Cierpię więc żyję

Cierpię więc żyję

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ukazał się właśnie drugi tom "Dziennika" Andrzeja Kijowskiego (Wydawnictwo Literackie), obejmujący lata 1970-1977, wypełniony wielkim lamentem cierpiętnika z powołania (w przygotowaniu tom ostatni: lata 1978-1985).
Życie Kijowskiego - pisarza, krytyka, redaktora, autora scenariuszy filmowych, laureata najbardziej prestiżowych nagród (Kościelskich i Jurzykowskiego), stypendysty w Paryżu i w Ameryce - wypełnione było od młodości licznymi sukcesami zawodowymi i towarzyskimi. Wydawał powieści i opowiadania, pracował w najlepszym wówczas w Polsce piśmie literackim ("Twórczość"), drukował świetne felietony w "Tygodniku Powszechnym", odnosił sukcesy w filmie. Miał żonę, syna, licznych znajomych i przyjaciół.

Zdarzały się oczywiście banalne sytuacje konfliktowe, które on natychmiast odbierał jak katastrofy, jak wybuchy wulkanów. Pierwszy zapis w drugim tomie "Dziennika" brzmi: "Obory, 6 I 1970. Wszystkie moje myśli, gdy je spuszczę z cugli, wiodą ku nienawiści. Z nienawiścią, której żadna refleksja nie może poskromić, myślę o Kazi, Arturze, Jarku, Leszku, Joasi, o redakcji". Można by pomyśleć: jakaż siła namiętności tkwiła w tym człowieku! Tymczasem nie była to siła, lecz słabość, histeria zamiast nienawiści, zadręczanie siebie swą wymyśloną podłością, a nie sąd ostateczny nad bliskimi ludźmi. Obsesyjne poczucie winy Kijowski nosił w sobie od dziecka, wyrastał bowiem w dramatycznych, "toksycznych" układach rodzinnych. Wcześnie podważano jego wiarę w siebie, zaufanie do ludzi, spontaniczną radość życia. Działo się to w czasach wojny, okupacji, powojennych rozczarowań i trudności. Sprawy bardzo osobiste i losy publiczne, narodowe, ocierały się wciąż o klęskę. Andrzej ukształtował się jako cierpiętnik, stracił smak życia, bo zaznał najpierw jego potwornej goryczy. Ktoś o dużej odporności, bardzo silny wewnętrznie, mógłby się zapewne wyzwolić z tej podwójnej martyrologii, ale Kijowski był człowiekiem wrażliwym i słabym. Jego wspaniała inteligencja pozwoliła mu osiągać sukcesy zawodowe, ale potrafiła też mnożyć wątpliwości, problemy i udręki psychiczne. "Dziennik" był zabójczo szczerym rozrachunkiem ze wszelkimi słabościami.
Andrzej Kijowski napisał tutaj o sobie samym wiele sądów ostrych, bezwzględnych, często niesprawiedliwych. Oskarżał się o brak woli i charakteru, o nieumiejętność skupionej, wytrwałej pracy, o zły stosunek do ludzi i do siebie, o brak wiary, nadziei i miłości, bez których życie traciło sens. Jego piekielna zaiste inteligencja często działała destrukcyjnie, nie znała bowiem pobłażania ani wybaczenia, nie pozwalała na zbawienne chwytanie różnych kół ratunkowych. Był ambitnym perfekcjonistą i często żądał od siebie zbyt wiele: "Bardzo, okropnie, ponad wszystko chcę napisać dobrą powieść współczesną, a jeszcze bardziej dwie powieści współczesne, a jeszcze usilniej trzy lub pięć, lub nawet dziesięć powieści współczesnych, niestety jednak pisanie dobrej powieści współczesnej nudzi mnie jak nic na świecie. Jak z tego wybrnąć?".
Starczało mu poczucia humoru na to, żeby włączyć ton autoironii, ale przecież naprawdę straszliwie cierpiał, że nie mógł zrealizować wszystkich swych twórczych możliwości. Chciał być wybitnym pisarzem, zdolnym do głębokiej diagnozy własnej duszy, narodowego losu i przyszłości świata. W "Dzienniku" jest mnóstwo ciekawych rozważań na wszystkie te tematy i autor niekiedy pisze, że chciałby tak ten notatnik poprowadzić, by zostać współczesnym Montaigne?em. Nie wiem, jak zaprezentowany nam wybór, dokonany przez Kazimierę Kijowską i Jana Błońskiego, ma się do całości "Dzienników". Być może wydanie całości zbliży tę wielką opowieść autobiograficzną, a także ogólnonarodową, do "Prób" Montaigne?a. Na razie jest to raczej kolejna "Spowiedź dziecięcia wieku", które to dziecię przypisuje sobie o wiele więcej grzechów niż popełniło. Jest tym jednocześnie przerażone i trochę z tego dumne.
Kijowski oskarża się wciąż o brak miłości, podczas gdy jego nieustanna za nią tęsknota, potrzeba kochania, jest miłością właśnie. Daje sobie wmówić i sam wmawia, że jest "pusty", a przecież kontakt z ludźmi jest mu po prostu potrzebny do życia. Gryzie się infantylnymi dąsami, wypisuje głupstwa o swojej obojętności. A gdy zostaje sam, natychmiast kocha jak szalony!


