej konfiguracji szczególnego znaczenia nabiera "proces euro". W nim mieści się faktyczny klucz do dalszych decyzji unii, także dotyczących rozszerzenia. To jest najważniejsza konkluzja, jaka przyszła z Petersbergu dla Polski. Musimy wygrać wyścig. Nie możemy się znaleźć w sytuacji Grecji, gdy szansą unii jest rozszerzenie strefy Eurolandu. Kraj zdolny do spełnienia kryteriów euro będzie chcianym i poszukiwanym kandydatem - nawet za cenę, której dziś unia nie jest skłonna płacić. Nam opłaci się to tym bardziej.
Marian Eile (inaczej Lord Gallux)
Ren jest jedną z najbardziej malowniczych rzek Europy. Rozsiadłe na nadrzecznych wzgórzach zamki i pałace są miejscową atrakcją turystyczną, a także wymarzonym miejscem toczenia dyskretnych rozmów dyplomatycznych. Bywają - jak Petersberg - wykorzystywane do spotkań politycznych, których przebieg nie jest przeznaczony dla dziennikarskich uszu, a efekt niepewny. Kordon policyjny ustawiany jest wtedy na jedynej drodze wiodącej ku szczytowi i obserwatorom pozostaje wróżyć z min dostojników opuszczających miejsce schadzki oraz z oszczędnych komunikatów prasowych.
Niedawny szczyt petersberski był próbą przekonania unijnych partnerów, że wprawdzie pieniądze oczywiście nie dają szczęścia, ale też niekoniecznie są aż taką wygodą. Szło o budżetowy wymiar Agendy 2000, a ściślej - o nowy system wspólnych finansów unijnych. W czasie, gdy zbierali się szefowie państw i rządów piętnastki, było już wiadomo, że ministrowie rolnictwa unii dyskutujący przez tydzień nad wspólną polityką rolną nie znaleźli kompromisowego rozwiązania i w związku z tym debatę premierów i prezydentów trzeba praktycznie zaczynać od początku.
Wiadomości z Petersbergu powszechnie zostały odebrane jako złe dla Unii Europejskiej, a jeszcze gorsze dla państw kandydujących. Pojawiły się komentarze, że zaistniały tam pat zahamuje lub nawet zablokuje proces negocjacyjny, a w konsekwencji odsunie w nieokreśloną przyszłość prognozowane terminy poszerzenia unii. Nie można tego scenariusza wykluczyć, choć warto zadać sobie pytania o własną strategię wobec zaistniałej sytuacji.
Pisałem jakiś czas temu na tych samych łamach, że warto inwestować w swoiste odwrócenie wektorów korzyści. Od nas w dużym stopniu zależy, czy w perspektywie najbliższych lat nadal my bardziej będziemy zainteresowani rozszerzeniem niż unijni partnerzy, czy też wzmocni się trend czyniący z nas coraz bardziej pożądanego nowego członka unii. Warto sobie uświadomić, że wewnętrzna dynamika UE jest wyraźnie związana z kolejnymi rozszerzeniami. Unia krzywi się i cierpi, gdy przychodzi przyjąć do ekskluzywnego klubu Hiszpanię, Portugalię i Grecję, Wielką Brytanię, Danię i Irlandię, wreszcie Austrię, Szwecję i Finlandię (choć akurat z tym ostatnim rozszerzeniem było najmniej problemów) - wkrótce jednak cały organizm nabiera nowej siły i witalności i zapomina się o wcześniejszym darciu szat. Kraje Europy Środkowej wciąż jawią się jako bagaż, kłopot i jednostronne wyrzeczenia. Z biegiem czasu jednak ciężar tego bagażu, kłopotu i wyrzeczenia konfrontowane będą z rosnącymi korzyściami z rozszerzenia - wreszcie z jego polityczną nieuchronnością.
Jest i druga strona medalu. Jeśli nawet - przynajmniej na jakiś czas - kwestia rozszerzenia przesuwana jest na dalsze miejsca i wypierają ją z bieżącej debaty zażarte kłótnie o wewnętrzne sprawy, to rzeczywistość wkrótce i tak da o sobie znać. Cała piętnastka z Petersbergu wie doskonale, że absurdalne i niemożliwe jest na dłuższą metę utrzymanie obecnej wspólnej polityki rolnej, pożerającej połowę wspólne- go budżetu unii. Że wcześniej czy później status quo polegające na historycznie ukształtowanym podziale na płatników i beneficjentów netto - pęknie. I nawet bez rozszerzenia nieszczęśliwym nie będzie znów aż tak wygodnie.
W tej konfiguracji szczególnego znaczenia nabiera "proces euro". W nim mieści się faktyczny klucz do dalszych decyzji unii, także dotyczących rozszerzenia. To jest najważniejsza konkluzja, jaka przyszła z Petersbergu dla Polski. Musimy wygrać wyścig. Nie możemy się znaleźć w sytuacji Grecji, gdy szansą unii jest rozszerzenie strefy Eurolandu. Kraj zdolny do spełnienia kryteriów euro będzie chcianym i poszukiwanym kandydatem - nawet za cenę, której dziś unia nie jest skłonna płacić. Nam opłaci się to tym bardziej.
Więcej możesz przeczytać w 10/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.