Okazjonalny polityk Janusz Korwin-Mikke oraz profesor religioznawca Zbigniew Mikołejko poinformowali, co ich razi.
Korwin-Mikkego razi paraolimpiada („zawody w szachy dla debili”), bo niepełnosprawni wywołują estetyczny dysonans, „przejściowe zaburzenia motoryki” u zdrowych, psują ładne i zdrowe społeczeństwo. Nie powinni więc być pokazywani, podobnie jak „zboczeńcy, mordercy, kiepscy i idioci”. Profesor Mikołejko tak konstruktywnych wniosków nie formułował, poprzestał na kompulsywnym wydaleniu solidnej porcji żółci na „wózkary”, młode matki paplające o bzdetach, wszędzie się wpychające, nic nieczytające, nierozwijające się i terroryzujące wszystkich swoim macierzyństwem.
Dało to okazję internautom, by odsłonili swe mentalne schowki. Na człowieka bez ręki faktycznie dziwnie się patrzy, widz czuje się zobowiązany, bo wiadomo, że nieszczęście zaraża, więc najchętniej by zmienił kanał, ale się wstydzi, bo nieładnie, więc jednak się gapi. No i niepełnosprawni mają lepsze parkingi. Ładują się z wózkami do autobusów, gdy człowiek się spieszy do pracy. A mamuśki wszystkich potrącają, domagają się miejsca, ich bachory drą się w sklepach, kinach, samolotach i kościołach. Nie masz ręki? Masz bachora? Twój biznes. Musisz mnie wyciągać z mojego niepokalanego świata?
Chcę dołączyć do rodaków dokonujących coming outów. Z widokiem inwalidy radzę sobie świetnie, ale zmagam się z konwenansem, który w zetknięciu z człowiekiem zapominającym o myśleniu powstrzymuje mnie od nazwania go durniem.
Korwin-Mikke robi wszystko, bym zrzucił te więzy. Nie zrzucę. Nie trzeba obrażać, niech spokojnie tonie w bagnie własnych fobii i obsesji. Niech plecie androny, że trzeba zlikwidować paraolimpiadę, bo chodzi o to, żeby znaleźć homo sapiens obiektywnie najszybszego (i pewnie pięknego jak w filmach Leni Riefenstahl). Uważam, że ten rodzaj światopoglądowej niepełnosprawności, który reprezentuje, patologicznej niezdolności do uwzględnienia w świecie swoich idei istnienia drugiego człowieka, powinien być pokazywany, pompowane toksycznym gazem balony trzeba przekłuwać.
Więc kłuję. Tych, którzy się cieszą, że nie muszą się wreszcie wstydzić tego, co myślą, zapewniam, że wstydzić się nadal powinni. Głupota wypowiedziana głośno nie staje się mądrością, podobnie jak kupa wrzucona w wentylator nie staje się złotem. Dyskomfort, jaki niektórzy odczuwają na widok niepełnosprawnego sportowca, to poziom odruchu, ale można wbić sobie w głowę, że fizyczna ułomność nie znosi świata ludzkich pragnień, odczuć, myśli. A że danie pierwszeństwa drugiemu człowiekowi, a nie swoim lękom, bywa trudne? Łatwo to może jest być amebą, żeby być człowiekiem, trzeba się trochę pomęczyć. Matki oburzone wypowiedzią prof. Mikołejki (którego litościwie tu pomijam, mam wrażenie, że po prostu nie powstrzymał emocji), zabierają głos i walczą.
Dobrze by było, gdyby do debilizmów Korwin-Mikkego odnieśli się niepełnosprawni. By podali receptę na bezradne zakłopotanie, z jakim część społeczeństwa na nich patrzy, pogrążona w kastowym myśleniu, które z niepełnosprawności robi oddzielający od świata habit. Noszącemu go mniej wypada, nakłada to na niego nowe obowiązki, czyni herolda jakichś smutnych prawd (np. że każdego może spotkać cierpienie). To bzdury. Które będą pokutować, dopóki oprócz podjazdów nie zaczniemy budować relacji. Człowiek na wózku naprawdę nie będzie nas z miejsca obarczał pytaniem „dlaczego ja?”, gdy zaproponujemy pomoc w wejściu do autobusu. Jeśli nie wiesz, czego potrzebuje, zapytaj. Gdy uprawia sport, kibicuj, tak jak chciałbyś, żeby kibicowano tobie. Śmiej się, a nie oburzaj, gdy żartuje.