W "Dzienniku" Andrzeja Kijowskiego widać wyraźnie, ile energii i nerwów pochłaniała walka z władzami i cenzurą

Sprawy wiary i religii są dla niego również ciągłą udręką. Myśli o nich uporczywie, usiłuje je rozwiązać najczęściej tak, jak rozwiązuje się problemy intelektualne. Jego dociekliwa inteligencja raczej mu w tym przeszkadza, a nie pomaga. Kiedy rozważa i wątpi - cierpi. Kiedy kieruje się odruchem uczuciowym, odnajduje chwile ulgi. Oto najbardziej szczęśliwe wyznanie, łączące wiarę i miłość w głęboko odczutą jedność: "Bóg jest źródłem szczęścia jedynym nie dlatego, że "wyjaśnia" tajemnicę istnienia - początku, dalszego ciągu, ale dlatego, że wyrównuje straty poniesione w miłości. To nie jest prawda, że Bóg jest koniecznością poznawczą, że rodzi się z niedoskonałości poznania. Rodzi się z miłości, jest koniecznością miłości, jest miłością!". Kijowski zapisał to wiosną 1976 r. w Madrycie. Być może podróż do Hiszpanii otworzyła go na doznawanie szczęścia, chociaż w tej samej notatce nie omieszkał zaznaczyć: "Podróż nic nie zmienia. (...) Sosny w Sierra Nevada w Andaluzji szumią (tym samym) smutkiem co sosny w Wildze". Nawyk cierpienia zatruwał mu niemal każdą radość.
Poza indywidualnymi dyspozycjami psychicznymi działały tu także doświadczenia i postawy zbiorowe. Nasza historia, kolejne niewole, niemożność swobodnego rozwoju jednostek i realizowania własnych planów życia określiły zahamowania oraz kompleksy wielu pokoleń. Aktywność Polaków kierowała się w stronę konspiracji, oporu, powstań, udawanego "życia na niby", zastępującego prawdziwe, wolne działanie. W "Dzienniku" Kijowskiego widać bardzo wyraźnie, ile energii, czasu, nerwów pochłaniała walka z władzami kierującymi kulturą, zazwyczaj daremna walka z cenzurą, nieustanne próby organizowania oporu. Owe podpisy pod manifestami, listami, protestami, za które płacono zakazem druku, odmową paszportu, szantażami i ciągłym nękaniem! Owo organizowanie tajnego życia kulturalnego, spotkania w mieszkaniach i kościołach, zakładane kluby, komitety, uniwersytety latające, wreszcie wydawnictwa konspiracyjne. Wszystko to pochłaniało siły - skierowane na zmaganie się z prostackim, głupim wrogiem, a nie na maksymalne skupienie się na własnej pracy twórczej. Kijowski, biorący udział w życiu opozycyjnym, tracił resztki spokoju.
Jednym z najciekawszych wątków "Dziennika" jest analiza polskiej zbiorowości w owych latach oraz bardzo trafne prognozy. Jak naród cierpiętników - zakochany dobrą miłością w wolności i złą we własnej martyrologii, podzielony w niesnaskach, chory na wygórowane ambicje - poradzi sobie, gdy przyjdzie pora na autentyczne budowanie nowoczesnego państwa? Kijowski przypuszczał, że nastąpi to raczej w odległej przyszłości, ale wołał: "Sporządźmy dziś rachunek naszych słabości". Był specem od takich rachunków i wszystko, co wyliczał, istotnie nam groziło. Pytał: "Jakie siły wtedy dojdą do głosu wewnątrz kraju, jakie siły zewnętrzne zechcą nam pomóc?". Co stworzymy, opierając się na własnych siłach, jakie formy ustrojowe, jaką gospodarkę? Cierpiał nie tylko z powodu naszego ówczesnego zniewolenia, cierpiał także na zapas, lękając się naszych słabości, kłótni, niekompetencji. Umarł tak wcześnie, że nie zdążył się ucieszyć wolnością ani zmartwić jej kłopotami.
Więcej możesz przeczytać w 10/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.