Jak jedna z bohaterek moich „Ludzi na walizkach”, śliczna, błyskotliwa nastolatka, która urodziła się bez nóg i jednej ręki. Opowiadała mi, jak kiedyś podczas spaceru mijająca ją rówieśniczka wykrzyknęła do towarzyszącej jej babci: „Babciu, zobacz, zobacz, ona nie ma nóg!”. Udrapowałem ciszę, by wybrzmiały w niej nuty cierpienia. Moja rozmówczyni wybuchnęła jednak śmiechem: „Więc ja odwróciłam się i krzyknęłam: »Mamo, mamo, zobacz, ona nie ma mózgu!«”.
Bohaterowi tego tekstu dedykuję.
Dało to okazję internautom, by odsłonili swe mentalne schowki. Na człowieka bez ręki faktycznie dziwnie się patrzy, widz czuje się zobowiązany, bo wiadomo, że nieszczęście zaraża, więc najchętniej by zmienił kanał, ale się wstydzi, bo nieładnie, więc jednak się gapi. No i niepełnosprawni mają lepsze parkingi. Ładują się z wózkami do autobusów, gdy człowiek się spieszy do pracy. A mamuśki wszystkich potrącają, domagają się miejsca, ich bachory drą się w sklepach, kinach, samolotach i kościołach. Nie masz ręki? Masz bachora? Twój biznes. Musisz mnie wyciągać z mojego niepokalanego świata?
Chcę dołączyć do rodaków dokonujących coming outów. Z widokiem inwalidy radzę sobie świetnie, ale zmagam się z konwenansem, który w zetknięciu z człowiekiem zapominającym o myśleniu powstrzymuje mnie od nazwania go durniem.
Korwin-Mikke robi wszystko, bym zrzucił te więzy. Nie zrzucę. Nie trzeba obrażać, niech spokojnie tonie w bagnie własnych fobii i obsesji. Niech plecie androny, że trzeba zlikwidować paraolimpiadę, bo chodzi o to, żeby znaleźć homo sapiens obiektywnie najszybszego (i pewnie pięknego jak w filmach Leni Riefenstahl). Uważam, że ten rodzaj światopoglądowej niepełnosprawności, który reprezentuje, patologicznej niezdolności do uwzględnienia w świecie swoich idei istnienia drugiego człowieka, powinien być pokazywany, pompowane toksycznym gazem balony trzeba przekłuwać.
Więc kłuję. Tych, którzy się cieszą, że nie muszą się wreszcie wstydzić tego, co myślą, zapewniam, że wstydzić się nadal powinni. Głupota wypowiedziana głośno nie staje się mądrością, podobnie jak kupa wrzucona w wentylator nie staje się złotem. Dyskomfort, jaki niektórzy odczuwają na widok niepełnosprawnego sportowca, to poziom odruchu, ale można wbić sobie w głowę, że fizyczna ułomność nie znosi świata ludzkich pragnień, odczuć, myśli. A że danie pierwszeństwa drugiemu człowiekowi, a nie swoim lękom, bywa trudne? Łatwo to może jest być amebą, żeby być człowiekiem, trzeba się trochę pomęczyć. Matki oburzone wypowiedzią prof. Mikołejki (którego litościwie tu pomijam, mam wrażenie, że po prostu nie powstrzymał emocji), zabierają głos i walczą.
Dobrze by było, gdyby do debilizmów Korwin-Mikkego odnieśli się niepełnosprawni. By podali receptę na bezradne zakłopotanie, z jakim część społeczeństwa na nich patrzy, pogrążona w kastowym myśleniu, które z niepełnosprawności robi oddzielający od świata habit. Noszącemu go mniej wypada, nakłada to na niego nowe obowiązki, czyni herolda jakichś smutnych prawd (np. że każdego może spotkać cierpienie). To bzdury. Które będą pokutować, dopóki oprócz podjazdów nie zaczniemy budować relacji. Człowiek na wózku naprawdę nie będzie nas z miejsca obarczał pytaniem „dlaczego ja?”, gdy zaproponujemy pomoc w wejściu do autobusu. Jeśli nie wiesz, czego potrzebuje, zapytaj. Gdy uprawia sport, kibicuj, tak jak chciałbyś, żeby kibicowano tobie. Śmiej się, a nie oburzaj, gdy żartuje.
Jak jedna z bohaterek moich „Ludzi na walizkach”, śliczna, błyskotliwa nastolatka, która urodziła się bez nóg i jednej ręki. Opowiadała mi, jak kiedyś podczas spaceru mijająca ją rówieśniczka wykrzyknęła do towarzyszącej jej babci: „Babciu, zobacz, zobacz, ona nie ma nóg!”. Udrapowałem ciszę, by wybrzmiały w niej nuty cierpienia. Moja rozmówczyni wybuchnęła jednak śmiechem: „Więc ja odwróciłam się i krzyknęłam: »Mamo, mamo, zobacz, ona nie ma mózgu!«”.
Bohaterowi tego tekstu dedykuję.
Więcej możesz przeczytać w 37/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.